Znaleziono 0 artykułów
19.04.2024

„Mała czarna i perły” Helen Weinzweig jest opowieścią o okrucieństwie wobec kobiet

19.04.2024
Fot. Getty Images

Nie trzeba chronologii, nie potrzeba tak zwanej logiki, by opowiadać o przemocy wobec kobiet, bo ona wpisana jest na stałe, obecna i nieuzasadniona każdego dnia, z którego punktu by nie spojrzeć. Powieść Helen Weinzweig nie ma być lustrem rzeczywistości, a raczej głosem sumienia. Opowiadane w niej historie mają wrzynać się w skórę, a autoironia podkreślać kruchość bycia.

Niech tytuł nikogo nie zwiedzie. „Mała czarna i perły” autorstwa Helen Weinzweig to nie kolejna biografia Coco Chanel – uprzedzam zarówno fanki i fanów mody, by się nie zawiedli, jak i osoby, których taka biografia mogłaby zniechęcić do sięgnięcia po tę wyjątkową, acz zaskakującą narracją powieść.

Mała czarna i perły to kostium, który nosi Shirley Silverber, wchodząc w rolę Loli Montez. Do tej roli pasuje klasyczny ubiór, w jakim można wyobrazić sobie elegancką panią po czterdziestce, która nie ma przyciągać swoim wyglądem uwagi innych, ale ma budzić szacunek i sugerować, że należy do „klasy wyższej” raczej niż „niższej”. Shirley z paszportem wystawionym na fałszywe imię i nazwisko Loli Montez podróżuje po całym świecie. Lola podąża śladem swego kochanka Coenraada – szpiega bliżej nieokreślonych tajnych służb. Trwa to już dłuższy czas, bliżej nieokreślony, kilka lat na pewno. 

„Mała czarna i perły” to wyprawa do przeszłości bohaterki i autorki

Spotkali się przypadkiem, w jednym z miast Coenraad schował się przed kimś w pokoju Shirley, a ona się nie wystraszyła, gdy zastała tam obcego mężczyznę, nie wyrzuciła go, zaproponowała nocleg, żeby chronić go przed czyhającym tajemniczym niebezpieczeństwem. I tak została Lolą, która czeka na wskazówki od kochanka, gdzie następnym razem będzie na nią czekał. Wiadomości dostaje zaszyfrowane, musi sama odczytać między linijkami wybranego tekstu z magazynu „National Geographic” adres i datę. Wtedy wkłada małą czarną i perły, wsiada w samolot i leci. Coenraad nie daje jej się fotografować czy nagrywać, w końcu jest szpiegiem, a dla niej jedynym dowodem ich romansu pozostają kartki pocztowe. Zbiera je z każdego miasta, w którym spędzają wspólne noce. Pocztówki z Bangkoku, Barcelony, Nowego Orleanu, Genui, Hongkongu czy innych miejsc spięte gumką recepturką Lola/Shirley wozi wszędzie ze sobą, traktuje jak skarbnicę przeżyć. Kładąc się w hotelu w łóżku i czekając na kochanka, wybiera losowo jedną i przywołuje wspomnienia. 

Tym razem jednak pobyt układa się inaczej. Coenraad każe jej udać się do Toronto. Lola/Shirley się wzdraga. Przecież to jej rodzinne miasto, nie może tam wrócić. Tam zostawiła polskiego męża Zbigniewa, który z większą czułością zawsze obchodził się ze swoimi końmi niż z nią, którego rytuałom i regułom była podporządkowana przez 20 lat małżeństwa (np. seks obowiązkowy w niedzielę po kolacji, w jednej pozycji, bez patrzenia w oczy), zostawiła też dwójkę dzieci. A także dom, ulice, budynki firm, w których pracowała. Dziwnie przylecieć do rodzinnego miasta i na pytanie strażnika przy odprawie paszportowej o powód wizyty odpowiadać: „urlop”. 

W hotelu recepcjonista podaje jej kopertę, a w niej zamiast numeru „National Geographic” Lola/Shirley znajduje odbitkę ksero tekstu z botanicznego magazynu o chorobie wiązów. Rozszyfrowanie miejsca randki okazuje się trudniejsze niż dotąd. W Toronto ulic i placów z wiązem w nazwie jest pod trzydzieści. Od tej chwili Helen Weinzweig zabiera nas na odjazdową – można by rzec – wędrówkę po Toronto, ale też podróż w czasie i nieraz po innych zakątkach świata. Zamiast usilnie próbować nie zgubić się w tej narracji, lepiej się jej poddać, poddać się wyobraźni Shirley, Loli i samej Weinzweig, bo poszukiwanie adresu, pod którym miałby czekać kochanek, jest tylko jednym z wątków. To wyprawa do przeszłości Shirley, a może i samej autorki, która urodziła się w biednym sztetlu w Radomiu w 1915 roku, dziewięć lat później matka po rozwodzie zabrała córkę do Kanady, gdzie zamieszkały w robotniczej dzielnicy Toronto. 

Helen Weinzweig opowiada o okrucieństwie i przemocy wobec kobiet

Shirley/Lola wspomina matkę podczas spacerów po mieście jako tę dzielną kobietę, która nie pozwalała sobą pomiatać mężczyznom, wolała zmieniać mężów, kochanków i ich porzucać, gdy dochodziło do przemocy. Wyzywana od najgorszych, wyrzucana z mieszkań, chwytała się każdej pracy, by utrzymać córkę. Niezależność dużo kosztowała. Shirley/Lola przemierzając swoje miasto, otwiera różne drzwi, za którymi kryje się kolejna, i kolejna historia. Trafia do hurtowni tkanin, do piekarni, do domu, w którym odbywa się próba opery „Zamek Sinobrodego” w kameralnym wykonaniu, do muzeum i pewnego obrazu, w końcu do własnego domu, w którym mieszkają jej mąż Zbigniew i dzieci. 

Lola/Shirley „przemierza co prawda realne i realistycznie odmalowane miasto, a jednak co krok natyka się na tropy wiodące w inne czasy i przestrzenie. Przekracza niewidzialne granice, za którymi przestają obowiązywać oczywiste kategorie poznania i samorozumienia, bezpieczne wprawdzie, ale fałszywe, służące podtrzymywaniu wygodnego status quo” – pisze autorka polskiego przekładu „Małej czarnej i pereł”, wybitna tłumaczka i literaturoznawczyni Magda Heydel w posłowiu, w którym przybliża biografię pisarki, Helen Weinzweig, i analizuje samą powieść. Zauważa paradoks pisarstwa Weinzweig: z jednej strony mamy książkę, którą należałoby przypisać do kategorii literatura realistyczna, a z drugiej: „całkowita wolność od ścisłych zasad chronologii, fabuły, wszechwiedzy”, która to – jak sama pisarka mówiła – „służy wyrażeniu tego, co mnie zajmuje: ostrożnego stąpania po śliskim gruncie […], by zachować równowagę w tym domu wariatów czy – przy odrobinie szczęścia – w tym wesołym miasteczku pozorów i iluzji”. Heydel trafnie zauważa, że pod płaszczykiem romansu z wątkami szpiegowskimi, mianując na narratorkę-bohaterkę kobietę nieistniejącą w urzędowych rejestrach, obcą w każdym mieście, posługującą się fałszywą tożsamością, autorka przeplata miłosne epizody opowieściami  o „okrucieństwie i przemocy”, zwłaszcza wobec kobiet: „Wyrzucona z domu dziewczynka; sprzedawczyni bułek; porwana do burdelu bohaterka powieści w odcinkach; uwięziona młoda kobieta z obrazu Bonnarda; pokojówka, żona ściganego ekwadorskiego partyzanta; żona nazistowskiego zbrodniarza; śpiewaczka, ofiara Sinobrodego; kelnerka myśląca o samobójstwie; żona poddana reżimowi przez męża, polskiego ułana – wszystkie one wyłaniają się spod pokruszonej powierzchni świata, przecząc jej spójności” – pisze tłumaczka.

Książka Weinzweig jest misternie skonstruowana, nie ma tu miejsca na przypadek. Autorka – która późno zadebiutowała, bo dopiero po odchowaniu dzieci i dekadach zajmowania się karierą męża – gdy już mogła, nie szczędziła czasu na pisanie, nie spieszyła się. Dlatego zostawiła po sobie zaledwie dwie powieści i zbiór opowiadań. Uważała bowiem, że „nie warto, a nawet nie wolno publikować niczego, co nie byłoby robotą najwyższej jakości”. Odbiór jej twórczości jest najlepszym dowodem na to, że sprostała swoim założeniom. Dobrze, że doczekaliśmy się po prawie pół wieku polskiego wydania i to w tak świetnym przekładzie.

Helen Weinzweig, „Mała czarna i perły”, przekład z angielskiego Magda Heydel, wydawnictwo Drzazgi

 

 

 

Maria Fredro-Smoleńska
Proszę czekać..
Zamknij