Znaleziono 0 artykułów
16.03.2021

Przestańmy się obwiniać

16.03.2021
Joanna Jędrusik (Fot. Jakub Szafrański)

Anegdoty o rozczarowujących randkach i beznadziejnych partnerach są oczywiście barwne. Tyle że bardzo często pojawia się w nich poczucie winy. Kobiety mówią: „Ale ja byłam głupia”, „Co ja w nim widziałam”, aż dochodzą do absurdu – on oszukał, skrzywdził lub zdradził, a one szukały winy w sobie. – Jeśli sto razy opowiemy innym kobietom, że byłyśmy głupie, to w końcu zaczniemy tak o sobie myśleć – przestrzega pisarka Joanna Jędrusik i apeluje, by przestać się obwiniać.

„Lato, Dolny Śląsk, wakacje AD 2020. Siedzę w kawiarni w małym miasteczku, trochę ponad dwa tysiące mieszkańców, kawiarnię na ryneczku mają chyba tylko dlatego, że okolica jest wybitnie turystyczna. Przemiła obsługa, pani właścicielka, jej partner, przy kontuarze siedzą jej dwie koleżanki, po sali krząta się kelnerka.
Rozkładam się z komputerem, pytam, czy mogę się podłączyć do gniazdka, co wymaga wyłączenia lampy. Właścicielka się zgadza, pyta ze współczuciem w głosie, czy muszę popracować, kiwam głową, wszystkie obecne osoby patrzą na mnie z troską. Po kwadransie walenia w klawiaturę podchodzę do kontuaru po kolejną kawę, pani właścicielka pyta, co piszę. Odpowiadam, że artykuł.
– O, a o czym pani pisze? – W tym momencie jak w filmie, czas się zatrzymuje, z jakiegoś powodu milknie muzyka i wszystkie obecne osoby wpatrują się we mnie z wyczekiwaniem.
– O tym, dlaczego polskie kobiety nie chcą polskich mężczyzn. 

Zapada cisza. Ja p***ę, zaraz mnie wywalą i będę musiała do najbliższej kawiarni jechać 20 kilometrów, mogłam głupia powiedzieć, że piszę o dolnośląskich zabytkach albo modzie dziecięcej.
– Bo to nieroby cholerne są, pani popatrzy tylko – właścicielka wskazuje męża, który przestaje się na mnie gapić i wpatruje się zapamiętale w czubki własnych butów. – To chyba najlepszy chłop w okolicy tylko dlatego, że umie jeść nożem i widelcem i dzieci nie bije.
– Ja też nie wiem, dlaczego znoszę tego bęcwała – wzdycha jej koleżanka. – Wiesz co on kupił? – zwraca się do mnie. – Quada sobie, k***a, kupił, a na angielski dla dzieci to nie, bo po co im, starsze będą, to się nauczą.
– Niech pani napisze, że nieroby i nieuki! – zachęca druga i dodaje: – Ja mam firmę i pensjonat na dwadzieścia pokoi, rozwiodłam się, bo głupia wyszłam za takiego jednego, jak miałam dwadzieścia lat. Nie pomagał, długi robił, w okolicy nie znajdę normalnego! Nie dbają o siebie, brzuchy do pasa, ja, k***a, na fitness do Jeleniej jeżdżę, pani zobaczy, jaki mam brzuch – podnosi bluzkę, faktycznie kaloryfer. – Nie ma tu chłopa, co mi w czymś pomoże, pieniędzy to by chcieli, mam sporo, ale taki to nawet nie pomoże w podatkach, pani wie, ile to papierów, jak się interes prowadzi?! – skarży się dalej. – W Jeleniej to samo, na siłownię to czasem chodzą, ale studiów to już się nie chciało. Z kim ja mam tu rodzinę założyć? Gdzie ja tu chłopa znajdę?! – pyta rozżalona.
– Tindera sobie załóż w końcu – mówi kelnerka, nie podnosząc wzroku znad polerowanych szklanek.
– Ja tu chciałam chłopaka zatrudnić, bo tu kegi trzeba nosić –wzdycha właścicielka. – Ale pierwszy ciągle się mi gapił w dekolt i spóźniał, a jak mu powiedziałam, że to ostatni raz, to on mi na to, że nie będzie baby słuchał. Drugi, nie uwierzy pani – ścisza odrobinę głos. – Jak tu przyszli tacy ciemniejsi, co pewnie zamek zwiedzali, to ten gnój coś im zaczął mówić o „black monkey”. Rozumie pani?! Taki wstyd!
– Agata, pani kawę chce – burczy mąż właścicielki.
– Widzi pani, dwa lata tu przychodzi i nie umie wody zagrzać. Tacy to oni są.
– Na koszt firmy – kobieta stawia przede mną kawę. – I niech pani napisze, że byśmy ich wszystkich na biegun wysłały i sobie sprowadziły normalnych.

Jakiś czas temu ta anegdotka z moich zeszłorocznych wakacji zebrała na Facebooku ogromną liczbę lajków i wywołała niemałe zamieszanie – z jednej strony głosy utożsamiających się kobiet, z drugiej facetów, którzy poczuli się skrzywdzeni. Nie ma sensu zastanawiać się, kto ma rację, bo to przecież anegdota, a one nie służą udowodnieniu tezy. Utrwalają, jak fotografia, kawałek rzeczywistości. Po intensywności reakcji mogłam wywnioskować, że fotografia utrwaliła z wyjątkową, bezlitosną ostrością codzienność kobiet z małych miasteczek. Post udostępniły znajome osoby, potem kolejne i kolejne, zasięg się powiększał, a ja w prywatnych wiadomościach zaczęłam dostawać podziękowania od kobiet, które nie mieszkają w większych miastach i cieszą się, że ktoś w końcu napisał, jak to u nich wygląda. Faceci są beznadziejni, nie ma w czym wybierać, związały się z kiepskimi, bo były młode i głupie albo bo lepszych nie było.

Ciemna strona żartów z porażek

Na tym obrazku z życia kobiet widać jeszcze coś, co nie jest domeną jedynie małych miasteczek. Niezależnie od tego, gdzie mieszkamy, czym się zajmujemy i w jakim jesteśmy wieku, często w towarzystwie innych kobiet snujemy opowieści o swoich relacyjnych porażkach. Znacie takie sytuacje ze spotkań z koleżankami, z rozmów u fryzjera, z konwersacji z współpasażerką w pociągu. Często zupełnie obce kobiety odtwarzają rytuał, którego częścią bywa licytowanie się na najbardziej beznadziejnych typów i najgorsze randki. 

Nie, żebym sama nie wymieniała się podobnymi historiami. Po rozwodzie i trzech latach tinderowania jest co wspominać, trochę tych opowieści znalazło się w moich książkach. To są czasem naprawdę zabawne historyjki. Kiedy po kilku spotkaniach wylądowałam w domu faceta, który jakimś cudem nie wspomniał wcześniej, że kolekcjonuje sowy (figurki, obrazki, gadżety z sowami) – ma ich ponad trzy tysiące, to po prostu nie mogłam się doczekać, aż, prawie płacząc ze śmiechu, opowiem o tym koleżankom. 

Jest jednak ciemna strona tych opowieści. W anegdotach o rozczarowujących randkach czy mrożących krew w żyłach historiach o byłych mężach bardzo często pojawia się poczucie winy. „Ale ja byłam głupia”, „Co ja w nim widziałam”, „Dlaczego, do cholery, nie dostrzegłam wielkiej, czerwonej, ostrzegawczej flagi?”, „Przecież mogłam się domyślać”. Każda z nas to kiedyś słyszała i najprawdopodobniej każda z nas kiedyś stawiała sobie podobne zarzuty.

Samantha Jones miała rację

Podobne artykułyJak Tinder zmienił kulturę randkowaniaBasia CzyżewskaChyba najbardziej spektakularne opowieści o porażkach znajdziemy w serialu „Seks w wielkim mieście”. Praktycznie w każdym odcinku Carrie, Charlotte i Miranda opowiadają o kolejnych beznadziejnych facetach. Często zadają pytanie: „Co jest ze mną nie tak?!”, i rozwodzą się nad tym, dlaczego znowu poniosły porażkę na gruncie randkowo-romantycznym. Czwarta, Samantha podchodzi do tego inaczej. Nie obwinia się. Wie, ile jest warta, czego chce i jeśli jakiś facet jej tego nie daje, to bez skrupułów się z nim żegna. Kluczem do braku poczucia winy jest dla niej pewność siebie. Nawet jeśli coś poszło nie tak, Samantha jest przekonana, że skoro ona była szczera i miała jasne oczekiwania, to znaczy, że ktoś im nie sprostał. Wina nie leży po jej stronie. Ona jest wspaniała. Bitch, I’m fabulous.

W książce „Dlaczego miłość rani” socjolożka Eva Illouz pisała o tym, jak niesłusznie utrwala się w nas poczucie, że jesteśmy odpowiedzialni za powodzenie swoich relacji. Dlaczego przyjmujemy na siebie część (lub całość) winy za niepowodzenia? Illouz tłumaczy, że staramy się racjonalizować relacje, tak jak racjonalizujemy inne sfery, na przykład życie zawodowe. Zakładamy, że jeśli odpowiednio się przygotujemy, wybierzemy odpowiedniego faceta, to osiągniemy sukces. W sukurs tej narracji idą tony poradników: jak uwieść faceta, jak być zołzą (które mężczyźni podobno kochają), jak randkować według zasad Marsjan i Wenusjanek i masa innych, najczęściej bzdurnych wskazówek. Wpaja nam się, że możemy pogłębiać wiedzę, modyfikować swoje zachowanie i tym samym zwiększyć swoje szanse na znalezienie właściwego partnera. Jakie są konsekwencje takiego myślenia? Jeśli po raz kolejny doznajemy rozczarowania randkowo-miłosnego, obwiniamy się na potęgę. W końcu mogłyśmy więcej przeczytać, lepiej się przygotować. 

Powiedzmy „dość!” bzdurom

Przez poradnikowe bzdury dochodzimy do absurdów – jakiś facet nas oszuka, skrzywdzi lub zdradzi, a my szukamy winy w sobie. Tak samo obwiniają się ofiary fizycznej przemocy, przy czym komentarze z zewnątrz często potęgują poczucie winy. Facet ją zostawił? Była dla niego za dobra. Zdradził? Bo go nie pilnowała. Rozpił się? A po co go tak rozpieszczała! Analogicznie – ktoś ją molestował? Bo chodziła w wydekoltowanej mini. Widzicie, jakie to bez sensu? Nie dość, że same się obwiniamy, to w dodatku istnieje przekonanie, że wszelkie nieszczęścia, które przydarzają się kobietom, są przez nie sprowokowane. Nieważne, czy rzecz dotyczy przemocy psychicznej czy fizycznej – zawsze znajdzie się masa osób, które będą szukały dowodów na to, że „sama się o to prosiła”. 

Potworne, prawda? Powiedzmy w końcu: „DOŚĆ!”. Jeśli ktoś wykorzystał naszą dobroć, nadużył naszego zaufania i złamał nam serce, to zrobił to dlatego, że jest zły. On. Nie my. Jeśli byłyśmy w porządku, a ktoś inny nie był, to cała wina leży po jego stronie. Jeśli na randkę przyszedł totalny kosmita, to nie nasza wina, w końcu ukrywał przed nami, że jest z nim coś nie tak. Nie prowokujemy tego, tak jak ofiary molestowania nie prowokują niechcianego dotyku, a ofiary przemocy nie prowokują bicia. Jeśli ktoś wykorzysta naszą naiwność, robi to wbrew naszej woli. Rozpadowi toksycznej relacji jest winny toksyczny partner. Nieudanej randce – facet, który nie umie się zachować. Porażce małżeńskiej – mąż, który przez lata ignorował potrzeby żony i nie chciał rozmawiać o problemach. Przestańmy się obwiniać i skończmy z rytualnym wypominaniem sobie bardzo często wyszukiwanych na siłę błędów. Jeśli będziemy w kółko powtarzać takie historie, to prędzej czy później możemy faktycznie uwierzyć, że jesteśmy współwinne. Jeśli sto razy opowiemy innym kobietom, że byłyśmy głupie, to w końcu zaczniemy tak o sobie myśleć. 

Jak wzmacniać poczucie wartości?

Taki self-shaming uprawiamy zresztą na wielu polach, chociażby to „żartobliwe” mówienie o swoich grubych tyłkach i obwisłych brzuchach, które są, ha ha, w ciąży spożywczej. Niestety muszę przyznać, że sama tak kiedyś robiłam. Tymczasem już się przekonałyśmy, że fat-shaming (bo tak się to nazywa) jest zły i że bardzo mocno wpływa na to, jak odbieramy własne ciała. Nawet jeśli żartujemy i te żarty kogoś bawią, mówienie o swoim grubym tyłku nie jest odtrutką na kompleksy – jest dla nich pożywką. Na problemy z postrzeganiem własnego ciała pomaga, wierzcie mi, terapia, a nie udawanie, że ma się dystans do swoich fałdek i kilogramów. 

To samo można powiedzieć o sugerowaniu, że jesteśmy głupie i winne (lub współwinne) nieudanym związkom i randkom. Czy chcemy naprawdę uwierzyć w swoją głupotę? Poczucie własnej wartości na pewno nam od tego nie wzrośnie. Tymczasem to właśnie poczucie własnej wartości i pewność siebie stanowią tarczę dla wielu niepowodzeń, również tych relacyjnych. Facetowi trudniej przekroczyć granicę kobiety, która świadoma tego, że jest fajna i że jest w porządku, wie, że zasługuje tylko na dobre traktowanie. Wiadomo, że wszelkiej maści manipulanci i toksyczni goście chętnie żerują na kobietach w depresji, z zaburzeniami, kobietach, które mają zaniżone poczucie własnej wartości. Nie zniżajmy go, mniej lub bardziej świadomie, obwiniając się za związkowe porażki.

„Jestem tego warta”, „Należy mi się szacunek i szczerość”, „Zasłużyłam sobie na kogoś, kto traktuje mnie dobrze i się stara” – to nie roszczeniowy koncert życzeń, tylko coś, co każda z nas powinna mieć w głowie. Jeśli już język stwarza rzeczywistość, stwarzajmy taką, w której jesteśmy fajne. Bądźmy jak Samantha.

Joanna Jędrusik
Proszę czekać..
Zamknij