Znaleziono 0 artykułów
23.09.2023

Jak Antwerpska Szóstka z apatycznej belgijskiej mody uczyniła eksperymentalną awangardę

23.09.2023
Dries Van Noten (Fot. Getty Images)

Wspólnych zdjęć Antwerpskiej Szóstki zachowało się niewiele. Jedno z nich zdaje się mieć szczególną wartość. Kolorowa fotografia z 1987 roku przedstawia Ann Demeulemeester, Dirka Van Saene, Marinę Yee, Driesa Van Notena, Waltera Van Beirendoncka i Dirka Bikkembergsa, przechodzących gęsiego przez jezdnię. Maszerują na pasach, jak niegdyś Beatlesi po słynnej Abbey Road. „Czwórkę z Liverpoolu” zastąpiła na zdjęciu beztrosko roześmiana „Szóstka z Antwerpii”, nieświadoma jeszcze swojego rewolucyjnego znaczenia.

Awangardowi absolwenci szacownej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii 

Pamiętną fotografię wykonano tuż przy głównej bramie prowadzącej do Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii. Uczelnia – założona w 1663 roku przez barokowego malarza Davida Teniersa Młodszego – wydała na świat wielu prominentnych twórców. W jej murach doskonalili warsztat malarze Lawrence Alma-Tadema i Vincent van Gogh, secesyjny architekt Henry van de Velde oraz neoplastycysta Georges Vantongerloo. Pomimo sławy, jaką cieszyli się jej absolwenci, Koninklijke Academie voor Schone Kunsten Antwerpen pozostawała w cieniu francuskich, włoskich czy niemieckich szkół artystycznych. Do czasu.

Przełom nastąpił w 1963 roku, kiedy powołano do życia Wydział Mody i Kostiumografii. Dowodząca nim Mary Prijot przeniosła do Antwerpii tajniki savoir-faire paryskiego krawiectwa. Znana z surowej dyscypliny i upodobania do eleganckiej klasyki, narzuciła wysokie standardy. Program edukacji był niezwykle wymagający. Oprócz opanowania rysunku do perfekcji adepci mody musieli projektować minikolekcje przy użyciu jedynie białego płótna bądź tekstylnych resztek. Ludowe stroje zmieniali w miejskie ubrania lub tworzyli repliki kostiumów z epoki, adaptując je do realiów współczesności. Choć stawiane przed nimi zadania uczyły poprawnej konstrukcji ubioru oraz jego historyczno-kulturowego znaczenia, to kształciły raczej zręcznych krawców aniżeli wizjonerskich kreatorów mody.

– Może to przez moje buty na siedmiocalowej platformie albo z jakiegoś innego powodu Mary Prijot, zagorzała wielbicielka Chanel, uznała, że nie pasuję do tej szkoły i odrzuciła moje pierwsze podanie – wspominał Van Beirendonck. Nie straciwszy nadziei, aplikował raz jeszcze. Na akademię dostał się w 1976 roku. Van Noten, Demeulemeester, Van Saene, Yee i Bikkembergs dołączyli do niego rok później. Razem studiowali, debatowali o sztuce nowoczesnej, chadzali na anarchistyczne imprezy do pobliskiego portu i z namaszczeniem czytali holenderski żurnal „Avenue”. W jednym z artykułów zarzucono Królewskiej Akademii „wsteczną mentalność”, krytykując anachronizm i fascynację dawnym Paryżem. To wskrzesiło w nich iskrę buntu.

Antwerpska Szóstka / Fot. Philippe Costes, WWD
(fot. Getty Images)

Antwerpska Szóstka: Jedna grupa, sześć kłopotliwych nazwisk

Nastały lata 80. Podczas gdy francuska stolica przyoblekała się w nowe szaty od Claude’a Montany i Thierry’ego Muglera, Antwerpia popadała w apatię. Wybudzić ją mogło tylko młode pokolenie dizajnerów, którzy nie chcieli już szyć eleganckich garsonek. Z ekscytacją śledzili natomiast ikonoklastyczną modę Jeana Paula Gaultiera, Comme des Garçons i Yohjiego Yamamoto. Żeby być na bieżąco z paryskimi wybiegami, antwerpijczycy uciekali się nawet do fałszowania zaproszeń na pokazy. – Te wydarzenia uzmysłowiły nam, że nie ma rzeczy niemożliwych. Objawieniem było odkrycie, że ubrania potrafią snuć opowieści – mówił Van Beirendonck. On i jego szkolni koledzy traktowali modę jak koncept, manifest, osobiste wyznanie i formę indywidualnej ekspresji. Dali temu wyraz w dyplomowych kolekcjach. Van Saene pojednał glam rock z motywami azteckimi, Demeulemeester inspirowała się rodzimym art déco, a Van Beirendonck przeobraził tybetańskie nakrycie głowy w punkowego irokeza. Ich ożywcze wizje wybudziły Akademię z letargu, a przede wszystkim nadały charakter belgijskiej modzie, którą zaczęto utożsamiać z eksperymentalną awangardą. – Nie chcemy stać się małym Paryżem – przekonywał Van Noten. – Chcemy pozostać Antwerpią.

W marcu 1986 roku, upchnąwszy w furgonetce świeżo skrojone kolekcje, Belgowie ruszyli na podbój Europy. Kierunek: londyńskie targi British Designer Show w hali Olympia. – Wszyscy projektanci znajdowali się na pierwszej kondygnacji budynku. Nas wciśnięto poziom wyżej, obok sukien ślubnych. Żaden kupiec z Barneysa czy Bergdorfa nie fatygował się na drugie piętro – wspominał Geert Bruloot, który wraz z Lindą Loppą (nową kierowniczką Wydziału Mody) pomógł zadebiutować antwerpskim kreatorom. Ci, chcąc ściągnąć na siebie uwagę, wydrukowali ulotki i rozwiesili je, gdzie się dało. Autoreklama podziałała. Wokół przybyszów z „egzotycznej” Belgii zebrali się styliści, handlowcy i dziennikarze. „Rzadko kiedy projektanci mody zjawiają się w sześciopaku, (…) jeszcze rzadziej pochodzą z Antwerpii”, notowała w 1988 roku Anne Bogart, redaktorka „Elle US”. Rozpisywały się o nich rozmaite magazyny: od tradycyjnego „Women’s Wear Daily” po undergroundowe „i-D”. Zamiast łamać język na flamandzkich nazwiskach, Brytyjczycy ukuli chwytliwe zbiorcze miano: „The Antwerp Six”.

Belgijski sekstet szturmem wdarł się na arenę międzynarodową. Wywołał sensację na florenckim Pitti Trend oraz na fashion weekach w Londynie i Paryżu. – Każdy z nas chciał pokazać, na co go stać. Dzięki napięciom między nami i inspirowaniu się wzajemnie wydobywaliśmy to, co w nas najlepsze. W tym tkwił sekret Szóstki – mówiła Marina Yee. Tworzyli razem, ale osobno. Pod woalem nadanej im wspólnej nazwy kryło się bowiem sześć różnych temperamentów, uosabiających nierzadko skrajnie odmienne estetyki. Z czasem (co było nieuniknione) drogi projektantów się rozeszły.

Wystawa „Happy Birthday Dear Academie” 2013-2014, MoMu Antwerp / Fot. Boy Kortekaa

Od Waltera Van Beirendoncka po Ann Demeulemeester: Między barwnym rave’em a mroczną balladą

Nazwać styl Waltera Van Beirendoncka „dzikim”, to nic nie powiedzieć. Od chwili założenia własnej marki w 1983 roku projektant sięgał po ekstrema: krzykliwe, fluorescencyjne kolory, przerysowane sylwetki i niekonwencjonalne materiały. Najstarszy z Szóstki skupił się na męskiej garderobie, dekonstruując jej tradycyjny kod. Gdy inni szyli nudne garnitury, on ubierał mężczyzn w szerokie spodnie cargo, poncho z winylu w neonowych barwach i kominiarki. Na koszulkach drukował obraz nagiego torsu, a bluzy wypychał watą, by udawały przerośniętą muskulaturę. Twarze modeli krył za maskami, nawiązującymi zarówno do plemiennych kultur Papui-Nowej Gwinei, jak i fetyszów BDSM. Eksperymentował z holograficznymi tkaninami, kreował ubrania wydające dźwięki i impregnował je zapachami. Odważne projekty Van Beirendoncka to nie tylko wybuchowa mieszanka punka, rave’u i pop-artu, lecz także krytyczny komentarz do wydarzeń społeczno-politycznych. Belg bez skrępowania wyraża swoje poglądy, które – jako slogany – komunikuje wprost na ubraniach: „I Hate Fashion Copycats”, „Stop Racism”, „Save Planet Earth”, „Fight For Future”. Niegdyś najbardziej buńczuczny student Akademii, dyrektorował Wydziałowi Mody antwerpskiej Akademii przez 15 lat, do 2022 roku.

Estetyka Ann Demeulemeester jest antytezą stylu Van Beirendoncka. Monochromatyczna, mroczna, a zarazem liryczna moda Belgijki ma w sobie coś z romantycznego gotyku, poezji Edgara Allana Poego oraz melancholijnych rockowych ballad. Począwszy od debiutu w 1985 roku, u podstaw jej twórczości tkwi gra kontrastów: bieli i czerni, dynamizmu i bezruchu, rygoru i nonszalancji. Ścierając je ze sobą, projektantka poszukiwała idealnej harmonii. W jej kreacjach delikatne jedwabie i transparentne szyfony łączą się z ciężką skórą, kożuchem i surowym płótnem. Demeulemeester traktowała ubiór jako zadanie, problem do rozwiązania. Badała, jak tkaniny zachowują się w ruchu lub jak wpływa na nie siła grawitacji. Nie używała przy tym tradycyjnych krawieckich wykrojów. Zamiast tego prowadziła asymetryczne cięcia, rwała i zbierała misterne drapowania. Jej subtelne sukienki zdają się ześlizgiwać z ciała bądź unosić na wietrze, tymczasem białe koszule i skórzane ramoneski starają się trzymać wszystko w ryzach. W 2013 roku, równie dyskretnie, jak projektowała, Belgijka odeszła ze swojego domu mody. W rozesłanym e-mailem odręcznym liście napisała: „Ann Demeulemeester to już dojrzała marka z własną tożsamością i dziedzictwem, która jest w stanie rozwijać się dalej beze mnie”.

(fot. Getty Images)

Dries Van Noten i Dirk Bikkembergs: Kolorysta i sportowiec

Według „New York Times’a” Dries Van Noten wynalazł własny błękit (jaśniejszy niż indygo), żółć (głębszą od nagietka) i zieleń (niczym szmaragd na ciemnym aksamicie). Belgijski projektant należy do najwybitniejszych kolorystów współczesnej mody. Po wirtuozersku manipuluje barwami i deseniami, które jednocześnie gryzą się i wzajemnie komplementują. Styl Van Notena pozostawał konsekwentny, nawet gdy światem rządził minimalizm. Kiedy Helmut Lang i Jil Sander odzierali ubrania z ornamentu i kolorytu, Belg stawiał na batikowe wzory, paisleye i misterne hafty o egzotycznej proweniencji. Jako potomek trzech pokoleń krawców zawsze przykładał wagę do klasycznego rzemiosła, czym zaskarbił sobie sympatię bardziej konserwatywnej klienteli. Choć jego marka cieszy się rozpoznawalnością na całym świecie, a nazwisko Van Noten widnieje w harmonogramie paryskiego tygodnia mody obok Diora i Balmain, projektant pozostaje wierny Antwerpii, gdzie mieszczą się jego showroom i atelier.

Na Akademii, przez wzgląd na wysoki wzrost, przezywano go „de Lange” („Długi”) i dziwiono się jego fascynacji piłką nożną. Jednak Dirk Bikkembergs odnalazł w sporcie niewyczerpane źródło inspiracji. Zaczął od projektowania obuwia. Ciężkie militarne buty przewiązywał liną wspinaczkową, która biegła przez szczelinę w obcasie. W cholewki wczepiał haki i karabińczyki. Równie niekonwencjonalna była kurtka motocyklowa ze skórzanych sześciokątnych łat, z których zwykle szyje się piłki futbolowe. Romans ze sportem pozwolił Bikkembergsowi wypłynąć na komercyjne wody. Jako jeden z pierwszych dostrzegł w piłkarzach materiał na modeli. Współpracował z klubem Inter Milan i organizował pokazy mody na stadionach Camp Nou i San Siro. Jego „sport couture” stało się symbolem hartu ducha i ciała. – Projektuję silne ubrania dla silnych ludzi – stwierdzał.

Dries Van Noten (Fot. Getty Images)
Ann Demeulemeester (Fot. Getty Images)

Poza głównym nurtem: Dirk Van Saene i Marina Yee

Międzynarodowy sukces Antwerpskiej Szóstki dla jednych był uśmiechem losu, dla drugich ciężarem. Dirk Van Saene nie zamierzał budować modowego imperium. Krótko po obronie dyplomu w 1981 roku otworzył w Antwerpii skromny butik „Beauties & Heroes”. Sklepowa witryna przypominała galerię, a sprzedawane w pojedynczych egzemplarzach kreacje stanowiły unikalne dzieła sztuki. Twórczość Belga oscyluje między krawiectwem, instalacją, rzeźbą i happeningiem. Zainspirowany iluzją trompe-l’œil i surrealizmem, projektant malował na długich sukienkach kobiece nogi w czerwonych szpilkach, a na swetrach haftował krawaty. W 1998 roku zamiast modelek na wybiegu wystąpiły manekiny, sunące po mechanicznej taśmie. Van Saene stworzył własne kreatywne uniwersum, z dala od biznesowych pułapek branży mody i jej szaleńczego pędu. Od kilku lat spełnia się w roli ceramika. Rzeźbi quasi-abstrakcyjne figury i odziewa je w ubrania własnego projektu.

Przytłoczona nagłym sukcesem, Marina Yee przepadła bez wieści na długie lata. – Wiedziałam, że presja i zawrotne tempo mogą mnie kiedyś zabić – wyznała. Pracowała więc incognito dla innych marek. Komercyjna moda odstręczała ją nadmierną konsumpcją i brakiem artyzmu. Masowemu produkowaniu kolekcji – które nazywa „klonowaniem” – przeciwstawiała pojedyncze kreacje, tworzone w ekologicznym i humanitarnym duchu slow fashion. Yee należy do pionierek tego trendu. Już na studiach dekonstruowała używane ubrania i korzystała z tkanin znalezionych na pchlim targu. W 2018 roku przypomniała o sobie, prezentując w Tokio zaledwie kilka projektów. – Chciałam pokazać małą kolekcję – zdradziła amerykańskiemu „Vogue’owi”. – Wybrałam płaszcze, mają bowiem długie życie i nie zmienia się ich tak często jak koszul. Yee, pozostając na uboczu, nie przestaje tworzyć. Wykłada też na Hogeschool w Gandawie, gdzie uczy odpowiedzialnego projektowania.

Kolekcja „M.Y. Project” Mariny Yee, 2018 / Fot. fot. Leila Tokio

Anterpska Szóstka plus osoba towarzysząca: Martin Margiela

Opowiadający historię Antwerpskiej Szóstki wspominają niekiedy o jeszcze jednej postaci, która jak cień zjawia się i znika, plącząc się między wątkami. Tym enigmatycznym bohaterem był Martin Margiela. Choć błędnie zaliczany do „Antwerp Six”, projektant krążył po jej najbliższej orbicie. Studia rozpoczął wraz z Van Beirendonckiem. Zanim trafił na Akademię, poznał Marinę Yee, z którą łączyły go estetyczne wybory, ale i romantyczne uczucie. Legenda głosi, że to właśnie Margiela – zamiast Yee – miał uczestniczyć w pamiętnej wyprawie do Londynu w 1986 roku. Dwa lata wcześniej otrzymał jednak propozycję stażu u Jeana Paula Gaultiera, którą przyjął. Siła oddziaływania jego twórczości nie pozostała bez wpływu na Szóstkę. Eksperymenty z materią i technikami szycia, dekonstrukcja, ironia i anarchistyczne nastawienie do świata mody stały się synonimem stylu nie tylko Margieli, lecz także jego rodaków. „Belgowie wyspecjalizowali się w wywracaniu ubrań na lewą stronę, eksponowaniu ich wewnętrznej struktury oraz szwów, dumnie noszonych na wierzchu jak ozdoba”, pisał w 1999 roku fotograf mody Bill Cunningham.

Można pokusić się o stwierdzenie, że bez dokonań Antwerpskiej Szóstki moda, jaką znamy współcześnie, wyglądałaby zgoła inaczej. Belgowie wzbogacili ją nie tyle o nowy repertuar ubiorów, ile o nowe idee i wartości. Roztoczyli wokół niej aurę sztuki – wymagającej, konceptualnej, idącej pod prąd obowiązujących zasad. Projektowali ubrania bardziej dla rozumu niż dla ciała. Paradoksalnie, sprzeciwiając się komercji i kultowi marki, uczynili z buntu własny brand. Zaspokoili spragnionych alternatywy i undergroundu. Od ich międzynarodowego debiutu skryta Antwerpia, kojarzona dotąd jedynie z diamentami, stała się stolicą awangardowej mody, a Królewska Akademia – kuźnią talentów. Dziś to Olivier Theyskens, Haider Ackermann, Kris Van Assche czy Demna kultywują nieszablonowe myślenie poprzedników.

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij