Znaleziono 0 artykułów
21.12.2019

Podsumowanie 2019 roku: Najważniejsze filmy

Kadr z filmu "Parasite" (Fot. materiały prasowe Gutek Film)

2019 rok zapewnił nam wiele ciekawych obrazów, porywających historii i fascynujących bohaterów. Oto 15 tytułów, o których mówiło się najwięcej w zeszłym roku. 

„Parasite”, reż. Bong Joon-ho 

„Parasite” to historia dwóch rodzin: mieszkających pod podłogą Ki-taeków i olśniewająco zamożnych Parków. Ich światy wydają się nieprzenikalne, jednak niespodziewanie w murze pojawia się wyłom, przejście do rzeczywistości nieznanej ludziom wykluczonym społecznie. W wyniku intrygi syn Ki-taeków zostaje korepetytorem dziecka Parków i stopniowo wprowadza do domu pozostałych członków swojej rodziny.

Film Bong Joon-ho nagrodzono Złotą Palmą na festiwalu w Cannes, a koreańska produkcja jest jednym z faworytów w wyścigu po kolejne wyróżnienia. „Parasite” podejmuje niezmiennie aktualny temat nierówności i polaryzacji społecznych. W wymykającym się klasyfikacjom obrazie absurd miesza się z makabrą, horror z komedią obyczajową, umiejętnie oddając złożoność klasowych antagonizmów. Do końca filmu, który zaskoczy każdego, nad widzem wisi pytanie, kto jest tytułowym pasożytem. 

„Pewnego razu… w Hollywood”, reż. Quentin Tarantino 

Dziewiąty film Quentina Tarantino (według zapowiedzi przedostatni w jego karierze) opowiada historię Ricka Daltona (Leonardo DiCaprio) – aktora, którego popularność już przebrzmiała, a który mimo to postanowił wrócić do Hollywood razem ze swoim przyjacielem, kaskaderem Cliffem Boothem (Brad Pitt). Podczas ich nieobecności Fabryka Snów zmieniła się jednak nie do poznania, a bohaterowie muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości. 

Produkcja, która zadebiutowała w Cannes, to trzyipółgodzinna podróż po Hollywood lat 60. Reżyser „Pulp Fiction” umiejętnie pogrywa z naszym (i własnym) niesłabnącym zamiłowaniem do nostalgii. W „Pewnego razu… w Hollywood” znajdziemy typowe dla Tarantino uniwersum symboli i nawiązań do filmów, komiksów, a nawet reklam dekady hipisów, poszerzające filmowy obraz o dodatkowe konteksty.

Kadr z filmu "Pewnego razu... w Hollywood" (Fot. East News)

„Avengers: Koniec gry”, reż. Anthony Russo, Joe Russo

Ostatnia część przygód superbohaterów z uniwersum Marvela wieńcząca komiksową sagę w gwiazdorskiej obsadzie (w rolach głównych, m.in. Scarlett Johansson, Robert Downey Jr. i Chris Hemsworth). Po „Wojnie bez granic”, która zakończyła się unicestwieniem połowy Wszechświata przez Thanosa, Avengersi muszą znaleźć sposób na pokonanie szalonego tytana i jego armię.

„Avengers: Koniec gry” zarobił na całym świecie 2,7 mld dolarów, stając się najbardziej dochodowym filmem wszech czasów. Tytuł zdetronizował „Avatara” Jamesa Camerona, który pozostał niezwyciężony przez ostatnią dekadę. Produkcja Disneya udowodniła również, że rok 2019 upłynął pod znakiem dochodowych franczyz („Kraina Lodu 2”, „Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw”) i mniej lub bardziej udanych remake’ów („Król Lew”, „Alladyn”, „Aniołki Charliego”). 

„Joker”, reż. Todd Phillips 

Podczas gdy marvelowskie filmy o superbohaterach cieszą się niesłabnącą popularnością, konkurencyjne DC przygotowało film o superprzestępcy, który zdobył uznanie zarówno widzów, jak i krytyków. Film Todda Phillipsa opowiada historię Arthura Flecka, ubogiego, sponiewieranego przez życie i społeczeństwo komika, który staje się Jokerem, księciem zbrodni Gotham City.

Choć „Jokera” skrytykowano za powielanie schematu, w którym osoba chora psychicznie staje się mordercą, film zebrał świetne recenzje, w dużej mierze za sprawą fenomenalnej roli Joaquina Phoenixa. Grany przez niego Arthur jest niebezpiecznym psychopatą, ale również bohaterem tragicznym: outsiderem, obiektem szyderstwa i ofiarą przemocy. Szaleńcem będącym wytworem szalonego społeczeństwa. Bez większego zaskoczenia aktor jest jednym z faworytów w wyścigu po swojego pierwszego Oscara. 

„Lighthouse”, reż. Robert Eggers

Lata 90. XIX w. Thomas Wake i Ephraim Winslow to zmęczeni życiem latarnicy, zamknięci w klaustrofobicznym domu na targanej sztormem wyspie. Odseparowani od świata, wpadają powoli w spiralę szaleństwa. W obsadzie tylko dwa nazwiska: Willem Dafoe i Robert Pattinson. Obaj panowie dają popis aktorskich umiejętności. 

Czarno-biały dramat to trzymający w napięciu obraz stopniowego rozpadu ludzkiej psychiki pod wpływem trudnych warunków i samotności. Eggers zabiera widza w podróż, w której z początku (dosłownie i w przenośni) szara rzeczywistość zaczyna przeplatać się ze światem fantazji i majaków. Reżyser bawi się również czasem, nie tylko na poziomie doświadczeń bohaterów („Jak długo jesteśmy na tej skale? Pięć tygodni? Dwa dni?” – pyta w pewnym momencie Wake), lecz także naszego odbioru filmu – „Lighthouse” wydaje się być zapomnianym filmem sprzed wielu dekad. 

Kadr z filmu "Faworyta" (Fot. Face to Face/REPORTER)

„Faworyta”, reż. Yorgos Lanthimos 

Dwór brytyjski, XVIII w. Na tronie zasiada schorowana i rozkapryszona monarchini, królowa Anna, ale realną władzę w kraju sprawuje opiekująca się nią lady Sarah (Rachel Weisz). Jej pozycji zagraża jednak nowo przybyła służąca, ambitna Abigail (Emma Stone). Film Yorgosa Lanthimosa to niezwykle zmysłowy obraz, wypełniony zjawiskowymi wnętrzami, kreacjami z epoki i fenomenalną muzyką. 

Mimo że za kamerą „Faworyty” stanął mężczyzna, to świat przedstawiony w filmie należy do kobiet. Podobnie jak w wielu tegorocznych produkcjach, bohaterkami są wyraziste, kobiece postacie, tutaj kreowane przez niezwykle utalentowane trio: Rachel Weisz, Emmę Stone i Olivię Colman. Ta ostatnia za fenomenalny występ została nagrodzona Oscarem i Złotym Globem.

„Historia małżeńska”, reż. Noah Baumbach

Charlie i Nicole są małżeństwem od 10 lat. On jest reżyserem teatralnym, ona największą gwiazdą jego spektakli. Razem mieszkają, pracują i wychowują syna Henry’ego. Idealny duet okazuje się jednak pozorny, gdy pewnego dnia Nicole oświadcza, że chce rozwodu. Bohaterowie stają przed nie lada wyzwaniem rozłożenia wspólnego życia na dwa osobne byty. 

Noah Baumbach napisał „Historię małżeńską” w oparciu o własne doświadczenia rozwodu, jednak reżyser z pomocą genialnych Scarlett Johansson, Adama Drivera, a także Laury Dern i Raya Liotta przenosi swoją historię na bardziej uniwersalny poziom. Z sześcioma nominacjami do Złotych Globów netflixowa produkcja udowadnia, że platforma streamingowa stała się jednym z najważniejszych graczy w świecie zmieniającego się kina. 

„Boże ciało”, reż. Jan Komasa 

„Boże Ciało” to oparta na faktach historia Daniela, który w trakcie pobytu w poprawczaku przeszedł duchową przemianę i w wyniku nieoczekiwanego zbiegu okoliczności przywdziewa sutannę. Choć metody ewangelizacji budzą kontrowersje, to charyzma fałszywego księdza zaczyna poruszać mieszkańców. Przeszłość chłopaka nie pozwala jednak o sobie zapomnieć, a sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. 

Nowy film Komasy zadebiutował na festiwalu w Wenecji, później zebrał świetne recenzje w Toronto, a ostatnio znalazł się na oscarowej shortliście w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. Produkcja podbiła również Hollywood, gdzie rozpoczęto rozmowy nad serialową adaptacją historii. Nowy film Komasy to, podobnie jak tegoroczne „The Other Lamb” Małgorzaty Szumowskiej, polskie kino światowej rangi. 

Kadr z filmu „Portret kobiety w ogniu” (Fot. materiały prasowe)

„Portret kobiety w ogniu”, reż. Céline Sciamma 

Zamożna szlachcianka zamawia portret swojej córki, Héloïse, który ma być przedmałżeńskim prezentem dla mediolańskiego arystokraty, przyszłego męża dziewczyny. Pogrążona w żałobie po śmierci siostry Héloïse nie zgadza się jednak na pozowanie, więc matka ucieka się do podstępu. Kobieta zatrudnia malarkę Marianne, która udając opiekunkę Héloïse, ma po kryjomu stworzyć jej obraz.

Mimo że na tegorocznej liście nominowanych do Złotych Globów reżyserów po raz kolejny nie znalazła się żadna kobieta, w mijającym roku na ekrany kin trafiło wiele obrazów ich autorstwa. Wśród takich perełek jak „Atlantyk” Mati Diop i „High Life” Claire Denis znalazł się nowy film Céline Sciammy. W „Portrecie kobiety w ogniu” Francuzka rozprawia się z męskim spojrzeniem na erotykę, kobiecość i sztukę, zastępując je zupełnie inną, kobiecą perspektywą. 

„Ból i blask”, reż. Pedro Almodóvar

Salvador Mallo (nagrodzony za tę rolę w Cannes Antonio Banderas), podobnie jak autor, przeżywa życiowy kryzys. Zmaga się z problemami zdrowotnymi i depresją. Cierpienie wywołują migawki z jego przeszłości. Od dzieciństwa w wiosce Paterna przez relację z ukochaną matką (Penélope Cruz) po wspomnienie swojej wielkiej miłości. 

„Ból i blask” to autobiograficzna podróż Pedro Almodóvara, który przenosi swoje życie na ekran. Hiszpański reżyser przeprowadza na sobie refleksyjną, ale czułą wiwisekcję, eksplorując swoje dzieciństwo, młodość i późniejsze życie oraz decyzje, które ukształtowały go jako artystę i człowieka. Almodóvar próbuje w ten sposób zmierzyć się zarówno z przeszłością, jak i przyszłością.

„Kobieta idzie na wojnę”, reż. Benedikt Erlingsson

Halla, szanowana mieszkanka niewielkiego miasteczka, prowadzi podwójne życie. Za dnia jest dyrygentką lokalnego chóru, a po godzinach zamienia się w Kobietę z Gór, która wypowiada wojnę przemysłowym koncernom zagrażającym islandzkiemu środowisku. Całość ubrana w wyspiarski humor i osadzona w malowniczym krajobrazie wyspy.

W obliczu postępujących zmian klimatycznych, oddolnej aktywizacji społecznej oraz braku koniecznego zaangażowania ze strony światowych przywódców i międzynarodowych koncernów, kino zaczyna poświęcać coraz więcej miejsca sprawom środowiskowym. Postać grana przez Halldórę Geirharðsdóttir, to superbohaterka na miarę naszych czasów. „Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może zatrzymać wojnę przeciwko Ziemi” – głosi manifest Kobiety z Gór. Po seansie islandzkiego kandydata do Oscara pozostaje w głowie jedna myśl: czas działać!

„To my”, reż. Jordan Peele

Adelaide, Gabe i dwójka ich dzieci wyjeżdżają na rodzinny weekend za miastem. Sielankowy wypoczynek szybko zamienia się w koszmar, gdy na progu pojawiają się oni – ich przerażające sobowtóry. Skąd wzięły się ich mroczne, zdeformowane, niemal zwierzęce wersje i czego od nich chcą?

Reżyser nagrodzonego Oscarem „Uciekaj!” znowu umiejętnie gra konwencją horroru. Klasyczne suspensy przeplata z typowym dla siebie czarnym humorem. „Najstraszniejsze w tym krwawym koszmarze nie są wcale kolejne śmierci, choć trup ściele się gęsto. Tchu braknie, gdy dociera do nas, jak blisko temu portretowi w krzywym zwierciadle do rzeczywistości. Peele stawia wiele trudnych pytań. Co czyni człowieka człowiekiem? I czy jeśli człowieczeństwa można się nauczyć, czy można je też zatracić?” – pisała dla Vogue.pl Anna Tatarska. 

Kadr z filmu "Irlandczyk" (Fot. materiały prasowe Netflix)

„Ślicznotki”, reż. Lorene Scafaria 

Historia grupy striptizerek pracujących w nowojorskim klubie nocnym. Po krachu finansowym w 2009 r. tracą one wszystkie oszczędności. Winą za to obarczają bogatych finansistów z Wall Street, którzy są stałymi gośćmi w klubie. Dziewczyny, na czele z zaradną i doświadczoną Ramoną, postanawiają się zemścić i odzyskać stracone pieniądze. 

W filmie Lorene Scafarii powraca widoczny także w „Parasite” obraz rozwarstwionego świata. „Ta gra jest ustawiona, a wygrywają w niej ci, którzy reguły mają za nic” – mówi z gorzkim uśmiechem Ramona. Choć na ekranie zadebiutowały Lizzo i Cardi B, to Jennifer Lopez zebrała największe pochwały. Jej występ w „Ślicznotkach” okrzyknięto najlepszą rolą w karierze aktorki, a ostatnio coraz więcej mówi się o oscarowych szansach J.Lo. Podobnie jak Adam Sandler w „Uncut Gems”, Lopez udowodniła, że przydzielona jej przez Hollywood etykietka gwiazdy komedii romantycznej nie podsumowuje.

„Irlandczyk”, reż. Martin Scorsese

„Irlandczyk” to historia Franka Sheerana, który po powrocie z II wojny światowej zostaje płatnym mordercą pracującym dla największych przestępców XX w. Rozgrywająca się na przestrzeni kilkudziesięciu lat akcja skupia się na jednej z największych zagadek kryminalnych w historii Stanów Zjednoczonych – tajemniczej śmierci przywódcy związków zawodowych i mafijnego bossa, Jimmy’ego Hoffy.

O „Irlandczyku” mówi się z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że to spotkanie dwóch światów. Film jest pierwszą produkcją Martina Scorsese dla Netflixa – legendarny reżyser epoki kina nakręcił film dla portalu streamingowego. Na ekranie spotykają się również dwie wersje Roberta De Niro, Al Pacino i Joe Pesciego. Trzyipółgodzinny projekt kosztował ponad 175 mln dolarów, z czego lwią część pochłonęły komputerowo odmłodzone twarze aktorskiego trio. 

„Bóg istnieje, a jej imię to Petrunia”, reż. Teona Mitevska

Trzydziestoletnia Petrunia mieszka z rodzicami w niewielkim macedońskim miasteczku. Dziewczyna nie ma pracy, a jej wiek i tusza sprawiają, że kolejne rozmowy o pracę i randki kończą się fiaskiem. Pewnego dnia dziewczyna natrafia na tradycyjny, zarezerwowany dla mężczyzn obrzęd wyławiania z rzeki rzuconego przez kapłana krzyża. Petrunia zdobywa krucyfiks, czym ściąga na siebie złość nie tylko obecnych, lecz także całego miasteczka. 

W nagrodzonym na festiwalu w Berlinie filmie Teona Strugar Mitevska pokazuje, jak z pozoru niewinny incydent potrafi obnażyć społeczną strukturę i hierarchię oraz wplecione w nie relacje władzy. Macedońska reżyserka szkicuje krytyczny obraz zarówno hierarchów Kościoła, jak i władzy świeckiej, która nadal decyduje o miejscu kobiet w jej konserwatywnej ojczyźnie. „Bóg istnieje, a jej imię to Petrunia” został również laureatem przyznawanej przez Parlament Europejski Nagrody Filmowej LUX.

Julia Właszczuk
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Podsumowanie 2019 roku: Najważniejsze filmy
Proszę czekać..
Zamknij