Fenomen Performative mana rozgrzewa dyskusje na TikToku. Czy to nowy archetyp męskości?

Hipster odszedł na emeryturę, softboi przepadł bez śladu, a jego miejsce zajął on – performative man. Bywalec kawiarni, wróg numer jeden TikToka, nowy archetyp męskości, który budzi skrajne emocje. Jeśli go spotkasz, uciekaj – takie rady można znaleźć w internecie. Czy naprawdę jest się czego bać?
Podobno po spodniach go poznacie. Nogawka musi być co najmniej tak szeroka, że pomieściłaby nie jedną nogę, a dwie. Na górze biały T-shirt, obowiązkowo z obciętym dołem (tzw. crop top) – lekko odsłania brzuch i nadaje sylwetce pudełkowy kształt. Na nogach białe skarpetki i czarne mokasyny z językiem zdobionym frędzlami. Te akcesoria to nie jakieś tam dodatki, tylko emblematy, które same w sobie niosą znaczenie. Słuchawki, koniecznie białe (lepiej widoczne) i koniecznie na kablu – dziś w czasach dominacji bezprzewodowych sprzętów to już retro. Płócienna torba z grafiką niszowego festiwalu filmowego. Palce ozdobione srebrną biżuterią unisex, paznokcie pomalowane na czarno. W jednej ręce książka, np. feministyczne eseje bell hooks „Gotowi na zmianę. O mężczyznach, męskości i miłości”. W drugiej – koniecznie trawiastozielona matcha.
Oto on w całej swojej okazałości, performative man. Nie doczekał się jeszcze swojej polskiej nazwy, ale można go określić mianem „mężczyzny na pokaz” albo krócej: „pozera”.
Performative man: Nowy męski archetyp
Ten nowy męski archetyp zdetronizował starszego o jakieś 15 lat hipstera i nieco mniej popularnego poprzednika sprzed kilku lat, softboia (romantycznego wrażliwca).
Taki „mężczyzna na pokaz” zamieszkuje tereny wielkomiejskie – gentryfikowane dzielnice i bogate śródmieście – a swój performance odgrywa głównie w kawiarniach. Co bardziej złośliwi komentatorzy twierdzą, że ambitne książki jedynie trzyma na poziomie oczu, ale wcale ich nie czyta. Natomiast wzrok – zza ciemnych okularów – kieruje w stronę atrakcyjnych kobiet, które próbuje uwieść swoim alternatywnym czarem. I jeśli wierzyć kolejnym tiktokowym denuncjacjom – od takiego mężczyzny należy uciekać w popłochu, gdyż to manipulant, narcyz i oszust.
Trend, mem lub jak kto woli archetyp „performative man” zrodził się na TikToku na przełomie wiosny i lata 2025 roku. Do mojego strumienia socialmediowych treści przypłynął pod postacią nagrania dziewczyny z Nowego Jorku, która uskarżała się na to, że dała się nabrać takiemu rzekomo wrażliwemu i feministycznemu pozerowi. Jej opowieść sprowadzała się do tego, że randkowała z chłopakiem, który otwarcie mówił o emocjach, nie wstydził się łez na romantycznych filmach, podkreślał swój dystans wobec tradycyjnej męskości, eksperymentował z modą, nie uznając barier między tym, co męskie i żeńskie. Wszystko to jednak okazało się mirażem odegranym po to, by uśpić jej czujność, rozkochać i porzucić w sposób emocjonalnie karygodny, czyli ghostując. Swoje nagranie kończy stwierdzeniem: „Mam dość mężczyzn na pokaz” (ang. I’m done with performative man).
Wystarczył rzut oka na komentarze pod tym filmem, żeby znaleźć się w samym sercu współczesnej wojny płci. Sfrustrowani mężczyźni dawali upust mizoginii, naigrawając się z krzywdy tiktokerki. Z kolei komentujące, które doświadczyły czegoś podobnego, dawały upust swojej złości na mężczyzn, zarzucając im manipulację i narcyzm.
Z czasem zorientowałem się, że performative man to nie jednostkowy przykład, tylko szerokie zjawisko, które doczekało się demaskatorskich reakcji. Internetowa kultura memiarska szybko podłapała temat i wyprodukowała prześmiewcze zestawienia starter packów, czyli zestawu niezbędnych elementów garderoby i akcesoriów, po których można takiego pozera rozpoznać. W opowieściach o tym, czego na pierwszy rzut oka nie widać, pojawiają się takie tropy, jak znajomość swojego znaku zodiaku, deklaratywne zainteresowanie astrologią i ezoteryką, uczestnictwo w męskich kręgach podważających toksyczny patriarchat i słuchanie muzyki z feministycznym przekazem.
Na początku sierpnia w Seattle internetowy mem zmaterializował się nawet w rzeczywistości offline: w jednym z parków dzielnicy Capitol Hill zorganizowano konkurs na najlepsze wcielenie performative man. Jak donosi Seattle Gay News, zwycięzcą tej rywalizacji został Marcus Jernigan, muzyk i współtwórca zespołu Good Enough. Serca publiczności podbił zestawem obowiązkowych atrybutów: białą koszulką z second-handu, jasnymi jeansami baggy, płócienną torbą z przypiętym Labubu, grzebieniem we włosach i niebieskim przenośnym gramofonem. Za perfekcyjnie skomponowany wizerunek zgarnął nagrodę główną – nowiutką maskotkę Labubu.
Kryzys w relacjach między płciami, czyli dziewczyny na lewo, chłopaki na prawo
Pogodna impreza w parku w Seattle może sprawiać wrażenie, że to wszystko niewinne żarty. Wystarczy jednak zajrzeć pod powierzchnię tego trendu, żeby zorientować się, że dyskusja o „mężczyznach na pokaz” napędzana jest bolesnymi frustracjami związanymi z randkowaniem, zmieniającymi się wzorcami męskości czy napięciami politycznymi między kobietami a mężczyznami w pokoleniu Z.
Jak bardzo frustrujące potrafi być randkowanie zdominowane przez aplikacje? Forbes Health opublikował w lipcu 2025 roku raport z badań, z których wynika, że aż 78 proc. użytkowników deklaruje zmęczenie aplikacjami randkowymi. Przyczynami takiego stanu rzeczy są ghosting, poczucie rozczarowania, odrzucenia i nieudane próby nawiązania relacji. Z kolei z badań amerykańskiego Pew Research Center wynika, że aż 71 proc. osób korzystających z aplikacji randkowych uważa kłamstwa i podawanie fałszywych informacji w profilach za zjawisko bardzo powszechne. Każdy z nas słyszał już chyba anegdoty o flircie w aplikacji, który po kilku dniach okazał się ofertą kupna kryptowalut albo tekstach na podryw pisanych z pomocą chataGPT. Profile, na których wykorzystywane są zdjęcia przerobione przez sztuczną inteligencję, to codzienność osób randkujących online. Nic więc dziwnego, że generacja Z odkrywa pradawną metodę zagadywania do ludzi na żywo, co zresztą doczekało się rebrandingu pod modnym hasłem „meet-cute”.
Randkowanie online nie dzieje się w próżni, a, ku utrapieniu samych randkujących, w rzeczywistości, w której młodzi mężczyźni i młode kobiety zdają się nie mieć ze sobą wiele wspólnego. Już na pewno nie łączą ich poglądy polityczne, a co za tym idzie – wartości. Danych nie trzeba szukać za oceanem, zajrzyjmy nad Wisłę, chociaż mowa o trendzie globalnym. W 2023 roku, czyli w ostatnich wyborach parlamentarnych, 23,6 proc. młodych kobiet w wieku 18-29 lat poparło Lewicę. Dla porównania, wśród mężczyzn w tym samym wieku na Lewicę zagłosowało jedynie 10,2 proc. Odwrotna sytuacja dotyczy prawicowej Konfederacji – 26,3 proc. młodych mężczyzn właśnie na nią oddało swój głos. Wśród kobiet wynik ten był kilkukrotnie niższy i wyniósł zaledwie 6,3 proc. I oczywiście można powiedzieć, że randkowanie to nie kółko polityczne, ale z drugiej strony każdy terapeuta par potwierdzi, że wartości są tym, co potrafi spajać lub rozbijać związki.
Modny mężczyzna jest zawsze podejrzany
Wobec tego, na jak skomplikowanym polu romantycznym przyszło funkcjonować generacji Z, nie dziwi mnie podejrzliwość kobiet wobec rzekomo progresywnych i feministycznych „mężczyzn na pokaz”. Chyba nic nie boli bardziej niż zawiedziona nadzieja. Mam w sobie jednak co najmniej tyle samo zrozumienia wobec krzywdy oszukanych czy wykorzystanych kobiet, co wątpliwości wobec tego, czy sensownie jest winić za to szerokie spodnie, crop topy i zieloną herbatę z Japonii.
Bo krytyka performative man wydaje się być też kolejnym rozdziałem w długiej historii dyscyplinowania mężczyzn za eksperymenty modowe. Niestety w Polsce ta tradycja ma się doskonale. Czytelnicy i czytelniczki w okolicach czterdziestki (i starsi) mogą pamiętać, jak na przełomie lat 90. i 2000. karierę zrobiło pojęcie „metroseksualny” – w skrócie było to prześmiewcze, podszyte homofobią określenie na mężczyzn, którzy z „nadmierną” dbałością podchodzili do swojego wyglądu. Nikt rzecz jasna nie sprecyzował, co znaczy „nadmiernie”, więc w zależności od widzimisię krytykującego na dyscyplinowanie zasługiwał cały wachlarz praktyk: od brania prysznica częściej niż raz w tygodniu przez chodzenie do kosmetyczki po makijaż twarzy.
O ironio, kolejnym bastionem walki o męskość były niegdyś spodnie rurki: jeszcze 15 lat temu każdy mężczyzna noszący wąskie spodnie, niezależnie od tożsamości psychoseksualnej, narażony był na niewybredne homofobiczne komentarze. Dzisiaj „mężczyzn na pokaz” wyśmiewa się za spodnie zbyt szerokie, bo wierni wąskim nogawkom pozostali już chyba tylko amatorzy kulturystyki z osiedlowych siłowni. Tym niemniej, dla mężczyzny bycie w modowej awangardzie jest zawsze „podejrzane”.
Koronnym zarzutem wobec performative man przesiadujących w kawiarniach jest też posługiwanie się książką jako gadżetem, który ma posłużyć za afrodyzjak. Czy to aż tak szkodliwe? Pozwolę sobie przypomnieć, w jakich antyintelektualnych warunkach przyszło nam funkcjonować. Prezydent Stanów Zjednoczonych od czasu objęcia urzędu toczy nieustającą wojnę z uczelniami wyższymi w swoim kraju. Z kolei w Polsce ponad połowa obywateli nie przeczytała w zeszłym roku ani jednej książki. Nie jest też zaskoczeniem, że kobiety czytają częściej niż mężczyźni: 47 proc. pań przeczytało przynajmniej jedną książkę, podczas gdy wśród wśród panów było to zaledwie 35 proc. Myślę, że powinniśmy się raczej cieszyć, że otwarta książka jest gadżetem, który ma dodawać atrakcyjności.
Co na to Judith Butler?
Performative manom zarzuca się, że nie czytają tego, co trzymają w rękach. A ja mam wrażenie, że zarzut niedoczytania postawić można tym, którzy z taką swobodą szafują kategorią performatywności. Bo przecież źródła tego pojęcia sięgają daleko dalej niż filmiki na TikToku z 2025 roku. O performatywności pisała jedna z najważniejszych teoretyczek gender studies, Judith Butler – najwięcej w książce „Uwikłani w płeć” z 1990 roku, którą polecam zarówno performatywnym mężczyznom, kobietom, jak i osobom unikającym binarnych podziałów płciowych tak jak Butler.
Skupiała się na tym, że płeć kulturowa nie jest czymś, co mamy od urodzenia, ale czymś, co nieustannie odgrywamy. Kobiecość i męskość to efekt powtarzanych gestów, zachowań, ubrań, tonów głosu, które tworzą określone wrażenie. Nie chodzi tu o świadome udawanie, lecz o powtarzalny, zwykle nieuświadomiony proces, w którym uczestniczymy od dziecka. Istotą tej koncepcji było uświadomienie czytelnikom, że każdy i każda z nas codziennymi wyborami stroju, sposobu mówienia i autoprezentacji powołuje do życia i wzmacnia określony wizerunek płci. Nie ma wizerunku „neutralnego” ani „przezroczystego” – każdy wizerunek jest efektem „performance’u”.
I może tutaj warto zastanowić się, kim w takim razie jest mężczyzna autentyczny, skoro ten słuchający Mery Spolsky albo Clairo jest „na pokaz”? Czy to kowboj w typie macho z sentymentalnej i konserwatywnej fantazji serialu „Yellowstone”, czy bliżej mu do postaci swojskiego Sołtysa Lubelszczyzny? I czy ten rzekomo „autentyczny” mężczyzna to aby na pewno przedmiot westchnień progresywnych kobiet z pokolenia Z? Piętnujmy ghosting, manipulację i oszustwa matrymonialne, ale dajmy spokój chłopakom, którzy mają odwagę śledzić modowe trendy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.