Kiedy osoba doświadczająca przemocy broni swojego kata, często budzi co najmniej zdziwienie. Zdarza się jednak, że tworzy się więź między ofiarą a przestępcą i jest ona tak silna, że niemal całkowicie zniekształca obraz rzeczywistości. Osoba poszkodowana zachowuje się tak, jakby nie wiedziała, że jest krzywdzona. Taka toksyczna relacja może powstać zarówno między obcymi sobie ludźmi, jak i między dwójką – przynajmniej w teorii – bliskich sobie osób. O syndromie sztokholmskim w związku i jak się z niego uwolnić – opowiada psycholożka Paulina Pawlak.
Natascha Kampusch przez osiem lat była więziona, bita, doświadczała przemocy seksualnej. Kiedy zdołała się uwolnić, jej oprawca popełnił samobójstwo. – Ten człowiek był częścią mojego życia i dlatego w pewnym sensie go opłakuję – mówiła Natascha, gdy dowiedziała się o śmierci kata. 20-letnia Patty Hearst, wnuczka jednego z najbogatszych Amerykanów, została porwana przez grupę rewolucyjną Symbioniczna Armia Wyzwolenia (SLA). Nie skorzystała z możliwości ucieczki i jak zapewniała później, dobrowolnie przystąpiła do organizacji terrorystycznej. To jedne z najbardziej znanych przypadków syndromu sztokholmskiego, ale nie wszystkie historie są tak ekstremalne i dotyczą zakładników – toksyczna relacja kat – ofiara może zostać nawiązana w pracy czy rodzinie. To sytuacje, w których osoba tkwi w przemocowym związku i usprawiedliwia swojego oprawcę.
Kiedy ofiara broni swojego kata. Co to jest syndrom sztokholmski?
– Syndrom sztokholmski to taki szczególny rodzaj stanu psychicznego, przywiązanie, które tworzy się w umyśle osoby doświadczającej przemocy wobec sprawcy przemocy. Powstaje więź, która jest niezwykle silna, ale również zagrażająca – mówi psycholożka Paulina Pawlak. Mechanizm, który za tym stoi, jest reakcją na traumę albo na bardzo silny stres. – Stan ten pojawia się jako reakcja przetrwania w sytuacji ekstremalnie zagrażającej, z której nie ma drogi ucieczki – tłumaczy psycholożka. Drogę ucieczki rozumiemy dwojako: kiedy nie ma jej w sensie fizycznym, a więc w sytuacjach, gdy osoba jest więziona, albo emocjonalnie, gdy osoba doświadczająca przemocy wpada w tak silne poczucie bezradności, że nie ma możliwości wydostania się sytuacji, w której tkwi.
– Jeśli jesteśmy zakładnikami albo bardzo zależni emocjonalnie od sprawcy przemocy i nie mamy możliwości walki ani ucieczki, organizm przygotowuje się na śmierć: zamraża nas i nasze reakcje, stajemy się bierni i bezradni, „żeby mniej bolało”. Taka zasada panuje również w świecie zwierząt. Mamy niezwykłą zdolność do adaptacji, przydaje nam się ona, by ewoluować i dostosowywać do zmiennych warunków środowiska. Niestety możemy adaptować się także do przemocy, zamiast zmienić realnie swoją sytuację. Syndrom sztokholmski to jeden ze sposobów adaptacji do sytuacji przemocowej – wyjaśnia psycholożka.
Przyczyny i objawy syndromu sztokholmskiego
Osoba, którą dotknął syndrom sztokholmski, usilnie stara się zrozumieć sprawcę i tłumaczy go na wszelkie możliwe sposoby. Że jego zachowanie wynika z trudnych doświadczeń, że działa w imię wyższego dobra, że na pewno nie chce zrobić jej krzywdy.
– Umysł próbuje zrozumieć motywy sprawcy przemocy, przewidywać, minimalizować szkody. Na przykład jeśli raz stłukłam talerz i doszło wtedy do ataku na mnie, to próbuję nie tłuc talerzy albo zachowywać się cicho. Osoba z syndromem sztokholmskim najczęściej zupełnie nieświadomie stara się wywołać współczucie czy ciepłe emocje wobec kata, by poczuć się bezpieczniej – zauważa Paulina Pawlak.
Poczucie bezpieczeństwa jest jedną z naszych największych potrzeb, podobnie jak przynależności do grupy. – Jeśli ktoś jest zamknięty w piwnicy i ma dostęp społeczny tylko do jednej osoby, oprawcy, to nadal ma potrzebę przynależności do grupy. Nadal, by zachować zdrowie psychiczne i czuć się bezpiecznie, osoba doświadczająca przemocy będzie się starała budować więź właśnie z tym człowiekiem. Nawet jeśli jest to toksyczna relacja kat – ofiara, a więź skrajnie niebezpieczna i zagrażająca – tłumaczy psycholożka.
Jak się objawia syndrom sztokholmski? Najczęściej przyjmuje formę zupełnego podporządkowania się oprawcy. – Może pojawić się w formie oddania i lojalności, przyjaźni. Może pojawić się w formie zakochania i miłości. Albo na przykład w formie opieki nad sprawcą przemocy, wejścia w rolę opiekuna – wyjaśnia psycholożka. Osoba, która ma syndrom sztokholmski, czuje pozornie sprzeczne ze sobą emocje. Nienawiść i miłość, strach i potrzebę bliskości z oprawcą. – Ostatecznie może czuć jedynie „pozytywne” uczucia do sprawcy, zniekształcając obraz rzeczywistości, adaptując się do nowego stanu rzeczy. Czuje bezradność i bezsilność. Czuje, że nie ma innego wyjścia. Może całkowicie pogodzić się z takim losem, czasami przynosi to po prostu większe ukojenie i spokój wewnętrzny niż ciągłe konfrontowanie się z faktem przemocy – tłumaczy Paulina Pawlak.
Kogo może dotknąć syndrom sztokholmski
Jednak nie u każdej osoby doświadczającej przemocy fizycznej lub psychicznej wykształca się taka więź wobec sprawcy. – Osoby o zdrowym poczuciu własnej wartości, dojrzałe emocjonalnie, znające swoje prawa, granice, mające skuteczne sposoby radzenia sobie w sytuacji stresującej, szanujące siebie widzą rzeczywistość bardziej realistycznie. Nawet w sytuacji pojmania i bycia zupełnie zależnym od oprawcy, mają większą szanse „pozostać przy sobie” i próbować się uratować, nie empatyzując z oprawcą – zauważa psycholożka. Mając zdolność oddzielenia od siebie przyczyn przemocy od odpowiedzialności za nią, będą miały większą szansę wydostać się z toksycznej relacji, traktując swoje zachowanie jako obronę konieczną.
– Predyspozycje do pozostawienia siebie i solidaryzowania się ze sprawcą mają osoby o zaniżonym poczuciu własnej wartości, takie, które już doświadczyły wcześniej przemocy i nie otrzymały wtedy wsparcia, na przykład w rodzinie. Ale także osoby, które mają skłonność do dysocjacji – zauważa Paulina Pawlak.
Dużo zależy również od warunków, w których do przemocy dochodzi. – Myślę, że ktoś porwany, codziennie maltretowany i jednocześnie przytrzymywany przez oprawcę przy życiu w jakimś stopniu syndrom sztokholmski wykształci – mówi psycholożka.
Jak uwolnić się od syndromu sztokholmskiego
A przede wszystkim: czy od syndromu sztokholmskiego można się uwolnić? – Bardzo trudno zmienić stan psychiczny po tak traumatycznej relacji czy zdarzeniu bez pomocy specjalisty – bez interwencji kryzysowej, psychoterapii czy pomocy traumatologa – mówi psycholożka Paulina Pawlak. Najważniejsza jest wówczas konfrontacja z rzeczywistością i redefinicja narracji.
– Narracja osoby cierpiącej na syndrom sztokholmski bardzo ją unieważnia i usprawiedliwia działania oprawcy, zdejmując z niego odpowiedzialność. Na pewno pomocne byłoby oddanie odpowiedzialności oprawcy za swoje czyny – mówi psycholożka i dodaje: – By w ogóle zaistniała bezpieczna przestrzeń do refleksji, w pierwszej kolejności najważniejsze jest rozdzielenie osoby doświadczającej przemocy od przemocowca, wyjście z sytuacji, w której organizm jest – i potrzebuje być – w trybie przetrwania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.