Znaleziono 0 artykułów
07.11.2022
Artykuł partnerski

Z menu koreańskiej pielęgnacji: Wyciszająca ceremonia z zieloną herbatą

07.11.2022
(Fot. Materiały prasowe)

Jakiś czas temu „Vogue” zapytał mnie o moje sekrety urody. „Zielona herbata, dobre geny i dużo snu” zdradziłam bez wahania. Dziś sprawdzam, czy ekstrakt z zielonej herbaty równie dobrze działa na mnie od zewnątrz, odpowiadając na potrzeby mojej podrażnionej ostatnio skóry, testując nową serię koreańskich kosmetyków Mediheal z linii Tea Trea Biome Blemish Cica.

Napar z biosenchy, od którego zaczynam każdy poranek, to mój codzienny substytut kawy. Ale zielona herbata pita regularnie ma też właściwości odmładzające skórę – to jedno z lepszych źródeł polifenoli, które walczą ze skutkami stresu oksydacyjnego. Jednak wolne rodniki to nie jedyne wyzwanie, jeśli chodzi o utrzymanie mojej cery w dobrej kondycji. Zwłaszcza ostatnio.

Na co dzień mieszana, zanieczyszczona w strefie T, wciąż lubi dawać o sobie znać sporadycznymi zmianami trądzikowymi, dlatego mimo mocnego przekroczenia trzydziestki nie odstawiam pielęgnacji o działaniu antybakteryjnym. Aktualnie do moich małych bolączek doszła sezonowa wrażliwość, przesuszenie policzków przez sezon grzewczy oraz podrażnienie, spowodowane niedawnymi inhalacjami sterydowymi (szczęśliwie wszelkie wirusy już za mną). W związku z fizycznie odczuwalną nadwrażliwością musiałam skupić się na odbudowie ważnego mikrobiomu, który odpowiada za funkcję ochronną skóry i włączyć do rutyny składniki wyciszające i kojące. Wiem, jaki działa w takiej sytuacji najlepiej – cica, czyli centella asiatica – wąkrotka azjatycka, zwana inaczej trawą tygrysią (od dalekowschodniej legendy, która mówi, że odkrycie rośliny zawdzięczamy tygrysom, które by przyspieszyć gojenie ran poniesionych w trakcie walki o pokarm, chodziły tarzać się w kępach leczniczej rośliny). Tak trafiam na linię koreańskich kosmetyków Mediheal z linii Tea Trea Biome Blemish Cica.

Jej podstawą, oprócz wspomnianej wąkrotki, jest organiczny ekstrakt z zielonej herbaty, który łagodzi podrażnioną, problematyczną skórę i działa, jak wspomniałam wcześniej, antyoksydacyjnie. Bazą produktów jest tu hydrolat z drzewa herbacianego, który odświeża, koi i wspomaga redukcję niedoskonałości. Czy koreańska pielęgnacja jest dobra dla wszystkich? Jak każda musi być dostosowana do potrzeb skóry. Mam poczucie, że aktualnie dobrze odczytuję potrzeby swojej. Dodatkowo zachęca mnie fakt, że azjatycka wieloetapowość jest tu skrócona do europejskiej rutyny, która zamyka się w trzech krokach, poza obowiązkowym oczyszczaniem twarzy, od którego zaczynam test.

Krok I: Tea Tree Biome Blemish Cica Pad, czyli delikatny peeling w jednym geście

Podoba mi się trochę już zapomniana formuła nasączonych płatków, tak modna w pielęgnacji z metką Y2K. Jest bardzo wygodna, a o tym, jak sprawdza się w potencjalnej podróży, nie muszę chyba pisać. Dziś w tej postaci najczęściej podawane są właśnie kwasy – to najlepszy sposób na nieprzedawkowanie produktu i złuszczanie z odpowiednią intensywnością, co ważne zwłaszcza w przypadku skór i tak już podrażnionych. Poza tym płatki to takie „wash & go” dla leniwych. Pisałam już, że mi się podoba, prawda?

Płatki zamknięte w zielonym słoiczku są ultracienkie i bardzo dobrze nasączone. Z jednej strony perforowane, z drugiej gładkie, dzięki czemu można zdecydować się na mocniejszy lub delikatniejszy efekt peelingujący. W składzie kosmetyku znalazł się kwas z mojej ulubionej grupy PHA (polihydroksykwasów) – delikatnie złuszczający glukonolakton, regenerujący hydrolat z kwiatów lawendy oraz bakterie lactobacillus uzupełniające mikrobiom skóry.

Przecierając płatkiem twarz, szyję, dekolt, a nawet ramiona (płatek ciągle był nasączony, więc podejrzewam, że starczyłby na całe moje ciało), miałam wrażenie, że rozprowadzam esencję, co biorąc pod uwagę rodowód kosmetyków, nie powinno dziwić. I tak też się zachowuje film, który pozostaje na skórze – nie znika od razu, przez pierwszą minutę jest wręcz lepki. Po chwili uczucie się normalizuje, a skóra jest przyjemnie schłodzona. Nie mrowi. Wydaje mi się, że użyłam nawilżającego toniku, a nie peelingu. To zdecydowanie pierwszy etap ulgi. PS. Producent zaleca, by z płatków korzystać przynajmniej trzy razy w tygodniu. W opakowaniu jest ich 70. Prosta matematyka pozwala oszacować, że produkt z powodzeniem wystarczy na kilka miesięcy.

(Fot. Materiały prasowe)
Peeling w płatkach do twarzy Mediheal

Krok II: Tea Tree Biome Blemish Cica Ampoule, czyli intensywna kuracja

Zielona ampułka, choć tak naprawdę to skoncentrowane serum we flakonie z pipetą (w kwestii nazewnictwa przywiązuję wagę do ostatecznej formy kosmetyku), wygląda jak… absynt. Łatwo zobaczyć w nim apteczną mieszankę ekstraktów z zielonej herbaty i wąkrotki azjatyckiej na bazie hydrolatu z drzewa herbacianego, które mają przywrócić skórze naturalne pH (funkcja tonizująca) i świeży wygląd (wyobrażam sobie, że na czerwoną od podrażnienia skórę zadziała na zasadzie podobnej do zielonego korektora).

Zakładam, że ampułka jest bardzo wydajna, więc na całą twarz przeznaczam tylko kilka zielonych kropli. Preparat wchłania się natychmiastowo, nawet szybciej niż zwykle trwa moja rozmasowująca twarz sekwencja ruchów, co oznacza, że skóra dosłownie wypija skoncentrowaną mieszankę substancji! Cera zyskuję kolejną warstwę lekkiej lepkości, ale też satynowego wykończenia (trudno jest mi to lepiej opisać). Na pewno jest już nieźle nawilżona.

(Fot. Materiały prasowe)
Łagodząca ampułka Mediheal Tea Tree

Krok III: Tea Tree Biome Blemish Cica Cream, czyli nawilżenie

Ostatni etap to nawilżenie, wygładzenie, opanowanie nadprodukcji sebum i stworzenie zabezpieczającej skórę bariery ochronnej. W tym celu sięgam po krem w zielonej tubce, o mlecznej, trochę żelowej konsystencji. Jest bardzo lekki (producent obiecuje niekomedogenną warstwę) i superwydajny. Przynosi ulgę swoim chłodem, choć trzymam go w temperaturze pokojowej. Zdecydowanie najprzyjemniejszy ze wszystkich testowanych z tej serii kosmetyków.

Jest też tak, jak myślałam – krem likwiduje charakterystyczną lepkość, która pozostała po dwóch poprzednich produktach (choć uprzedzam, że robi to stopniowo), co stanowi najlepsze potwierdzenie, że layering czy też kanapkowa pielęgnacja, z której słyną azjatyckie kosmetyki, ma sens.

Po trzech wyżej opisanych kosmetycznych krokach moja skóra jest jędrna w dotyku i mocno nawilżona (to zasługa aż pięciu rodzajów kwasu hialuronowego). Robię więc ostatni test – spoglądam w lustro i wszystko staje się jasne – widzę wilgotny blask i wiem, że osiągnęłam właśnie słynny, koreański efekt jelloskin.

(Fot. Materiały prasowe)
Nawilżający krem do twarzy Mediheal Tea Tree

Rytuał uzupełniający: Maska Teatree Calming + Maska Tension Flex Soothing

Kolejnego dnia testów do rytuału dokładam maskę (a nawet dwie, ale o tym za chwilę) i to z nieukrywaną przyjemnością, bo te od Mediheal należą do ścisłej czołówki moich ulubionych. Maski koreańskiej marki mają idealny dla mnie kształt – odpowiednio duże wycięcia na oczy (to ważne, bo często musze je rozcinać nożyczkami, by esencja nie wpływała mi do oczu) i nacięcia zapewniające lepsze przyleganie do twarzy, a do tego naturalną, cienką i superprzyjemną bawełnianą tkaninę oraz ilość kosmetyku, która aż prosi się o ponowne użycie.

(Fot. Materiały prasowe)
Relaksująca maska do twarzy Mediheal Essential

By pozostać w „ceremonii herbaty” wybieram kojąca maskę z olejkiem z drzewa herbacianego, ekstraktami z lawendy, szałwii, groszku, rozmarynu, wąkrotki azjatyckiej i rumianku. Brzmi jak mikstura, którą na skórę poleciłaby mi moja babcia. Teatree Care Solution Essential Mask przeznaczona jest do cery wrażliwej, zanieczyszczonej i problematycznej. Producent obiecuje efekt „odprężającej morskiej bryzy” o działaniu wyciszającym i kojącym i sama lepiej nie opisałabym uczucia, które ogarnia mnie tuż po jej nałożeniu. Prawdziwa ulga, zwłaszcza po całym dniu siedzenia przy komputerze! I to w związku z tym (pochyleniem głowy, która skutkuje powstaniem drugiego podbródka) dokładam drugą maseczkę na linię żuchwy – poprawiającą owal twarzy Tension Flex, również o właściwościach kojących (poza kompleksem Incore Complex zawiera postbiotyki, argininę, ekstarkty z juty, pietruszki, szarotki alpejskiej i piżmianu), która dochodząc aż do uszu walczy z prawami grawitacji. W obydwu relaksuje się przez 20 minut, robiąc przerwę nie tylko od komputera, lecz także od telefonu. 

(Fot. Materiały prasowe)
Kojąca maska do twarzy Mediheal Tension Flex

Udana ceremonia herbaciana

Jakie są moje odczucia po tygodniu stosowania kosmetyków Mediheal z linii Tea Tree Biome Blemish Cica? Zaskakujące, bo mam wrażenie, że ich efekt widać z pewnym opóźnieniem. Choć kojące właściwości można poczuć od razu, to efekt „Wow!” widać np. po przespanej nocy – moja skóra rano była aksamitna, praktycznie nie przetłuszczona, do tego stopnia, że miałam ochotę właściwie nic z nią już tego dnia nie robić.

Na kosmetykach bardzo dobrze utrzymuje się też makijaż – to zasługa wspominanej przeze mnie charakterystycznej lepkości, która „przyczepia” make up. W jego trwałości pomagają też właściwości seboregulujące pielęgnacji. I jeszcze jedno – produkty w zasadzie nie pachną, za co mają ode mnie kolejny plus.

Na koniec chciałabym jeszcze wspomnieć o tekturowym opakowaniu, które zrobiło na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Kartoniki z szarego papieru powstały z makulatury i choć to nie słynne „chrupki” rozpuszczające się w wodzie, mam wrażenie, że odrobina wilgoci wystarczy, by papier łatwo się rozłożył, zwłaszcza że wszystkie nadruki na opakowaniu zostały wykonane nietoksycznym sojowym tuszem. Materiał oczywiście nadaje się do recyklingu.

(Fot. Materiały prasowe)
Łagodzący tonik do twarzy Mediheal Tea Tree
Oczyszczający żel do mycia twarzy Mediheal Tea Tree

Wydaje mi się, że linia Mediheal Tea Trea Blemish Cica mogłaby zostać nie tylko moim pielęgnacyjnym must haveem – dbanie o mikrobiom skóry, jej uspokojenie, wyciszenie i oczyszczenie, powinno by podstawą pielęgnacji wszystkich osób, żyjących w agresywnym i zanieczyszczonym środowisku.

Agnieszka Zygmunt
Proszę czekać..
Zamknij