Znaleziono 0 artykułów
21.08.2022

Życiopisanie. Małgorzata Rejmer w podróży

21.08.2022
Tirana, Albania (Fot. Getty Images)

„Kilkanaście lat temu, przed debiutem, jestem czystą radością pisania, bezczelnością i arogancją. Dużo notuję i mało myślę, niesie mnie energia najgłupszej frazy. Życie jest dla mnie ruchem” – wspomina Małgorzata Rejmer, która podróże zamienia w opowieści należące dziś do kanonu polskiego reportażu literackiego: „Bukareszt. Kurz i krew” czy „Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii”.

Rok 2007. Miejsce akcji: Stany Zjednoczone, zwane dalej najlepszym ze światów. Z natury w rozmiarze XXL, kolorystycznie podkręcone w fotoszopie, klimatycznie nasączone wilgocią, nastrojowe jak prozak, dysponują drogami szerszymi niż amerykańskie horyzonty i wodą w Atlantyku nieporównywalnie bardziej słoną niż Bałtyk.

Rok 2008. Miejsce akcji: Mołdawia. W środku rozklekotanej marszrutki, samego szkieletu chudej blachy, ciemność i zimno. To, co jest w środku, i ci, którzy są w środku – ludzie przecież – ospali i zastygli, dziwnie niemi, jak gdyby wyłączeni z dźwięku, wydają się szczególnie krusi, może dlatego, że busik wzdryga się na każdej dziurze, a dziur jest więcej niż asfaltu. Tutaj właśnie, malowniczo skulona, by nie tracić krztyny ciepła, formułuję pierwszą zasadę Mołdawii. Albo-Albo albo Ani-Ani. Albo ciepło, Albo światło albo Ani ciepło, Ani światło. 

Rok 2009. Miejsce akcji: Bułgaria, Warna. Za dnia pasaż przy plaży przycicha. Ot, restauracje. Bary. Samo południe, w barze po lewo starsza pani mopuje drewnianą podłogę, po prawo: scena i rura. Szorując klapkami, wchodzi jedna z kobiet tam pracujących. Jej skóra jest brązowa, a bluzka ze sznurków czarna. Wargi kobiety są różowe, a włosy żółte. Silikonowe piersi opadają na brzuch, przez skrawki materiału widać ich piłkowatą obłość. Kobieta nie ma wieku ani twarzy, cała jest ze swoich cycków i warg. Zasklepiła się w swoim smutku i zmęczeniu i za nic nie wyjdzie do świata przed dwudziestą pierwszą.

Kilkanaście lat temu, przed debiutem, jestem czystą radością pisania, bezczelnością i arogancją. Dużo notuję i mało myślę, niesie mnie energia najgłupszej frazy. Życie jest dla mnie ruchem. Mam dużą tolerancję na absurd i dyskomfort, niczego się nie boję. Moje ciało nie potrzebuje snu. Jeżdżę po całej Europie i zaczepiam ludzi, a oni po prostu dają mi opowieści, z nudów albo z życzliwości. Nic mnie nie boli, ani w ciele, ani w głowie. Opowieści nie odkładają się we mnie, nie czuję ich ciężaru. Żadna nie robi mi krzywdy, niczym mnie nie naznacza. Zbieram historie i natychmiast zamieniam je w anegdoty. Nigdy nie męczy mnie słuchanie. Ciągle chce mi się więcej. 

Małgorzata Rejmer (Fot. Katarzyna Lasoń)

Rzeczywistość wokół potrafię opowiedzieć jak dowcip. Na przykład, gdy przed Euro 2012 trafiam we Lwowie do cokolwiek szemranego hotelu i po rozbudowanych negocjacjach udaje mi się wreszcie uzyskać klucze do pokoju, i dalejże, otwieram drzwi, a tam: plamy na dywanie, plamy na pościeli, dziury w zasłonach, w wannie gruz. Lecę do recepcji.
– Proszę pani – kwilę – poproszę normalny pokój, bez gruzu.
– Chce pani bez gruzu? – upewnia się recepcjonistka. – To trzeba będzie dopłacić sto hrywien

Przypominam sobie ten dialog i zapisuję go teraz, po dziesięciu latach, gdy chwilę temu na Lwów spadły rakiety, gdy już wiemy, co zdarzyło się w Buczy, a jeszcze nie znamy całej prawdy o Mariupolu. Kiedy ledwo żyjemy po pandemii i za chwilę będziemy mierzyć się z wielkim kryzysem energetycznym i żywieniowym. Ciągle słyszę, że musimy być bardziej powściągliwi i mniej zachłanni, bo zabije nas wielka woda albo wielki ogień. Ale wtedy, gdy zaczynam swoje podróże i życiopisanie, wszyscy jeszcze wierzymy w postęp, Unię Europejską i wieczną szczęśliwość, która nam się należy. Jaka apokalipsa? Przecież całkiem wygodnie wymościliśmy się na końcu historii. 

Beztroskie ślady na piasku. Żadnych śladów węglowych.

*

Jeszcze raz rok 2009. Wszystko, co ważne, zaczyna się w pociągu z Warny do Bukaresztu, pozbawionym wentylacji, za to z natłokiem brudnych falbanek i koronek w oknach i korytarzach, upodabniających wagon do eleganckiej trumny. Wchodzi konduktorka: ma grubo ciosane łydki i kapelusz z galonem, który uwydatnia kanciastość jej szczęki. Sprawia wrażenie nieudolnie przebranej, a w jej zachowaniu jest ślad rozpaczy. Wkłada mnóstwo wysiłku, żeby z nikim nie nawiązać kontaktu wzrokowego. Coś jej się nie zgadza, ale nie wie w zasadzie co, więc szybko odpuszcza. Odprowadzam ją wzrokiem, a potem zasypiam na skajowych, spękanych fotelach. O świcie budzi mnie złote światło rozlane w przedziale i ból po ukąszeniach pcheł. Tak to już będzie z tymi podróżami. Olśnienia i dyskomfort, piękno i zgrzebność. Odrealnione postacie, które pojawiają się w epizodach, grają swoją rolę z przytupem i znikają. 


Cały tekst znajdziecie w wakacyjnym wydaniu magazynu „Vogue Polska” z dodatkiem „Vogue Polska Travel”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.

(Fot. Arianna Lago)

 

Małgorzata Rejmer
Proszę czekać..
Zamknij