Znaleziono 0 artykułów
09.09.2020

Malta Festival Poznań 2020: Bardzo dziwne urodziny

09.09.2020
Michał Merczyński w czasie zarazy (Fot. archiwum Fundacji Malta)

Gdy nasza księgowa zauważyła, że całe życie toczy się teraz na balkonach, stworzyliśmy scenę na poznańskich Winogradach i balkony bloków stały się teatralnymi lożami! Na tę scenę weszła pani Krystyna Janda i mówi: „Jak ja mam tu zagrać? Słońce praży, makijaż mi spłynie…”. Ale potem były już tylko długie brawa i radość – opowiada Michał Merczyński o jubileuszowej edycji Malta Festival.

To były udane urodziny?

Udane, choć nie tak wyobrażaliśmy sobie naszą trzydziestkę. Ale nie ma co się obrażać na rzeczywistość, bo to jest najgorsze, tylko trzeba szukać takich rozwiązań, które są możliwe i jednocześnie nie powodują wyjścia z własnych butów. Dodam tylko, że tegoroczna Malta tak na dobre jeszcze się nie skończyła, nadal mamy parę planów.

Koncert Cukry (Fot. Maciej Zakrzewski)

Jakich?

W związku z tym, że to był dziwny, trochę szalony czas nieustannej zmiany i decydowania ad hoc, nie wydaliśmy naszego katalogu. Ale ukaże się wkrótce i będzie wzbogacony nie tylko o teksty jubileuszowe, lecz także o dokumentację tworzenia festiwalu w tak specyficznych warunkach. Skończymy też i pokażemy filmowy reportaż dokumentujący nasze spotkania, kłótnie, przekładanie, tworzenie programu w czasach pandemii. Trzecią kwestią jest multimedialny portal, nad którym pracujemy od roku. Maltoteka zgromadzi i udostępni wszystko to, co udało nam się pokazać przez 30 lat istnienia festiwalu.

Coś z tegorocznej edycji przełożono na później?

Tak, parę rzeczy chcemy pokazać w przyszłym roku i – mam nadzieję – w normalnych już warunkach. Zamówiliśmy je specjalnie na Maltę i szkoda nam było robić je w okrojonej wersji lub z nich w ogóle rezygnować. Jedną z nich jest koncert „Projekt Krynicki”, prawykonanie utworów trzech kompozytorów (Paweł Mykietyn, Paweł Szymański, Alek Nowak), skomponowanych do tekstów Ryszarda Krynickiego. Początkowo myśleliśmy o tym, by przenieść ten projekt na jesień, ale takiego koncertu z Sinfonią Varsovią nie można robić dla 300 osób. Został więc przeniesiony na przyszły rok. Nieraz warto cierpliwie poczekać.

Tegoroczna Malta sporo transmitowała w sieci, jak zresztą wszyscy. Ale też 20 tys. widzów osobiście wzięło udział w waszych wydarzeniach. Jak to się udało?

Dzięki koncepcji Malty kroczącej, wydarzeniom rozciągniętym w czasie i odbywającym się co dwa tygodnie. Dlaczego co dwa? Bo gdyby, nie daj Boże, ktoś się zaraził koronawirusem, znów musielibyśmy wszystko zmieniać i przekładać, a zachowując 14-dniowy odstęp, bo tyle trwa ewentualna kwarantanna, mogliśmy być w miarę pewni, że wszystko się uda.

Druga sprawa to wydarzenia na świeżym powietrzu i dostosowanie się do panującej wówczas sytuacji. Gdy Kasia Skóra, nasza księgowa, słusznie zauważyła, że „przecież całe życie toczy się teraz na balkonach”, natychmiast zdecydowaliśmy się to wykorzystać i ruszyliśmy w stronę blokowiska. Stworzyliśmy scenę na poznańskich Winogradach. Siedziało przed nią ok. 150 osób, ale o wiele więcej mogło oglądać spektakle ze swoich balkonów. Balkony stały się teatralnymi lożami!

Woda jest tobą, wystawa Generator Malta, Małgorzata Myślińska (Fot. Beata Wencławek)

Z których można było podziwiać choćby Krystynę Jandę.

Zaprosiliśmy panią Krystynę z jej nieśmiertelnym spektaklem „Shirley Valentine”, bo chcieliśmy dać widzom coś dla każdego. To było absolutnie niezwykłe. Pani Krystyna weszła na tę scenę i mówi: „Jak ja mam tu zagrać? Słońce praży, makijaż mi spłynie…”. Warunki – wiadomo – plenerowe. Ale potem były już tylko długie brawa i radość. Kilka dni później mówiła w wywiadzie, że było to jej pierwsze spotkanie z widzami w czasie pandemii i atmosfera okazała się po prostu wspaniała. I to jest właśnie ta magia teatru, to spotkanie z widzem. Nawet w początkowo niełatwych warunkach wytwarza się coś niezwykłego.

Nie tylko na tym spektaklu tak było.

Dwa tygodnie później zagraliśmy w tym samym miejscu „Turnus mija, a ja niczyja” Cezarego Tomaszewskiego specjalnie adaptowane na potrzeby wystawienia plenerowego. Strasznie tego dnia lało, wszyscy byli załamani i mieli dość. Przestało padać chyba pół godziny przed spektaklem. I nagle idą poznaniacy – idzie Pyrlandia z kurtkami przeciwdeszczowymi, parasolami i papierem, by wytrzeć mokre krzesła. Aktorzy bardzo się cieszyli, bo to także było ich pierwsze spotkanie z widzem od czasu wybuchu pandemii.

Łąka festiwalowa (Fot. Maciej Zakrzewski)

Czyli było warto?

Zawsze warto próbować, zawsze warto coś przełamywać, budować nowe sytuacje. Dzięki temu, że odkryliśmy na Winogradach dwuhektarową łąkę, mogliśmy stworzyć scenę dla naprawdę wielu ludzi, choć – oczywiście – wszystko wciąż było tylko namiastką festiwalu w porównaniu do tego, co działo się u nas rok temu.

Wyciągnęliście też pomocną dłoń do poznańskich artystów.

Odpowiedzieliśmy na ich apel, w którym przypominali o swoim trudnym położeniu w czasach COVID-u. Ekspresowo zorganizowaliśmy dla nich konkurs, przeznaczając ponad 70 tys. zł na honoraria. Rezultaty były bardzo ciekawe i obiecujące. Do tego stopnia, że kilka projektów zdecydowałem się rozwijać i zrealizować w przyszłym roku.

Dodam przy okazji, że Malta zawsze była otwarta na naszych lokalnych artystów. Generator Malta jest wręcz swego rodzaju twórczym laboratorium skierowanym szczególnie do młodych, poszukujących twórców.

Otwarcie Mobilnej Malty na Osiedlu rataje, Michał Merczyński i Jacek Jaśkowiak (Fot. Maciej Zakrzewski)

Którzy wyjątkowo znakomicie odnaleźli się na świeżym powietrzu, na łąkach, nad rzeką i jeziorami.

Plener zawsze był istotą Malty. Początkowo niemal wszystkie nasze wydarzenia odbywały się na świeżym powietrzu, dzisiaj jakieś trzy czwarte. To jest w naszym DNA i wynika także z filozofii dostępności kultury dla jak najszerszej grupy widzów i chęci bycia nawet, że się tak wyrażę, „kulturalnym potykaczem”. Tak działa od lat nasza scena na placu Wolności, gdzie można zobaczyć „Kocham pana, panie Sułku”, a potem Schaeffera w wykonaniu Jana Peszka. Mamy bardzo pojemną formułę, rozmach programowo-ideowy i propozycje od wydarzeń kameralnych zaczynając, na masowych kończąc.

Każdy na Malcie znajdzie coś dla siebie i widać, szczególnie w pandemii, że ludzie mają potrzebę nie tylko konsumpcji kultury, lecz także bycia razem, bo wyjście na koncert czy do teatru to nie tylko zobaczenie dzieła, to wydarzenie społeczne, towarzyskie. Rozmowy przy winie po spektaklu są tak ważne, jak sam spektakl. Staraliśmy się więc, jak tylko mogliśmy, nie zapominać o tym w pandemicznym czasie. Nieustannie oczywiście dbając o bezpieczeństwo.

Pandemia, paradoksalnie, wymusiła innowacyjność i zmieniła naszą komunikację.

Oczywiście. My w Fundacji Malta pracujemy zdalnie we wszystkie piątki już od dwóch lat. Jedna osoba dyżuruje na miejscu, reszta jest dostępna online, bo przecież nie chodzi o to, czy się siedzi w biurze, tylko o wykonanie roboty.

Zoomlandia, w której się wszyscy znaleźliśmy, spowodowała – jak powiedział Jacek Dukaj – że wylądowaliśmy w cyfrowych pustelniach. Pracowaliśmy online, zamawialiśmy jedzenie online, kupowaliśmy online, spotykaliśmy się przy winie z przyjaciółmi online. COVID, zauważa Dukaj, przyspieszył naszą interfejsową relację ze światem o co najmniej 10 lat.

Mobilny teatr Lech Raczak i Asocjacja 2006 (Fot. Jagoda Waśko)

To dobrze?

To się okaże. Ale wiem na pewno, że potrzeba bycia z żywym człowiekiem w ogóle się nie zmniejszyła. Byłem już od czasu epidemiologicznego poluzowania dwukrotnie w teatrze i było mi – jak napisał nieco ironicznie Dariusz Kosiński – fantastycznie: wszyscy siedzą co drugi fotel, nikt nikomu nie zasłania i nie kaszle do ucha. Trochę sobie teraz żartuję, ale jestem przekonany, że teatr wróci, na razie w sanitarnym reżimie, do normalnego działania. Mam też nadzieję, że my w przyszłym roku wrócimy na Malcie do naszej 10-dniowej formuły bezpośrednich spotkań z ludźmi.

Multimedialny koncert Dawid Dąbrowski i Evgeniia Klemba (Fot. Beata Wencławek)

Ostatnie miesiące były czasem intensywnego streamingu i okazało się, że robota, którą przez lata wykonywał pod pańskim kierownictwem Narodowy Instytut Audiowizualny (dzisiaj połączony z Filmoteką Narodową), zaowocowała dość spektakularnie. Ludność mogła dzięki niej oglądać na Ninatece znakomite spektakle czy koncerty. W sieci znalazła się także wyprodukowana przez Maltę pięć lat temu wspaniała „Czarodziejska góra”, opera w reżyserii Andrzeja Chyry z muzyką Pawła Mykietyna i librettem Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk.

Pańskie słowa są miodem na moje serce i powiem uczciwie, że nigdy nie usłyszałem tylu komplementów pod adresem swoim i Narodowego Instytutu Audiowizualnego, co w czasach trwającej pandemii. Okazało się, że benedyktyńska robota, jaką jest digitalizowanie i rekonstruowanie naszego dziedzictwa narodowego, została masowo doceniona.

W 1977 r. Andrzej Wajda zarejestrował na 35-milimetrowej taśmie „Umarłą klasę” Tadeusza Kantora, chyba najsłynniejszy spektakl teatru polskiego drugiej połowy XX w. Kiedy przystąpiliśmy do rekonstrukcji tego zapisu, zaprosiliśmy pana Andrzeja Wajdę i panią Krystynę Zachwatowicz do naszej małej salki projekcyjnej, by pokazać rezultat pracy. W trakcie pan Andrzej szepnął do pani Krystyny: „Krysia, obraz żyleta!”. Wszyscy to oczywiście usłyszeliśmy, a facet, który zajmował się rekonstrukcją, uniósł się nad ziemią i lewitował do końca projekcji. Opowiadam o tym dlatego, że takich dzieł mamy mnóstwo i warto zadbać o ich digitalizację, rekonstrukcję i upowszechnianie.

Ale nie wynosimy się całkowicie do sieci?

Nie, bo tworzenie, spotkanie z kulturą powinno odbywać się dwutorowo: na żywo i cyfrowo. Jedno nie wyklucza drugiego. Czymże byłaby dzisiaj „Umarła klasa” bez rejestracji pana Andrzeja Wajdy?

Podobnie jest zresztą ze wspomnianą przez pana „Czarodziejską górą”. Myśmy zrobili jej rejestrację, ale od dwóch lat dobijam się do Telewizji Polskiej, żeby nagrała tę operę tak, jak ona na to zasługuje, bo to jest dzieło wiekopomne.

I jak idzie to dobijanie się?

Tak, że tej rejestracji nadal nie ma, więc pozwolę sobie zaapelować raz jeszcze do TVP i pana Jacka Kurskiego, by ta opera, o której Jacek Marczyński napisał, że…

„Od niej rozpoczęły się dzieje opery polskiej w XXI w.”.

Otóż to! By została ona należycie zarejestrowana dla nas i przyszłych pokoleń.

To byłby świetny prezent na 30. urodziny Malty!

Planujemy zagrać „Czarodziejską górę” w przyszłym roku w Nowym Teatrze w Warszawie dwukrotnie i to może być jedna z ostatnich szans na jej odpowiednią rejestrację. Mam nadzieję, że do tego dojdzie, bo inaczej będziemy tego żałować.

Mike Urbaniak
Proszę czekać..
Zamknij