Znaleziono 0 artykułów
26.03.2020

Odzyskiwanie czasu: W wolnych chwilach

26.03.2020
(Fot. Konrad Ćwik)

W naszym cyklu o maksymalizowaniu możliwości, rozsądnym planowaniu i zarządzaniu swoim życiem tym razem poruszamy temat czasu wolnego. Pracowanie po 12 godzin na dobę świadczy bowiem o wielu zapomnianych wartościach. Jak korzystać z czasu wolnego, żeby odczuwać satysfakcję? 

Powinnam zacząć od wyjaśnienia, że obecny stan izolacji i kwarantanny ma niewiele wspólnego z doświadczeniem czasu wolnego, zwłaszcza że towarzyszy mu strach o zdrowie i/lub byt finansowy. O prawdziwym przeżywaniu czasu wolnego można mówić, kiedy odbywa się na własnych, nieskrępowanych niczym zasadach, dlatego temat, który podejmuję, nie dotyczy stricte życia i pracy w czasach zarazy.

(Fot. Konrad Ćwik)

Miałam w życiu szczęście doświadczyć zarówno okresu bardzo intensywnej pracy, jak i nielimitowanego odpoczynku, a to dzięki świadomości, że pracę można regulować w zależności od swojej aktualnej sytuacji życiowej i bieżących potrzeb. Kilka lat temu nie miałam pojęcia, że bezwolnie poddaję się biegowi zdarzeń. Dopiero pojawienie się na świecie mojego drugiego dziecka (tak, drugiego!), wywołało we mnie tę refleksję. Dotarło do mnie w końcu, że plany mogą i muszą się zmieniać, bo ja się zmieniam. Inne potrzeby, aspiracje i siły życiowe miałam jako młoda dziewczyna. Marzyłam wtedy głównie o niezależności, czyli o pieniądzach, inne kilka lat później, kiedy żyłam tylko pracą i relacjami z nią związanymi, a jeszcze inne w kolejnym okresie, kiedy byłam skupiona na budowaniu swojego najważniejszego życiowego związku i domu. Ale najbardziej gwałtowną potrzebę zmiany wywołało macierzyństwo. Okres niemowlęctwa pominę cichym westchnieniem. Mam na myśli czas, kiedy dzieci chodziły już do przedszkola. Miałam wtedy jeden bardzo prosty cel – odłożyć, zawiesić  czy zamrozić wszystkie ambicje, znaleźć przyjemne, rytmiczne, stabilne i nieangażujące po godzinie 15 zajęcie. Po to, żebym mogła na zmianę z mężem odbierać dzieci z przedszkola i zjeść z nimi w domu zupę. Chciałam uniknąć szarpaniny i uczucia frustracji, którego doświadczyłam w pierwszej fazie macierzyństwa. Uczucia, że czegoś nie mogę zrobić do końca i nie w takim rytmie, jaki lubię i do jakiego przywykłam. 

Moja determinacja miała swój szczęśliwy finał, bo trafiłam do pracy w gronie innych mam, co niewątpliwie miało dla mnie też wartość terapeutyczną. Wspominam ten okres jako bardzo spokojny, bezpieczny i dobry – dla mnie i całej mojej rodziny. Ale po upływie dwóch lat, w którym skupiona byłam na domu, poczułam się tą sytuacją nasycona. Byłam gotowa na więcej, choć jeszcze nie na sto procent. Tym razem oczekiwałam sinusoidy, czyli pracy w projektach, które zajmują określony czas i mają wysoką intensywność, bo ja naprawdę lubię pracować. Ale pomiędzy nimi będę miała możliwość beztroskiego niepracowania przez kilka dni. W tym okresie nie pozwalałam sobie na pracę na zakładkę. Starałam się nie prowadzić kilku angażujących projektów naraz. Skrupulatnie wyceniałam zlecenia, liczyłam środki i cieszyłam się okresami odzyskanej adrenaliny związanej z pracą, mając świadomość, że na więcej pozwolę sobie dopiero za kilka lat, kiedy sytuacja w domu nie będzie tak dynamiczna. To, na czym skupiam się teraz, to rodzina i samorozwój – nadal w tej kolejności, ale już w tych samych proporcjach. Przy okazji postanowiłam też zadbać o ciało, bo w końcu mam do tego siłę, i o nową pasję – niespodziewany obrót sytuacji. Gdybym nadal pozwalała losowi, projektom lub klientom zarządzać moim życiem, prawdopodobnie już dawno bym zwariowała. 

Ale żeby się w życiu jakoś zorganizować, najpierw trzeba przypomnieć sobie po co. Nigdy nie zapomnę, co poczułam, kiedy na jednym z pierwszych prowadzonych przeze mnie warsztatów na pytanie: „na co chcielibyście mieć więcej czasu?”, jedna z uczestniczek odpowiedziała: „na chodzenie do biblioteki”. Zalała mnie fala zdumienia. Byłam zdumiona tym pomysłem, zwłaszcza jego prostotą, która niosła w sobie echo dawno zapomnianych uczuć i wspomnień. Co za luksus! – pomyślałam. Ale nie tylko ja trwałam w zadziwieniu. Cała grupa uległa czemuś w rodzaju rozrzewnienia. Dziewczyna ostatecznie rozwinęła swoją myśl i dodała, że w bibliotece robi research (po polsku kwerendę) do jednej ze swoich prac. Ale ziarno zostało już zasiane i każda z osób obecnych na sali zaczęła przypominać sobie te wszystkie proste i drobne przyjemności, które zaginęły im w ostatnich latach. Pomysł z biblioteką jakkolwiek nadal dla mnie abstrakcyjny, zmusił mnie wtedy do zrewidowania, czemu ten odzyskany czas ma naprawdę służyć i co ma się z nim czy też w nim, stać. Bo można wierzyć lub nie, ale nagłe doświadczenie wolnego czasu to zawsze szok, powiązany często z uczuciem zamroczenia, niepewności i strachu. W ramach rekompensaty pojawia się nagle w człowieku potrzeba kompulsywnego porządkowania i zakupów, odnawiania kontaktów towarzyskich i gdzieś na szarym końcu, potrzeba snu, choć czasem bywa dokładnie na odwrót. No dobra, i co potem? Dochodzi do konfrontacji naszego wyobrażenia z rzeczywistością. Wszystkie deklaracje, że chce się mieć więcej czasu dla siebie i rodziny, na swoją pasję, rozrywkę czy życie towarzyskie, biorą w łeb, jeśli nie idą w parze z gotowością na zmianę. Jeśli wartości i przeżycia niezwiązane z pracą nie były praktykowane i rozwijane, to uległy zapomnieniu, są ostatecznie jak niezbadany ląd. Jeśli chcesz odnowić kontakty towarzyskie, najpierw musisz przypomnieć sobie lub nauczyć się, jak się buduje i dba o relacje z drugim człowiekiem. Jeśli chcesz więcej czasu spędzać ze swoimi dziećmi, to musisz przygotować się na bardzo bogatą paletę, niekoniecznie wygodnych emocji, z którymi będziesz się mierzyć. Jeśli chodzi o czas dla siebie, prawdopodobnie, między wieloma budującymi uczuciami, doświadczysz też nudy. W przeżywaniu czasu wolnego nie chodzi o rozpisywanie szczegółowego planu dnia, ale o świadomość tego, co naprawdę chce się robić i z czym to się będzie wiązać. Brak wewnętrznej zgody zawsze kończy się tak samo: z jednego ciągu zdarzeń wpada się w drugi. Z deszczu pod rynnę i tak w kółko. Dlatego moje warsztatowe pytanie powinno było brzmieć: czy wiesz, co zrobisz z odzyskanym czasem i czy jesteś gotowy na zmiany, które on przyniesie? 

(Fot. Konrad Ćwik)

W ramach odkurzania i przypominania sobie przyjemności podczas warsztatów proponuję ćwiczenie, które odwraca sytuację i zamiast robienia listy „to do”, trzeba zrobić listę wszystkich najważniejszych zdarzeń z wybranego okresu. Sprzyjającym momentem na tego typu zestawienie jest zwykle koniec roku, ale tak naprawdę, każdy czas jest dobry. Osobom, które mają problem z pamięcią, podpowiadam, żeby używały rolki z aparatu w swoim telefonie. Na mojej ubiegłorocznej liście znalazły się bardzo różne rzeczy. Były tam duże przedsięwzięcia, takie jak wyjazd rodzinny na egzotyczną wyspę, spotkanie z przyjacielem, którego nie widziałam od 15 lat, albo nagroda za projekt, który współtworzyłam. Ale najważniejsze okazywały się te niewidoczne dla wielu sytuacje, małe-wielkie decyzje lub wzruszenia, jak te, kiedy moje dziecko pokonało strach przed wystąpieniami publicznymi, wspierający telefon od mamy, szczęśliwe zakończenie projektu dla klienta, przeczytanie wartościowej książki albo spotkanie z przyjaciółkami, podczas którego niemal posikałyśmy się ze śmiechu. Takich ważnych momentów naliczyłam prawie 70, czyli średnio raz na pięć dni zdarzyło się coś, co sprawiło mi radość i było warte odnotowania. Przy okazji odkryłam też, że ubiegły rok to był rok pierwszych razy. Pierwszy raz szyłam na maszynie i upiekłam chleb. Pierwszy raz zaprowadziłam dziecko do pierwszej klasy oraz dentysty, kupiłam letniskowy domek na wsi i odkryłam postać badaczki Brené Brown, której pochwała wrażliwości zrewolucjonizowała moje myślenie o sobie. Pierwszy raz leciałam sama z dziećmi samolotem (cztery i pół godziny!), podróżowałam kamperem i uprawiałam jogging i ashtangę nad brzegiem oceanu. Zawodowych spraw nawet nie będę tu wymieniać.

Trzy słowa klucze, które wyłonił dla mnie początek 2020 r., to czułość (od Olgi Tokarczuk), uważność (to od Brené Brown) i niezmiennie od samej siebie: sprawczość. Bo chcieć, to móc. Bo lepiej spróbować niż zatrzymać się na marzeniu. Bo dobrze docenić samego siebie i tą radością obdarować innych, co niniejszym czynię, zachęcając do własnego podsumowania i odkrycia, co sprawiało wam przyjemność. Chwile, które dały radość, spotkania, które warto powtórzyć, osoby, które chcesz mieć blisko siebie, zdarzenia, które były wzbogacające, rytuały, które przyniosły ulgę, miejsca, które chcesz ponownie odwiedzić. Zdziwisz się, ile się wydarzyło. Zapisz, czego chcesz jeszcze raz doświadczyć, ale pomyśl też o tym, czego chcesz uniknąć. Jeśli brakuje pomysłu, na co odzyskiwać czas, wspominanie może być bardzo cenną praktyką.

Na koniec opowiem o godzinowej rozpisce całego tygodnia, którą często prezentuję podczas wykładów. Na przekór absolutnemu brakowi umiejętności liczenia nazwałam ją matematyką tygodnia. Dla jasności dodam, że przez blisko rok prezentowałam wypis, który zawierał ewidentny błąd w liczeniu (z tego miejsca serdecznie dziękuję wszystkim, którzy go widzieli i postanowili puścić mi go płazem). Rozpiska polegała na dość sztywnym, niemal mechanicznym, ale też skrupulatnym podziale dnia na godziny względem realizacji wszystkich ważnych i niezbędnych sfer życia. Były na niej m.in. ośmiogodzinny czas pracy i snu, czas na trzy posiłki, dojazdy do i z pracy, czas na pielęgnację, rozrywkę, sport, znajomych, rodzinę. Oczywiście wypis nie uwzględniał wszystkich spontanicznych działań ani momentów przejścia z jednej czynności do drugiej, ale w tym marginesie błędu założyłam niechęć do realizacji wszystkich tych aktywności każdego dnia. Niemniej jednak, wszystkie je dałam radę upchnąć w jednej dobie i nadal miałam jedną niezagospodarowaną godzinę dziennie! Na dni weekendu rozpisałam jeszcze inny, dużo swobodniejszy i rozwlekły rytm. Czas pracy zamieniłam na samorozwój, dodałam czas na zakupy i sprzątanie. Według tego planu weekend miał trzy niezagospodarowane godziny dziennie. Z tych rachunków wynikało, że tygodniowo przy wypełnieniu wszystkich sfer życia mamy przynajmniej 11 godzin bez zobowiązań! Jakby nie patrzeć – pół dnia. Zderzenie rozpiski prawdziwego tygodnia z tym łopatologicznym eksperymentem pomaga uświadomić, na co naprawdę poświęcamy czas i na co naprawdę go potrzebujemy. Polecam.

Bożena Kowalkowska

Absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Była sekretarzem redakcji „Magazynu A4”, „Vice”, „Kikimora” oraz ostatniego wydania „Twojego Weekendu”, który zdobył nagrody na całym świecie, m.in. Grand Prix w Cannes w kategorii projektów zmieniających świat. Przez siedem lat była współwydawcą rocznika o polskich formach drukowanych – Print Control. Jako dziennikarka przeprowadza serię wywiadów z kobietami do portalu Gazeta.pl. Na co dzień zajmuje się organizacją czasu pracy i przestrzeni, pisze teksty i prowadzi warsztaty oraz wykłady poświęcone tworzeniu kalendarza i planowaniu. 

 

Bożena Kowalkowska
Proszę czekać..
Zamknij