Znaleziono 0 artykułów
15.01.2021

Książka tygodnia: David Vann „Halibut na Księżycu”

15.01.2021
David Vann (Fot. Leonardo Cendamo/Getty Images)

W „Halibucie na Księżycu” David Vann znowu drąży temat samobójczej śmierci ojca. To trudna lektura, momentami wkurzająca, smutna. Przypomina, jak wiele niewiadomych kryje ludzki mózg i jak bardzo powinniśmy wystrzegać się oceniania innych. 

Był rok 1980. David Vann miał 14 lat, kiedy jego ojciec popełnił samobójstwo. Do tego chwilę wcześniej matka jego macochy najpierw zabiła męża, a potem siebie. Trudno takie doświadczenia zakopać głęboko i zapomnieć. David nie zapomniał, ciągle usiłuje przepracować traumę. Robi to, pisząc powieści. Napisał ich już 10, a ich główny temat to skomplikowane relacje rodzinne. Zebrał kilkadziesiąt nagród, a książki przetłumaczono na 20 języków. 

W 2008 roku wydał półautobiograficzną „Legendę o samobójstwie” – zbiór powiązanych ze sobą opowiadań. Bohaterem jest nastolatek Roy – alter ego autora, który ma spędzić z ojcem kilka miesięcy tylko we dwójkę na odludnej wyspie Sukkwan u wybrzeży Alaski. Nic nie układa się, jak planowano. Chłopiec mierzy się z bólem i winą za samobójczą śmierć ojca.

David Vann, „Halibut na Księżycu” (Fot. Materiały prasowe)

Jedenaście lat później Vann drąży dalej temat – właśnie dostaliśmy polski przekład powieści „Halibut na Księżycu”. Tym razem autor próbuje wejść do głowy ojca i zrozumieć, co przeżywał na kilka tygodni przed śmiercią. Nawet nie zmienia imion – Jim (James) to ojciec, a syn – David. Jim ma 39 lat, mieszka w Fairbanks na Alasce, przylatuje do Kalifornii, gdzie mieszkają jego rodzeństwo, rodzice, dzieci, byłe żony. Brat Gary umówił go u psychiatry, wszyscy niepokoją się o stan zdrowia Jima.

To trudna lektura, momentami wręcz nieprzyjemna, wkurzająca, drażniąca końcówki nerwów. Z drugiej strony przerażająco smutna, dowodząca bezradności zarówno człowieka zagubionego, pozbawionego sensu i motywacji do życia, jak i jego bliskich: brata, rodziców, pierwszej i drugiej żony, dzieci. Jim irytował mnie tym, że każdy problem wyolbrzymia, że wszystko neguje, że jest wulgarny, że nie chce wziąć odpowiedzialności za zdradzanie żon, za wychowanie dzieci, za oszustwa podatkowe, że kpi ze wszystkich, którzy próbują mu pomóc, że celowo krzywdzi najbliższych, mówiąc im szczerze, co o nich myśli, obraża ich, jest chamski, wredny. Chciałoby się go spoliczkować, przebudzić, żeby się ogarnął. Zresztą ojciec i brat potrafią mu przywalić, gdy nie wytrzymują. A on ma to za nic. Jego zmysły są wyostrzone, dostrzega detale otoczenia, wydawałoby się, nieistotne, analizuje je, dowodzi bezsensowności wszystkiego. On już podjął decyzję i nie ma odwrotu. Potwornie nieprzyjemny typ.

Wkurzam się więc, a potem przychodzą smutek i wstyd. Bo zdaję sobie sprawę, że umysł ludzki kryje tyle niewiadomych, że wystarczy jakaś niewielka nieprawidłowość w mózgu, by człowiek działał niepoczytalnie, nieobliczalnie, obsesyjnie, agresywnie i tak dalej. Nie zawsze pomoc przychodzi na czas, a jak przychodzi, nie zawsze jest trafiona, skuteczna. Nie mam prawa oceniać zachowania Jima. Zresztą chyba Vann nie życzyłby sobie tego.

Gdy Jim wszczyna awanturę u rodziców, obwinia ich o swój los, naigrawa się z matki, ojciec reaguje brutalnie – siłą wyprowadza syna za ogrodzenie domu. Następnego dnia ojciec, który dotąd wiele się nie odzywał, nie opowiadał o swoich uczuciach, przyparty zachowaniem syna do ściany, nagle się otwiera: „Wszystko to jedno gówno. Całe życie. Nic nie jest takie, jakie powinno być. Ale i tak się go nie przerywa. (…) Codziennie dźgam się insuliną. Jem lody dla cukrzyków. Nie mam już żadnego przyjaciela. Siedzę tu i gapię się na jezioro, spasiony jak ropucha. Od dziesięcioleci nie uprawiałem seksu. Nie wierzę w Boga, ale i tak muszę chodzić do kościoła. Znam w tym mieście zbyt wielu ludzi, a kiedy wpadnę na kogoś w sklepie albo na stacji benzynowej, muszę przypominać sobie imiona ich dzieci. Powinienem być lepszym ojcem, lepszym mężem, lepszym chrześcijaninem, lepszym dentystą, lepszym człowiekiem. Dorastałem, zastawiając pułapki na zwierzęta, i tak naprawdę wolałbym spędzić całe życie w lesie, z dala od ludzi, ale codziennie musiałem z nimi rozmawiać, i wciąż muszę. Powinienem się też uśmiechać, ale to chyba nie zdarzyło się od dekady albo dwóch. Każdy rok to tylko czas, który mija, nie ma na co czekać. (…) A jakoś nie gadam o przystawianiu sobie lufy do skroni, Będę tu, dopóki oddycham, bo to, o czym mówisz, to nie jest żaden wybór. (…) Wszystkich tu nienawidzę. Taka jest prawda. (…) Mówię ci to tylko dlatego, byś się obudził. Nie ma znaczenia, czy cierpisz albo twoje życie nie potoczyło się tak, jak chciałeś. Żyjesz dalej”.

David Vann z ojcem na rybach (Fot. Archiwum prywatne)

To szokujące wyznanie wstrząsa Jimem, ale czy na tyle mocno, by zmienił zdanie? By spróbował żyć dalej? Z biografii Vanna wiemy, że nie.

Polecam czytać w słoneczny dzień.

PS Warto dodać, że „Legendę o samobójstwie” Vann zadedykował ojcu, a „Halibuta na Księżycu” macosze, Netti Rose. „Moja macocha, która teraz nazywa się Nettie Rose, zawsze pomagała mi zrozumieć ojca. Jestem jej wdzięczny za dobroć, cierpliwość i siłę” – napisał autor w podziękowaniach.

* David Vann, „Halibut na Księżycu”, z angielskiego przełożyła Dobromiła Jankowska, wydawnictwo Pauza

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij