Dokument „Kadry moich światów” opowiada o czeskiej fotografce Marii Tomanovej

Czeska reżyserka Maria Dvořáková spędziła w Nowym Jorku kilkanaście lat. Pokazanym na festiwalu Millennium Docs Against Gravity filmem dokumentalnym „Kadry moich światów” składa hołd miastu. Ogląda je oczami swojej rodaczki, czeskiej fotografki Marii Tomanovej, która słynie z energetycznych portretów. Jej zdjęcia trafiły na łamy „Vogue’a”. Z Dvořákovą rozmawiamy o amerykańskim śnie, tajemnicy talentu i wrażliwości dokumentalistki. Do 2 czerwca film można oglądać na mdag.pl w ramach festiwalu online.
Z każdego kadru twojego filmu wyziera miłość do Nowego Jorku. Za co kochasz to miasto?
Za nieograniczone możliwości, jakie daje. Może brzmi to dziwnie w kontekście ostatnich wyborów, ale ja pozostaję optymistką. Ameryka i amerykański sen nie kończą się wraz z Donaldem Trumpem.
Kilka lat temu wróciłam do Europy. Dzielę teraz życie między Szwecję, gdzie mieszka mój partner, a rodzinne Czechy. Na festiwalu w Warszawie spotkałam filmowców ze Stanów, z którymi rozmawiałam o współczesnej Ameryce. Nagle znaleźli się pod władzą autokratycznego reżimu, a nie mają z tym takiego doświadczenia, jak my, osoby wychowane w Europie Środkowo-Wschodniej. Po wyborach byłam zdziwiona, że nikt nie organizuje wielkich protestów. Znajomi uświadomili mi, że nie wychodzą na ulice, bo martwią się o siebie i o swoją pracę. Żyją w strachu.
Tęsknisz za Nowym Jorkiem?
Bardzo. A będąc w Nowym Jorku, tęskniłam za Czechami. Tak działa nostalgia – idealizujesz miejsce, w którym cię akurat nie ma.
Ameryka dużo mi dała. Studiowałam reżyserię i produkcję filmową na Tisch School of the Arts na NYU. Dostałam pierwszą pracę. Poznałam niesamowitych ludzi. To wszystko wydarzyło się w Nowym Jorku.
Zachwyca mnie w nim miks kultur, które naprawdę potrafią ze sobą współistnieć. To trudne miasto, w którym każdemu jest trudno się przebić, każdy musi ciężko pracować, dlatego wszyscy się wspierają. Mnóstwo ludzi może tam przyjechać, a potem znów Nowy Jork opuścić – to miasto jest wszystkich, a jednocześnie nie należy do nikogo. Na tym polega jego magia. Każdy pozostawia tu swój ślad.
A jacy to ludzie?
Fascynujący! W Nowym Jorku masz na wyciągnięcie ręki najbardziej inspirujących ludzi świata. W mojej szkole wykłady dawali najwięksi ludzie kina chętni do dzielenia się swoimi doświadczeniami. Tu nikt nie jest zazdrosny o sukcesy, bo każdy wie, jakim trudem zostały okupione. Nie strzeże więc zazdrośnie sekretów, tylko się nimi dzieli. Tak tworzy się społeczność, koleżeństwo, wspólnota doświadczeń.
A presja sukcesu?
Ja czuję motywację, a nie presję. Jeśli ktoś osiągnął sukces, to znaczy, że ja też mogę tego dokonać. A jeśli to się udało w Nowym Jorku, to znaczy, że wszystko jest możliwe.
W Czechach sukces budzi podejrzliwość. Komuś się udało, więc zapewne zastosował jakąś sztuczkę. Uwolnienie się od tej mentalności dobrze mi zrobiło. Ta wolność mi pomogła. I brak oceny – gdy wcześniej studiowałam na FAMU w Pradze, miałam poczucie, że część wykładowców próbuje nas stworzyć na swój obraz i podobieństwo. Pierwszą reakcją na nowe pomysły była krytyka. Ja byłam uparta, więc mnie to nie zniszczyło, ale sporo kolegów z roku rezygnowało, bo nie miało odwagi walczyć o swoje. Wielu utalentowanych ludzi zmarnowało pewnie swój potencjał właśnie z powodu lęku przed oceną.
W Ameryce traktujesz szkołę filmową jak inwestycję – opłacasz czesne, pracując po godzinach, więc każde zajęcia mają dla ciebie realną wartość. Amerykańscy wykładowcy nie narzucają studentom swojej wizji, tylko pomagają im wyrazić ich indywidualny głos.
Twoja nowojorska historia jest niejako bliźniacza wobec opowieści o Marii?
Nie tylko moja. Taką historię można opowiedzieć o tysiącach nowojorczyków. Tak jak Maria przyjechałam do Ameryki z Czech, próbowałam odnaleźć się w świecie sztuki, szukałam swojej drogi.
Jak poznałaś Marię?
Od 2016 roku pracowała ze mną w Czech Center na Upper East Side. Ja pełniłam tam funkcję dyrektorki programowej, ona została kuratorką jednej z wystaw, pokazywała tam też swoje prace, w końcu została specjalistką od PR-u. Spędzałam z nią każdy dzień. W 2018 roku zorganizowała u nas pierwszą wystawę indywidualną. Wtedy postanowiłam nakręcić o niej krótki filmik promocyjny na nasze media społecznościowe.
Z tego krótkiego wideo powstał film dokumentalny?
Tak, nie przestałam kręcić, bo mnie zafascynowała. Tak powstało aż 450 godzin nagrań. Spodobała mi się jej spontaniczność. Zdziwiło to, że od lat nie wracała do domu. Dopiero gdy otrzymała odpowiednie dokumenty pobytu w Stanach, mogła polecieć do domu, mając pewność, że zostanie ponownie wpuszczona do Ameryki. Zafascynowała mnie decyzja o tym dobrowolnym wygnaniu. Wiedziałam, że muszę nakręcić relację z jej powrotu do domu.

Co zafascynowało cię w Marii najbardziej?
Jej nieustępliwość. I to, że miała wszystko, co konieczne, by osiągnąć sukces – talent, wsparcie mentora i partnera, charyzmę i tę nieustępliwość właśnie. Czułam, że opowiadając o niej, mogę opowiedzieć o losie artystów w Nowym Jorku w ogóle. Dlatego zaczęłam kręcić bez budżetu, kamerą pożyczoną od znajomych. Wiedziałam, że czekanie na dotację czy grant opóźniłoby ten proces.
Czy praca nad filmem miała dla ciebie charakter terapeutyczny?
Tak. Nie chciałabym nakręcić filmu o sobie, ale historia Marii ze mną rezonowała. Przyglądając się jej, przypominałam sobie siebie sprzed lat, gdy zaczynałam życie w Nowym Jorku. Film pozwolił mi też domknąć tamten czas i przygotować się na powrót do Europy.
Odkryłaś sekret talentu? Bo to właśnie ta nieuchwytna iskra boża zdaje się być głównym tematem filmu.
Thomas, partner Marii, porównuje talent do motyla – czegoś równie pięknego, co nieuchwytnego. Nie można go ani dotknąć, ani zdefiniować.
W Nowym Jorku spotkałam mnóstwo utalentowanych ludzi. Ale nie wszystkim się udało. Niektórym brakowało determinacji, innym dyscypliny. Silna wolna, stabilność emocjonalna, dbałość o zdrowie psychiczne – te komponenty są niezbędne, by zbudować karierę. Talent nie wystarczy nie tylko do osiągnięcia sukcesu, lecz także do poczucia spełnienia.
Obserwowałam też wielu utalentowanych ludzi, którzy nie realizowali swojego potencjału, bo dopadła ich proza życia – rachunki, rodzina.
I jest jeszcze ten najbardziej tajemniczy pierwiastek – szczęście. Maria też go ma. I potrafi też szczęściu pomóc.
W jaki sposób?
Jest niesamowicie profesjonalna, ciężko pracuje, nie poddaje się. Nadal obserwuję jej rozwój i wiem, że osiągnie jeszcze wiele sukcesów.
A jak udaje jej się robić tak piękne portrety?
Jest po prostu cudowną osobą. W krótkim czasie podbija serca osób, które spotyka. Każdy chce być fotografowany właśnie przez nią. Szybko nawiązuje relacje – ze mną też tak było. Tę relację widać potem na zdjęciach.
Potrafi też uchwycić w kadrach istotę Nowego Jorku?
Tak, jej zdjęcia emanują wolnością. Pokazują Nowy Jork w jego najlepszym wydaniu.
A jaki jest twój sekret?
Jestem cierpliwą, uważną i wrażliwą obserwatorką. Potrafię godzinami przyglądać się życiu innych tak, jak zrobiłam z Marią i Thomasem. Spędzałam z nimi całe dnie. To swoją drogą ciekawe doświadczenie – taka immersja w życie innej osoby, przy jednoczesnej rezygnacji z własnego życia.
Dokumentalista żyje życiem innych?
Tak, i dopiero od niedawna podejmujemy temat wpływu tego życia życiem innych na zdrowie psychiczne filmowców. Ale inaczej się chyba nie da. Musiałam poznać Marię i Thomasa tak dobrze, jak samą siebie. Stać się ich przyjaciółką. Zdobyć ich zaufanie. Wniknąć głęboko w ich życie, żeby wiedzieć, kiedy są prawdziwi. Nie chciałabym nakręcić filmu z bohaterami, którzy ukrywają się za maskami, udają. Dzięki tej prawdzie widz wierzy w bohaterów – przez 93 minuty filmu też staje się przyjacielem Marii i Thomasa.
Magia dzieje się jeszcze potem, przy montażu? Jak 450 godzin materiału skrócić do 93 minut?
To kluczowe zadanie. Ja narzuciłam sobie szybkie tempo montażu, by powstał jak najbardziej dynamiczny obraz, który oddaje ducha Nowego Jorku i osobowość Marii.
Co jeszcze typowo nowojorskiego odkryłaś w bohaterach?
Ich poczucie humoru. Rozmowy Marii z Thomasem przypominają dialogi ze słynnych nowojorskich komedii. Dzięki temu widzowie opuszczają salę kinową z uśmiechem. Po projekcji na MDAG w Warszawie podchodziły do mnie osoby, mówiąc, że to najbardziej pozytywny film, jaki zobaczyły na całym festiwalu. Taki sam odbiór towarzyszył filmowi na czeskim Ji.hlava International Documentary Film Festival. Dokument sprawił, że ludzie poczuli się dobrze. Ten prosty przekaz – że prawie wszystko jest możliwe, gdy tylko bardzo tego chcesz i się postarasz – jest nam teraz potrzebny.
Do 2 czerwca film można oglądać na mdag.pl w ramach festiwalu online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.