Znaleziono 0 artykułów
10.01.2021

Kobieta sukcesu. Anna Łosiak: Rzeczy do odkrycia się nie kończą

10.01.2021
(Fot. archiwum prywatne)

Wiele moich koleżanek, które chciały pracować jako naukowczynie i założyć rodzinę, musiały zmienić plany – mówi geolożka planetarna Anna Łosiak. Ona dzięki stypendium Fulbrighta napisała pracę magisterską w Stanach Zjednoczonych. Potem stażowała w Lunar Planetary Institute, pracując z NASA nad misjami na Księżyc.

Większą część minionego roku spędziłaś na stypendium w Wielkiej Brytanii, dopiero niedawno wróciłaś do Polski.

Przez trzy ostatnie lata pracowałam na Uniwersytecie w Exeter w Wielkiej Brytanii dzięki temu, że wygrałam prestiżowy grant Marii Skłodowskiej-Curie dofinansowany przez Komisję Europejską. Od nowego roku mieszkamy z mężem we Wrocławiu. Pracuję w tutejszym Instytucie Nauk Geologicznych Polskiej Akademii Nauk. Nie wykładam, co wiąże się z niższymi zarobkami, ale mam za to więcej czasu na pracę popularyzatorską. Jako opiekun wspierający pomagam też magistrantom.

Właśnie złożyłaś kolejny wniosek grantowy. Taki system motywuje młodych naukowców do pracy?

I tak, i nie. Konkurencja, która wiąże się z konkursami, rzeczywiście zachęca do działania, ale absolutna zależność nauki od grantów jest szkodliwa. I mówię to jako osoba, która do tej pory miała sporo szczęścia w konkursach grantowych. Wiem, że szczególnie trudno dostać dofinansowanie na długoterminowe projekty, które wymagają więcej niż dwóch lat pracy, a przecież w wielu dziedzinach, na przykład biologii środowiskowej, trzeba dane zbierać przez wiele lat.

Grantoza jest szczególnie szkodliwa dla kobiet. Taki system wymusza długotrwałą nieustanną mobilność. Młody naukowiec często co dwa-trzy lata zmienia miejsce zamieszkania. Kiedyś po doktoracie dostawało się etat, teraz niektórzy do czterdziestki podróżują za pracą. A przecież z macierzyństwem nie można czekać w nieskończoność. Z tego też powodu sporo kobiet odchodzi z nauki. Wiele moich koleżanek, które chciały pracować jako naukowczynie i założyć rodzinę, musiały zmienić plany i wybrać jedno albo drugie.

Ty też odczuwasz negatywne skutki braku stabilizacji?

Ja jestem w bardzo komfortowej sytuacji, w porównaniu do wielu moich znajomych żyję jak pączek w maśle. Mam superwspierającego męża i pracę w ING PAN. Wiem jednak, że przez brak stabilizacji dużo osób wykrusza się. Zostają niekoniecznie najlepsi merytorycznie, ale ci, którzy mogą sobie na tę pracę pozwolić – dzieci bogatych rodziców, żony zamożnych mężów, partnerki osób gotowych na ciągłe zmiany miejsca – jak ja.

Ale mobilność ma też swoje plusy?

Absolutnie tak! To najlepszy sposób, żeby nauczyć się nowych rzeczy, spojrzeć na świat i naukę z innej perspektywy, a także poznać i zacząć współpracę z fascynującymi ludźmi. Dzięki Fulbrightowi mogłam w Stanach Zjednoczonych napisać pracę magisterską o meteorytach znalezionych na Antarktydzie. Bez stypendium nie byłoby mnie na te studia stać. Nie pochodzę z zamożnej rodziny. Nigdy w życiu nie miałabym też szansy zostać geologiem planetarnym. To, że jestem naukowcem, zawdzięczam w stu procentach Fulbrightowi, zwłaszcza że po tym programie łatwiej znaleźć prestiżową pracę i załapać się na projekty. Po Fulbrighcie dostałam staż w Lunar Planetary Institute, dzięki któremu mogłam pracować w NASA w Houston nad przyszłymi misjami na Księżyc.

Gdybym nie jeździła z jednego miejsca w drugie, nie byłabym też człowiekiem, którym jestem teraz. Zwłaszcza że pracuję w „małej” dziedzinie. Zajmuję się geologią planetarną. W Polsce jest zaledwie kilka osób o tej specjalizacji, rozsianych w różnych ośrodkach. Dużo łatwiej się pracuje, jeżeli można pójść do kolegi albo koleżanki z pokoju obok, żeby zapytać o zdanie, wzajemnie się motywować, inspirować do nowych poszukiwań.

Jakie zalety ma praca w „małej” dziedzinie?

Wszyscy się znamy i dzięki bliskim kontaktom w naszym środowisku łatwo jest zacząć nowe projekty – po prostu wystarczy napisać do kolegi ze studiów, stażu albo szkoły letniej i wspólnie stworzyć coś nowego.

Dodatkowo temat, którym się zajmuję, czyli geologia planetarna i kratery uderzeniowe (czyli co się dzieje, jeżeli asteroida uderzy w powierzchnię Ziemi, Marsa albo innej asteroidy), jest bardzo sexy. Wzbudza zainteresowana.

Miałaś kiedyś poczucie, że starsi profesorowie nie rozumieją cię albo umniejszają twoje zasługi?

Akademia jest dosyć hierarchiczna, ale myślę, że jest mniej zabetonowana niż wiele innych dziedzin. Nie mogę narzekać.

Kobiety są traktowane na równi z mężczyznami?

Raczej tak, choć zdarzają się też niemiłe przypadki. Kiedyś zaproszono mnie do wygłoszenia wykładu na Uniwersytecie w Wiedniu. Potem wszyscy poszliśmy na tradycyjne piwo i sznycla, gdzie dyskutowaliśmy dalej. Jeden z wykładowców cały czas zadawał pytania dotyczące moich dokonań nie mnie, ale mojemu koledze, który nie miał żadnego związku z badaniami, przyszedł na mój wykład dla „wsparcia moralnego”. Gdy próbowałam odpowiadać, wykładowca odwracał się ode mnie, jakby mnie nie widział i nie słyszał, i znowu kierował pytania do kolegi.

Takie sytuacje zdarzają się rzadko, ale niestety na długo zapadają w pamięć. Wspomnienie tamtej nadal mnie wkurza. Jednocześnie muszę podkreślić, że absolutna większość ludzi tak się nie zachowuje. A od tych niefajnych wyjątków staram się po prostu trzymać z daleka i do podobnej postawy zachęcam inne osoby.

W domu zostałaś wychowana równościowo?

Ja byłam dziwnym dzieckiem… Miałam ściśle określone przekonania odnośnie do tego, co chcę, a czego nie chcę robić.

Czyli nie oglądałaś się na innych?

Zawsze trochę się na innych oglądamy. Nie jestem samotną wyspą. Nie osiągnęłam wszystkiego sama. Ale miałam plany, które realizowałam. Byłam uparta. Cytując moją mamę: „Uparta jak osioł, a niech cię!”.

Do dzisiaj jesteś pewna tego, że dobrze wybrałaś swoją ścieżkę?

Skupiam się na tym, czy to, co robię, przynosi mi radość. Tak długo, jak nie mogę się doczekać, aż będę mogła wyjechać w teren, wziąć łopatę i młotek, by wydzierać przyrodzie jej tajemnice, a później godzinami siedzieć w laboratorium przed mikroskopem, tak długo jestem zadowolona z wyboru swojej ścieżki życiowej. Choć czasem trafiam w dzikie chaszcze, gdzie przez dwa tygodnie nie mogę się umyć albo ledwo mogę się wyprostować po 12 godzinach spędzonych na kolanach w dziurze w ziemi wielkości grobu, to i tak doskonale się przy tym bawię.

Kocham naukę na tyle, że chcę ją popularyzować. Staram się spędzać dużo czasu, wyjaśniając ludziom, w jaki sposób naprawdę działa nauka, że to nie jest spis wiecznych prawd do wkucia na blachę, ale dosyć turbulentny proces powolnego zbliżania się do coraz lepszego zrozumienia tego, jak działa świat. To, że jestem czynną naukowczynią, która zajmuje się właśnie geologią planetarną, daje mi podkładkę, żeby bardziej przekonująco mówić na temat nauki o Ziemi i naukach kosmicznych.

Twoje poczucie misji wynika też z zatrważającego wzrostu popularności pseudonauki?

Tak, bo czuję, że ludzie coraz mniej rozumieją to, że nasze działania mają konsekwencje. Jeśli ktoś na nas kaszlnie, a jest chory, to my najprawdopodobniej zachorujemy i możemy też zarazić innych. To, że nie wszyscy w to wierzą, wynika z tego, że jesteśmy źle uczeni w szkole. To powinno się zmienić. Główne zarysy programów nauczania ustalano 100 lat temu, gdy celem szkoły było nauczenie ludzi czytania, pisania i przestrzegania przepisów. Teraz nie ma sensu uczyć się na pamięć mnóstwa rzeczy, chociaż oczywiście są informacje, które trzeba pamiętać.

Pamięciówka nie zastąpi umiejętności rozwiązywania problemów, dostrzegania związków przyczynowo-skutkowych czy pracy w grupie. Źle uczymy, więc ludzie traktują naukę nie jako proces docierania do prawdy, ale jako zestaw magicznych zaklęć, które muszą wykuć. Nic dziwnego, że odwracają się od tak przedstawionej rzeczywistości.

W Stanach było inaczej?

Chyba jeszcze gorzej. Prowadziłam zajęcia z nauk ścisłych dla studentów kierunków humanistycznych. Żeby dostać licencjat, musieli zaliczyć kilka przedmiotów z nauk przyrodniczych. Przed pierwszymi zajęciami koordynatorka powiedziała mi, że na sali będą osoby, które wierzą, że Ziemia została stworzona jakieś 6 tys. lat temu, dokładnie tak jak zostało to opisane w Biblii. Na początku byłam przekonana, że koleżanka robi sobie ze mnie żarty. Ale przekonałam się, że mówiła serio. W ten sposób dowiedziałam się o amerykańskim systemie nauczania.

O tym, jak bardzo poważny jest to problem w USA, świadczy przypadek mojego przyjaciela, Amerykanina z „pasa biblijnego”, obecnie profesora geologii. Na studiach wybrał nauki o Ziemi, ponieważ miał nadzieję, że jego praca pomoże udowodnić, że świat ma 6 tys. lat, a większość skał powstała w czasie wielkiej powodzi, z której ocalał tylko Noe. Jego przekonania wynikały z tego, że całe swoje życie słyszał – wliczając w to lekcje biologii czy geografii – że świat został stworzony, a ewolucja to wymysł szatana. Dopiero dwa semestry studiów, gdzie pokazano nie tylko to, co wiemy o Ziemi i wszechświecie, ale też skąd to wiemy, rozbudziły w nim prawdziwą naukową pasję.

Jak odnajdujesz się w międzynarodowym gronie naukowców?

Mam znajomych z różnych dziwnych miejsc. Ważniejsze jest to, że należymy do rodziny naukowców, niż to, z jakiego kraju pochodzimy. Nikt nie robił mi nigdy problemów, bo jestem Polką, ani ja nie miałam z tego powodu kompleksów.

Jakie cechy musi mieć naukowiec? Ciekawość, dociekliwość, elastyczność?

Trzeba być upartym i nie poddawać się łatwo. Niestety tylko w filmach eksperymenty i badania wychodzą za pierwszym lub drugim razem. Większość życia naukowca to niepowodzenia, rozczarowania i radzenie sobie z krytyką ze strony innych naukowców. Ale oczywiście jest też wiele wspaniałych momentów.

Masz ścisły plan na przyszłość?

I w życiu, i w nauce nie robię długoterminowych szczegółowych planów. Mam rozpiskę najwyżej na dwa-trzy lata naprzód. Przewidywanie przyszłości jest niestety trudne – człowiek ma znakomity plan wielu wyjazdów terenowych, do których przygotowywał się ponad dwa lata, a potem dzień przed wyjazdem łamie nogę albo nadchodzi pandemia.

Z drugiej strony, mam oczywiście nieustannie aktualizowaną listę naukowych pytań do rozwiązania i gdy tylko nastąpi sprzyjający splot okoliczności, staram się je po kolei analizować. No i zwykle rozwiązanie jednego problemu powoduje powstanie dwóch nowych pytań. Rzeczy do odkrycia nigdy się nie kończą. Dzięki temu ta praca nigdy się nie nudzi.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij