Znaleziono 0 artykułów
16.01.2023

Front Row: Doktor Frankenstein, czyli Alessandro Michele i hybrydyczna moda

16.01.2023
(Fot. Spotlight. Launchmetrics / Agencja FREE)

Alessandro Michele nieraz dowiódł, że pokaz mody jest czymś więcej niż tylko przeglądem ubrań. To także enigmatyczna i wielowątkowa opowieść, a ta z kolekcji Gucci jesień-zima 2018 wydawała się chyba najbardziej osobliwa. Bo czy ktokolwiek spodziewał się na wybiegu smoka?

„Gdy w 2015 roku Alessandro Michele przejął stery domu mody Gucci, była to zmiana, która wywróciła świat mody do góry nogami. Projektant całkowicie odrzucił serwowany przez Fridę Giannini nudny seksapil, otwierając markę na maksymalizm, styl vintage, niekończące się nawiązania do sztuki i popkultury” – pisze redaktorka naczelna Ina Lekiewicz Levy w edytorialu noworocznego numeru „Vogue Polska”. Estetykę rzymskiego designera krytycy nazwali „kreatywną konfuzją”, gdyż łączy w sobie rozmaite inspiracje, często prawie niemożliwe do pogodzenia. Michele – z finezją na miarę encyklopedysty – przemieszcza się wśród różnych czasów, stylów i dyscyplin. Lawiruje między fantazją i rzeczywistością; między kostiumowym historyzmem a przewidywaniem modowej przyszłości. „Wyobraź sobie, jak wspaniale było dawniej, kiedy nie wiedzieliśmy o wszystkim. Nasze serca i mózgi potrafiły kreować z niczego coś, co nigdy dotąd nie istniało. W modzie chodzi o iluzję” – mówił w jednym z wywiadów. „Zawsze powtarzam, że kocham to, co nieoczywiste, co mieści się gdzieś pomiędzy”. Prezentacja kolekcji Gucci jesień-zima 2018 potwierdzała te słowa. 

(Fot. Getty Images)

Wybieg na ostry dyżur

Na kilka dni przed pokazem do gości rozesłane zostało nietuzinkowe zaproszenie – alarmująco jaskrawy pomarańczowy budzik zapakowany w torebkę strunową. Na boku urządzenia widniał adres show zwieńczony znakiem ostrzegawczym. Elektroniczny cyferblat odliczał godziny, minuty i sekundy do rozpoczęcia pokazu. Zegar – niczym tykająca bomba albo zabezpieczony folią toksyczny odpad – zwiastował nadejście czegoś niepokojącego, a zarazem ekscytującego. Licznik budzika wskazał zero w środę 21 lutego 2018 roku. Późnym popołudniem na via Mecenate w Mediolanie zaczęli ściągać pierwsi goście.

(Fot. Spotlight. Launchmetrics / Agencja FREE)

Widowisko Michelego zorganizowano w Gucci Hub – wtedy nowej siedzibie domu mody zajmującej odrestaurowany gmach fabryki lotniczej Caproni z początku XX wieku. W części hangaru, służącego niegdyś jako montażownia samolotów, włoski projektant stworzył scenografię, która z blichtrem mody miała niewiele wspólnego. Wraz ze studiem projektowym Without Production skonstruował atrapę pięciosalowego bloku operacyjnego ze ścianami w odcieniu turkusowych kitli chirurgicznych. Z kasetonowego sufitu biło zimne, oślepiające światło jarzeniówek oraz lamp zabiegowych, których wykrzywione ramiona przypominały robotyczne macki. W posadzce pokrytej błękitnym laminatem wydzielono pięć krwistoczerwonych pól, na których stały stoły operacyjne. Cała ta oprawa mogła kojarzyć się z popularnym od XVI wieku teatrem anatomicznym, gdzie studenci medycyny obserwowali wykładowcę wykonującego sekcję zwłok. Aura antyseptycznej czystości oraz przejmującego napięcia udzieliła się zaproszonym. Anna Wintour, Chloë Sevigny, Nick Cave, Anna Dello Russo, Edward Enninful i inni zasiedli sztywno w rzędach krzeseł jak w szpitalnej poczekalni. 

(Fot. Spotlight. Launchmetrics / Agencja FREE)

Co dwie głowy, to nie jedna

Atmosferę quasi-medycznej kliniki potęgowały pulsujące dźwięki elektrokardiografu roznoszące się po hali. Pokaz wystartował. Muzyka klasyczna brzmiąca w tle przeplatała się z odgłosami czyichś kroków, sygnału telefonicznego, spadających kropli czy miarowego szelestu respiratora. Jako pierwsza na wybieg weszła Unia Pakhomova, długowłosa blondynka o bladej karnacji i przeszywającym spojrzeniu. Uwaga widzów skupiła się jednak nie na jej obliczu, nie na ubiorze, lecz na imitacji własnej głowy, którą niosła pod pachą. Kopię swojej głowy trzymał również holenderski model Dwight Hoogendijk. Na twarzach gości rysowała się konsternacja. Jedni zdawali się wyraźnie zszokowani, drudzy zniesmaczeni, jeszcze inni tłumili śmiech. 

(Fot. Spotlight. Launchmetrics / Agencja FREE)

Realizację osobliwego pomysłu Michele zlecił studiu Makinarium wyspecjalizowanemu w produkcji filmowych rekwizytów, efektów specjalnych oraz protez. Włoska firma współpracowała wcześniej z Ridleyem Scottem, Georgeem Clooneyem, Michaelem Bayem oraz innymi ludźmi kina, nigdy jednak z kreatorami mody. Żmudny proces tworzenia pełnowymiarowych replik głów dzielił się na kilka etapów trwających łącznie aż sześć miesięcy. Należało wykonać laserowe skany 3D, pomiary biometryczne, gipsowe formy, odlewy z silikonu i żywicy poliuretanowej. Iście benedyktyńską pracą okazało się nadanie fantomom ludzkich rysów. Armia fachowców ręcznie malowała tęczówki oczu, wszczepiała pojedynczo włos po włosie, żłobiła zmarszczki i nanosiła aerografem przebarwienia skóry. W efekcie sztuczne głowy wyglądały jak prawdziwe, dorównując hiperrealizmem rzeźbom Rona Muecka czy Duanea Hansona.

(Fot. Spotlight. Launchmetrics / Agencja FREE)

Bestiariusz według Gucci

Widok modeli niosących klony własnych głów mógł budzić skojarzenia z horrorem klasy B albo motywem ikonografii chrześcijańskiej przedstawiającym zdekapitowanych męczenników (tzw. kefaloforia). Nie był to jednak koniec protetycznych kuriozów. Z dłoni kilkorga modeli zerkały na publiczność dodatkowe pary oczu, nad uszami Léopolda van der Noot d'Asschea wyrastały satyrowe rogi, a na czole Ellii Sophii widniało trzecie ślepię. Prócz postaci o dwóch głowach, mitycznego fauna i wielookich mutantów na wybiegu dało się zauważyć stworzenia niesione przez modeli jak domowe pupile. Zielony kameleon, wąż koralowy, a także mały smok do złudzenia przypominały żywe okazy (krypto)zoologiczne. 

(Fot. Spotlight. Launchmetrics / Agencja FREE)

Pomysł na stworzenie smoczątka podsunęła sensacyjna historia z 2004 roku, kiedy to początkujący pisarz Alastair Mitchell ogłosił, że znalazł smocze szczenię w XIX-wiecznym słoju z formaliną. Mistyfikacja odbiła się w mediach szerokim echem, rozbudzając na moment wiarę w istnienie legendarnego gada. Żaden rekwizyt wykonany przez Makinarium nie pełnił jednak konkretnej funkcji. Głowy nie były torebkami, jak sugerowali niektórzy dziennikarze, a doklejone oczy nie zastępowały biżuterii. Alessandro Michele puścił wodze wyobraźni, wprowadzając do uniwersum Gucci fantastyczne chimery. Ich obecność na wybiegu podpowiadała, że pokaz włoskiego projektanta nie jest jedynie prezentacją ubrań. To również rodzaj enigmatycznej i wielowątkowej narracji, której ukryte znaczenia zna jedynie jej twórca. 

(Fot. Spotlight. Launchmetrics / Agencja FREE)

Eklektyczna mozaika

Nie tylko smok, kameleon i odcięta głowa były nośnikami baśniowo-koszmarnej opowieści. Michele zabrał swoich widzów w modową podróż: w 10 minut i 90 kreacji dookoła jego świata. Jak na maksymalistę przystało, Włoch nie szczędził źródeł inspiracji, które nawarstwiał i mieszał ze sobą – jak ubrania. Na wybiegu przeplatały się jedwabne kimona zdobione kwiatami, spódnice maksi we folklorystyczne wzory, lśniące sukienki flapperek z lat 20., angielski tweed i szkocki tartan. Ale to jeszcze nie koniec: garnitury z emblematami bejsbolowej Major League, swetry z wydzierganą na nich mangą autorstwa Chikae Ide, sneakersy inkrustowane klejnotami, szerokie w ramionach satynowe suknie à la lata 70., kardigany i falbaniaste koszule z fontaziami. Do tego: kapelusz w kształcie chińskiej pagody, szal w formie liturgicznej stuły oraz biżuteria na miarę indyjskich maharadżów. W tej feerycznej paradzie przepychu nie zabrakło aluzji do innych projektantów. Wielobarwne balaklawy przypominały raveowe kominiarki Waltera Van Beirendonka, bogato dekorowane burki nawiązywały do przesyconej deseniami mody Richarda Quinna, a płaszcze z dwóch rodzajów materiału i kurtki-pokrowce wręcz krzyczały: „Margiela”. Alessandro Michele skomponował tak eklektyczną mozaikę kolorów, ornamentów, fasonów, tkanin i ozdób, że mógłby nimi obdarować co najmniej kilka kolekcji. „Jakby Elton John wybrał się na zakupy vintage i wrócił z pchlego targu z zupełnie nową osobowością” – komentowała później Vanessa Friedman, redaktorka „The New York Timesa”.

(Fot. Spotlight. Launchmetrics / Agencja FREE)

Cyborgi i hybrydy

Pokaz dobiegł końca, a mimo to zaproszeni goście siedzieli jeszcze przez kilka minut oszołomieni i zdezorientowani, jakby czekał ich kolejny akt tego surrealistycznego spektaklu. „Modowy obłęd w najlepszym wydaniu” – podsumowała Bridget Foley z „WWD”. Chociaż na pierwszy rzut oka show Gucci sprawiał wrażenie kakofonii absurdu, której brakuje spójności i uporządkowania, to jednak Michele zapewniał, że w tym szaleństwie jest metoda. Wcielił się bowiem w rolę chirurga, który tnie, składa, formuje i zszywa nowe tożsamości. „Wyobrażałem sobie miejsce reprezentujące proces twórczy. Chciałem zrekonstruować laboratorium, które mam w głowie – mówił Włoch. – Każdy z nas jest doktorem Frankensteinem własnego życia. Wynajdujemy, komponujemy, eksperymentujemy”. Michele wykreował hybrydy, zszywając ze sobą rozmaite elementy. Uczynił to jednak nie pod wpływem gotyckiej powieści Mary Shelley, lecz filozofii Michela Foucaulta i eseju Donny Haraway „Manifest cyborga” z 1985 roku. W notatkach towarzyszących pokazowi pisał: „Cyborg według Gucci jest postczłowiekiem (…). To paradoksalne stworzenie, które łączy w sobie naturę i kulturę, męskość i kobiecość, normalność i obcość, psychikę i materię”. 

(Fot. Spotlight. Launchmetrics / Agencja FREE)
(Fot. Getty Images)

Według włoskiego projektanta żyjemy dziś w dobie posthumanizmu. Stajemy się hybrydami, które podlegają ciągłym przeobrażeniom, nieustannie wymyślają siebie na nowo i nie dają się zamknąć w ramy przyjętych konwencji ani dychotomii. Moda musi więc dotrzymywać nam kroku, ewoluować wraz z nami, odzwierciedlać płynne tożsamości. Dlatego właśnie ubrania projektu Michelego nie przynależą do jednej płci, kultury czy epoki. Zamiast kurczowego trzymania się starych reguł zachęcają, by czerpać z różnych źródeł, komponować i mieszać do woli. Kolekcja Gucci – zatytułowana „Cyborg” – zrzucała skórę niczym wąż. Zmieniała ubarwienia jak kameleon i jak on łypała jednym okiem w przeszłość, a drugim w przyszłość. „Teraz to od nas zależy, kim chcemy się stać” – puentował Michele.    

(Fot. Spotlight. Launchmetrics / Agencja FREE)

 

Wojciech Delikta
  1. Moda
  2. Historia
  3. Front Row: Doktor Frankenstein, czyli Alessandro Michele i hybrydyczna moda
Proszę czekać..
Zamknij