Znaleziono 0 artykułów
22.05.2024

Film „The Apprentice” o Donaldzie Trumpie trafia w swój czas

22.05.2024
(Fot. Materiały prasowe)

Pokazywany na festiwalu w Cannes film „The Apprentice” w reżyserii Alego Abbasiego o Donaldzie Trumpie tłumaczy, dlaczego należy się bać byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który prowadzi właśnie kolejną kampanię wyborczą. 

Po canneńskim pokazie „The Apprentice” dziennikarze zastanawiali się, czy Donald Trump pozwie twórców filmu. Ale właściwie byłemu amerykańskiemu prezydentowi produkcja w reżyserii Alego Abbasiego mogłaby się spodobać. Przecież dla niego ten, kto idzie po trupach do celu i umie sprzedawać cudze pomysły jako swoje, jest zwycięzcą. „Killer”, jak mówi z ekranu. Takim właśnie człowiekiem na naszych oczach staje się bohater.

„The Apprentice” opowiada o początkach kariery Donalda Trumpa w latach 80. XX wieku

„The Apprentice” nie ma nic wspólnego z reality show, w którym dwadzieścia lat temu biznesmen szukał zdolnych stażystów. Film opowiada o początkach kariery Trumpa (Sebastian Stan) w latach 80. XX wieku w Nowym Jorku. Donald pracuje u swojego ojca, a jego mentorem zostaje Roy Cohn (Jeremy Strong). Kontrowersyjnego prawnika niektórzy mogą kojarzyć dzięki serialowi „Anioły w Ameryce” (tam wcielał się w niego Al Pacino). To właśnie Cohn miał nauczyć Trumpa, że sukces buduje się, oszukując na potęgę i zbierając haki na innych. Cohn pomógł Trumpowi i jego ojcu, Fredowi (Martin Donovan), uniknąć milionowych strat w związku z rzekomym naruszeniem Fair Housing Act (to zapis regulujący rynek mieszkaniowy, który lata później administracja prezydenta Trumpa znacznie osłabiła). Cohn umożliwił też Trumpowi renowację starego hotelu Commodore i budowę ociekającej luksusem Trump Tower. Dla Trumpa i dla Cohna najważniejsza była Ameryka – Ameryka białych, cis hetero, bogatych mężczyzn – zwycięzców.

Początkowo arogancja, buta i megalomania prawnika wydają się Donaldowi szokujące. Został wychowywany przez niezwykle wymagającego ojca. Wygląda na sfrustrowanego, choć zdolnego uczniaka, niepewnie stawiającego pierwsze kroki. Powoli zaczyna odkrywać, że chce, by ludzie się go bali, podziwiali, słuchali. Staje się pasożytem Cohna – na ekranie im silniejszy Trump, tym słabszy Cohn (po części ze względu na wyniszczające niewyoutowanego geja i homofoba AIDS). W końcu uczeń przerasta mistrza.

Część krytyków zarzuca filmowi „The Apprentice”, że jego konwencja jest nietrafiona

Filmowcy stworzyli na ekranie nieoczywisty świat. Nie wszystkim spodobał się „The Apprentice”. Mówi się o niewykorzystanym potencjale Stronga, niejasnej linii narracyjnej czy nietrafionej konwencji. Mnie pozostaje się z tym nie zgodzić – „The Apprentice” to pierwszy seans, z którego wyszłam autentycznie podekscytowana. To film wnikliwy, pełen celnych obserwacji, ironiczny, bardzo zabawny. Niektóre sceny bawią tylko chwilę, bo zweryfikowało je życie – gdy Trump odrzuca perspektywę wejścia do polityki lub z pewną rezerwą zapoznaje się z wyborczym sloganem Ronalda Reagana z 1980 roku, który po latach wykorzystał. Specyficzna konwencja docudramy według mnie pasuje – osadza film w czasach, w których rozgrywa się akcja, podkręca tempo. Stylizowane na kroniki z czasów VHS kadry dopełniają wizję.

Poprzedni film Abbasiego, „Holy Spider”, podbił Cannes w 2022 roku

Może po prostu powrót po triumfie to zawsze w Cannes wyzwanie. Poprzedni film Abbasiego, irańskiego reżysera tworzącego w Danii i Szwecji, był całkiem inny. „Holy Spider” został na Francuskiej Riwierze świetnie przyjęty, a grająca w nim główną rolę Zar Amir Ebrahimi galę opuściła ze statuetką dla najlepszej aktorki. Talent reżysera do prowadzenia aktorów widać i tym razem. Sebastian Stan („Zimowy Żołnierz”) wciela się w Trumpa bez karykaturalnej przesady. Obserwujemy, jak stopniowo uczy się dziś doskonale rozpoznawalnych gestów, ruchów, min. Stan zdaje się rozumieć swoją postać, ale nie gra Trumpa z fanowskim zachwytem. W jednej chwili śmiejemy się z kogoś, kto by pozbyć się wałeczków lub łysiny, bez mrugnięcia okiem pójdzie pod nóż, a za chwilę obserwujemy seksualnego predatora, dla którego gwałt małżeński to norma. Ton opowieści błyskawicznie się zmienia. Znany z wielkiego zaangażowania w role Jeremy Strong („Sukcesja”) jest jak zawsze intensywny. Zanurza się w postać i udaje mu się Cohna pokazać bez teatralizacji i patosu. W niewystarczający sposób wykorzystano natomiast postać Ivany (Maria Bakalova). Od początku rysowana ciekawie, gdy u Trumpów zaczyna się małżeński kryzys staje się jeszcze ciekawsza. Niestety w drugiej połowie filmu nie ma zbyt wiele czasu ekranowego.

Ponoć to Cohn nauczył Trumpa trzech zasad, które przyszły prezydent nie tylko wyznawał, lecz także uznawał za własne. Po pierwsze, atakuj. Po drugie, do niczego się nie przyznawaj. Po trzecie, i najważniejsze, nigdy nie przyznawaj się do porażki. Zgodnie z tą filozofią prawnik, czuwający nad kampanią prezydencką Trumpa, zapowiedział pozew za „otwarcie fałszywe założenia tych bieda-filmowców”.

Anna Tatarska, Cannes
  1. Kultura
  2. Film „The Apprentice” o Donaldzie Trumpie trafia w swój czas
Proszę czekać..
Zamknij