Znaleziono 0 artykułów
02.02.2019

Wszyscy jesteśmy Estończykami

02.02.2019
Projekt: Kris Lemsalu ( Fot. Kent Märjamaa)

Czym jest dziś tożsamość narodowa? Czy jest nam potrzebna i w jakim zakresie? Strój narodowy stał się przedmiotem badań ubiegłorocznego Artishock Biennale w Tallinnie na wystawie przygotowanej przez kuratora Stena Ojavee z udziałem estońskich artystów.

Dosyć często i bez żadnej okazji odbywają się u nas debaty poświęcone modzie, które krążą wokół pytania o istnienie mody polskiej albo o kondycję mody polskiej, albo o specyfikę mody polskiej. Przy czym tematem, nad którym zazwyczaj dyskutują zaproszeni goście, jest moda. Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby przedmiotem takiej debaty stała się Polska. Nawet w jubileuszowym roku odzyskania niepodległości. Cóż, Polska w Polsce wydaje się czymś danym raz na zawsze i niepodlegającym dyskusji. A już na pewno nie przy okazji mody.

Kiedy krążyłem po zamienionej w miejsce wydarzeń kulturalnych hali niegdysiejszej poczekalni dworca pociągów podmiejskich w Tallinnie, chodziła za mną scena z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. „Pan dziś w kolorach się mieni – Pan to przecie jutro zruci” – brzmiał mi w głowie głos Żyda rozmawiającego z Panem Młodym, ubranym na własnym weselu w kolorowy chłopski strój, nazwany przez niego strojem narodowym. „No, Pan się narodowo bałamuci, Panu wolno. A to ładny krój” – komentuje strój Pana Młodego Żyd.

Projekt: Laivi ( Fot. Kent Märjamaa)

Strój narodowy stał się przedmiotem badań i refleksji ubiegłorocznego Artishock Biennale w Tallinnie, na wystawie przygotowanej przez kuratora Stena Ojavee z udziałem artystów sztuk wizualnych, a także, ogólnie rzecz ujmując, ludzi pióra. Wystawa składała się bowiem zarówno z obiektów, jak i z tekstów. I dwa te porządki – plastyczny i literacki – nawzajem się uzupełniały, współistniały ze sobą i zapełniały sobą przestrzeń.

We wnętrzu przeszklonej byłej dworcowej poczekalni stało osiem podestów z ubraniami. A na okalającej ją antresoli rozwieszono 72 teksty dziewięciu zaproszonych autorów. Na każdym podeście zostały wyeksponowane na różne sposoby po dwa komplety ubrań (w jednym przypadku – akcesoriów), zaprojektowane, wymyślone i zrealizowane przez współczesnych estońskich artystów.

Strój narodowy jest jednym z najważniejszych elementów dziedzictwa narodowego. Należy do fundamentalnego zestawu symboli narodowych. Aktywnie tworzy mity narodowe, a w szczególności mit tożsamości narodowej. Estońska moda 10 lat temu złożyła deklarację takiej tożsamości. W roku 2009 projektantka Anu Hint przygotowała wystawę o tytule: „I’m Estonian” (Jestem Estonką/Jestem Estończykiem) i jasno dała do zrozumienia, co to dla niej znaczy. Hint zaprezentowała monokulturową, zakorzenioną w etnicznym micie wizję mody narodowej, która była wariacją na temat tradycyjnego stroju narodowego. Taka deklaracja jest w Estonii o wiele bardziej polityczna i o wiele mniej niewinna niż mogłoby się to wydawać z polskiej perspektywy (gdzie 97,07 proc. mieszkańców identyfikuje się jako Polacy). W Estonii ponad 25 proc. mieszkańców to Rosjanie, z których wielu po oddzieleniu się Estonii od ZSRR nie otrzymało automatycznie obywatelstwa, pomimo że od wielu lat mieszkali w Estonii, a nawet się w niej urodzili.

Projekt: Tanja Muravskaja ( Fot. Kent Märjamaa)

Sten Ojavee, kurator Artishock Biennale 2018, nie ukrywał, że tamta wystawa stanowiła dla niego punkt odniesienia. I postawiła przed nim pytanie: czym jest dziś tożsamość narodowa? Czy jest nam potrzebna i w jakim zakresie? Zaproponował więc wybranym artystom zaprojektowanie współczesnego stroju narodowego. W ten sposób zrobił też coś bardzo ważnego w kwestii mody. Uznał ją za autonomiczny środek artystycznego wyrazu. Nie wykorzystywał gotowych projektów, nie pokazywał historycznego dorobku, nie skupiał się na projektantach czy markach. Uczynił z mody język wypowiedzi artystycznej na aktualne polityczne tematy. I siłą rzeczy uczynił z niej język wypowiedzi krytycznej.

„Czy możesz wyobrazić sobie świat, w którym społeczeństwa zrezygnowały z błazenady, w jakiej pogrążyło je – zdawałoby się, raz na zawsze –dziedzictwo narodowe XIX wieku?”. Tak jeden z zaproszonych autorów Aleksander Rostov zaczyna wyimaginowany wywiad z projektantką mody Laivi. Laivi odpowiada na to pytanie projektem ubrań, których materią są elementy przyrody: piasek, kamienie, trawa, polne kwiaty, liście, kora drzew. Może żeby stworzyć strój narodowy, trzeba zaczerpnąć z tego, co naturalne, i sięgnąć do przyrody, która tworzy miejscowy krajobraz; do pejzażu, który mówi: „Stąd właśnie wyrastamy”? Żeby jednak stworzyć krajobraz narodowy czy też pejzaż narodowy, trzeba by tym wszystkim elementom nadać charakter symboliczny, natomiast w projekcie Laivi wszystkie one użyte zostały jako materiał ubrania i ostentacyjnie podkreślały swoją własną materialność. Nie zaszła w nich jakakolwiek symboliczna przemiana. Zatopione w lateksie, przypominały raczej laboratoryjne preparaty. W ten sposób nasza uwaga skierowana została na ich istnienie, a nie na ich znaczenie. Użyte jako materiał do uszycia ubrań liście i trawa pozostały liśćmi i trawą, a piasek – po prostu piaskiem.

Laivi ukazuje w ten sposób nienaturalny, wtórny i sztuczny charakter tożsamości narodowej. W jej projekcie to materia kształtuje opowieść, a nie opowieść materię. Traktując te ubrania jako odpowiedź na pytanie Rostowa, można powiedzieć, że świat uwolniony od narodowego porządku to świat zbudowany z piasku, kamieni, trawy i kwiatów. Świat materii, a nie symboli. Dlatego Laivi użyła ich w sposób dosłowny. Użyła natury, a nie obrazów natury.

Jaanus Samma ( Fot. Kent Märjamaa)

Gdyby te same elementy zostały odwzorowane ludzką ręką – namalowane, wyhaftowane, wyszyte przez artystkę – stałyby się wtedy obrazem i o wiele trudniej byłoby je pozbawić symbolicznych znaczeń. A tak, mimo że uformowane w kształt kurtki czy płaszcza, przypominały o swojej nieredukowalnej materialności. Mówiły wyraźnie: „Jeżeli coś tu jest złudzeniem, to raczej ubiór, moda, strój, a nie piasek, trawa czy liście. Forma, a nie materia”.

Jaanus Samma ( Fot. Kent Märjamaa)

Narodowego chłopskiego stroju – folkloru i odświętnej ludowości, która została wpisana w narodową symbolikę – użyła w swym projekcie artystka i projektantka tkanin Kärt Ojavee. Odtworzyła ona pieczołowicie jego krój i formę, ozdobiła tradycyjnymi wzorami, ale pozbawiła charakterystycznych dla ludowości kolorów. Stworzyła jego monochromatyczną wersję w czerniach i szarościach. Przez to jej projekt stał się niejako cieniem stroju ludowego i narodowego. Z jednej strony może być to zabieg modernizacyjny, próba wpisania narodowego i ludowego stroju w dzisiejszą estetykę mody, z drugiej strony jednak Ojavee, zachowując tradycyjny krój i tradycyjne materiały, nie wyprowadza ich poza utrwalony w kulturze system znaczeń. Jakbyśmy oglądali czarno-białą fotografię, która przecież nie eliminuje symboliki i funkcji kolorów (bylibyśmy w stanie dostrzec narodową biało-czerwoną symbolikę na czarno-białych fotografiach). Zachowują one swoją czytelność, pozwalają na etniczną, środowiskową i w końcu narodową identyfikację zgodnie z wgranymi kulturowymi kodami. Pojawia się pytanie, na ile ten pozbawiony kolorów strój może się wpisać we współczesny kod mody. Na ile pozwala mu to stać się po prostu współczesnym ubiorem? Zająć miejsce obok codziennych ubrań? Może współczesny strój narodowy powinien móc wisieć na wieszaku w naszych szafach? Może nie powinien różnić się zanadto od znajdujących się tam bluz o sportowym kroju popularnych marek modowych?

Narodowość i narodowa identyfikacja zawsze nakazują nam sięgnąć poza współczesność. Poza świat, w którym żyjemy. Opowiedzieć się wobec jakiejś wersji historii i wobec skonstruowanej przez kogoś mitologii. Tożsamość narodowa polega na nałożeniu na siebie narodowego kostiumu. Ubrania się w nieswój strój. W jednym z esejów Annamari Vänskä z Wydziału Mody Uniwersytetu Aalto w Helsinkach (Finlandia) pisze o pięknym karelskim stroju narodowym, który dostała w prezencie urodzinowym jako nastolatka. Vänskä pisze o poczuciu obcości, uczuciu przebrania, konieczności wejścia w nieswoją skórę. Pisze o tożsamościowej przemocy. Dla niej, urodzonej w latach 60. i przeżywającej swoją nastoletnią młodość w latach 80., postaci i stroje, z którymi się identyfikowała, pochodziły albo z jej ulubionych książek Dickensa, albo z jej ulubionych teledysków zespołów nurtu new romantic. Tym samym w swoim tekście Vänskä wskazuje na zupełnie inne niż narodowe wzorce tożsamości czy identyfikacji. Wzorce, które sami sobie wybieramy, a nie które są nam narzucane przez wybory innych. Vänskä odwołuje się do tożsamości, którą budują w nas literatura i popkultura. Vänskä nie przeciwstawia stroju narodowego modzie. Jej wybory są równie kostiumowe jak strój karelski. Różnica jest taka, że tamten strój pochodzi z mitów narzuconych przez historię, a jej mitologia została ukształtowana przez literackie i popkulturowe lektury.

A gdyby tak ubranie pozbawić jakichkolwiek cech znaczących? Wszelkich bezpośrednich nośników znaczeń i ilustracyjno-symbolicznych identyfikacji. Na estońskiej wystawie takiego zabiegu dokonała Tanja Muravskaja. Wydaje się, że jej projekt jest czymś zupełnie przeciwnym do projektu Laivi czy Kärt Ojavee. Ogranicza się ona bowiem do schematycznej sylwetki. Zamiast stroju tworzy pusty szablon. Czy dzięki temu zabiegowi powstało jednak ubranie neutralne, które nie niesie za sobą żadnego znaczenia; które nie jest zdolne do symbolicznej przemocy i narzucania tożsamości?

Projekt Muravskajej jest złożony z jednolicie białych, podstawowych form współczesnego ubrania: spodni o prostym kroju i T-shirtu. To strój, który na pierwszy rzut oka w żaden sposób nie określa ani nie identyfikuje. Jego rysunek wydaje się całkowicie płaski. Ma się wrażenie, jakby sylwetki były wycięte z kartonu. Muravskaja pozbawia je jakichkolwiek ozdób, kolorów czy wzorów. Biel tych ubrań nie ma w sobie mocy symbolicznej. Jest, można powiedzieć, techniczna. Uwidoczniają to doczepione do sylwetek płaskie, geometryczne, czerwone konstrukcje. Przy nich biel ubrań jeszcze bardziej gaśnie, obojętnieje, staje się tłem. Powstaje coś w rodzaju ubraniowej, modowej tabula rasa – czystej, niezapisanej karty. Czyż nie byłaby to sugestia, że nieredukowalna tożsamość człowieka równoznaczna jest z jego anonimowością? A jakakolwiek manifestacja tożsamości jest tylko strojem, ubiorem, przebraniem, kostiumem? Również narodowość, do której wydajemy się tak bardzo przywiązani?

Kris Lemsalu, Tanja Muravskaja ( Fot. Kent Märjamaa)

Idea tożsamości narodowej w najwyższym stopniu manifestuje się podczas wojny. A strojem par excellence narodowym staje się wtedy mundur. Dmitri Gerasimov pokazał na wystawie w Tallinnie ubrania uszyte z mundurów, ale skrojone wedle wymagań najnowszej mody. Powstało tu pewne niedające się zniwelować napięcie pomiędzy mundurem a modą. Są to bowiem (wydawałoby się) skrajne przeciwieństwa, które w projekcie Gerasimova wcale się nie znoszą, a wręcz przeciwnie – współistnieją. Nie zgrzytają, lecz harmonizują. Nie kłócą się, tylko się ze sobą zgadzają. Gerasimov szyje współczesne, cywilne ubrania z mundurowej tkaniny, pozbawione jakiejkolwiek narodowej czy wojskowej symboliki. Można powiedzieć, że mundury odsyła do cywila.

Co zresztą wcale nie jest w modzie zjawiskiem wyjątkowym. W XX wieku po każdej wojnie tak jak zmieniał się porządek świata, tak i zmieniała się moda, a na te zmiany silny wpływ miał proces demilitaryzacji mundurów. To, co dotychczas było ujednolicone i ustandaryzowane, co reprezentowało organizację i zbiorowość, stawało się jednostkowe, przystosowywane do indywidualnych potrzeb i gustów. Pozbawione symboli i dystynkcji, przeszyte tak, by dopasować się do figury i do wyobrażeń człowieka o sobie samym, mundury stawały się materią mody. I to nie tylko „nasze” mundury, ale również „ich”, dotychczasowych przeciwników i wrogów. Przerobionych na modę mundurów nie dzieliły już linie frontów ani granice narodowych podziałów.

Zamknięte w przeszklonych gablotach, wyzwolone z militarnych funkcji quasi-mundury Gerasimova wyglądały, jakby zostały wystawione na sprzedaż w witrynach sklepów z modą awangardową. Podobnie jak schematyczne konstrukcje Muravskajej przypominały tę prostą prawdę, o której pisała jedna z zaproszonych na wystawę autorek, Margit Lõhmus: wszyscy mamy dziesięć palców u rąk i nóg, jedną głowę, jesteśmy w podobny sposób w tych samych miejscach (mniej lub bardziej) pokryci włosami, mamy takie same kolory skóry, posługujemy się w ten sam sposób różnymi językami, w podobny sposób tworzymy kulturę i w podobny sposób z niej korzystamy. Forma ta sama – różne opowieści.

U Gerasimova opowieść zawarta została w nitkach, którymi zszyte są poszczególne części ubrania. Jeden komplet zszyty został nićmi w kolorach flagi Rosji, drugi – Estonii. Czyżby jednak narodowość w ubraniu była rodzajem jego krwioobiegu? Czy to by oznaczało, że narodowość mamy we krwi? Czy te modowe mundury krwawią przy przerabianiu? Czy te nitki to coś, co zszywa tożsamość narodową z ubiorem (wyglądem, obrazem, kulturą)? A może coś, co ujawnia sztuczność takiego związku, opartego jedynie na łatwo prującej się fastrydze? Może ten związek jest jednak szyty grubymi nićmi?

Kärt Ojavee ( Fot. Kent Märjamaa)

Wszystkie te prace bazują na pojmowaniu narodu jako etnicznego czy politycznego projektu i nie wychodzą poza dające się rozpoznać definicje. Inaczej postępuje dwójka kolejnych twórców zaproszonych na wystawę: Kris Lemsalu (która będzie reprezentowała Estonię na najbliższym Biennale w Wenecji) i Jaanus Samma (który reprezentował Estonię na weneckim Biennale w 2015 roku).

Spektakularna propozycja Kris Lemsalu zbudowana została z dwóch sylwetek skonstruowanych z wielkich zielonych wózków na zakupy, z jakich korzystamy w supermarketach, skromnie jedynie przyozdobionych białymi koronkami. Geometrycznie rozłożone kosze wózka wyglądały jak sukienki na kółkach. Można je zresztą było na siebie włożyć, a właściwie wejść w ich sztywną formę i dać się w nich wozić (jak włożony do koszyka towar ze sklepowej półki).

Tak oto staliśmy się naraz konsumentami i produktami. I już nie wiadomo, czy to my konsumujemy towary, czy towary konsumują nas. Ale co mają z tym wszystkim wspólnego naród i tożsamość narodowa? 

Otóż praca Kris Lemsalu zdaje się mówić, że kategoria narodowej tożsamości jest dziś potrzebna nie tyle człowiekowi, ile rynkowi. Narody to dziś nic innego jak zbiorowości konsumenckie, między którymi można znaleźć pewne podobieństwa i wspólne tendencje w zakupie towarów. Stały się kategorią badań marketingowych. Dzięki temu międzynarodowe korporacje, zarządzające produkcją dóbr konsumenckich, wiedzą, gdzie i jak należy je dystrybuować. Polacy wolą to, a Rosjanie tamto. To się łatwiej sprzeda Estończykom, a tamto znowu Łotyszom. Tak należy sprzedawać towar Czechom, a siak Słowakom. Kapitalizmowi opłaca się podgrzewać nastroje narodowe, gdyż narody stały się podmiotem – czy może przedmiotem albo po prostu pionkiem – w zglobalizowanej rynkowej grze.

Dmitri Gerasimov ( Fot. Kent Märjamaa)

W quasi-apokryficznym tekście, komentującym projekt Jaanusa Sammy, Aet Annist opisuje jak postawiony w miejscu Boga Naród tworzy państwa po to, by wprowadzić porządek w przedustawny chaos: „Ziemia była chaosem i pustkowiem, a Duch Narodowy unosił się ponad wodami”. Religijna nabożność, z jaką traktują ich wyznawcy idee narodowe, sprawia, iż sam naród staje się w jakiś sposób emanacją ducha. Ducha narodowego da się przyoblec w strój narodowy, co jednak zrobić z ciałem? Czy funkcją stroju narodowego nie jest zakrywanie, a może nawet ukrywanie ciała? W jakimś sensie nawet niwelowanie go?

Samma tworzy swój projekt nie poprzez ubieranie, lecz poprzez obnażanie. Sylwetkom zdejmuje spodnie, pozostawiając je w skąpej bieliźnie: w slipkach i jockstrapach. Narodowego ciała szuka Samma właśnie tam, gdzie się zdejmuje spodnie – w publicznych toaletach, przestrzeni podziemnego, społecznego życia homoseksualistów.

Państwa narodowe wyrzucają homoseksualistów, czy szerzej, przedstawicieli społeczności LGBTQ+, poza porządek narodowych wartości i symboli. Ich nie obowiązuje dyktatura tożsamości narodowej. Wręcz przeciwnie – narodowe państwa nie upominają się o swoich homoseksualnych obywateli. A są i takie (czy ich liczba przypadkiem nie rośnie?), które by się chętnie ich pozbywały. Wydobywając symbolikę swojego projektu z publicznych toalet, Samma wskazuje, że są one nie tyle miejscem zaspokajana perwersyjnych potrzeb, ile przestrzenią wygnania, banicji, na jaką skazywało (a może i nadal skazuje) państwo narodowe osoby homoseksualne. Zamiast więc narodowej symboliki czy ludowych wzorów na bluzie autorstwa Sammy dumnie prezentuje się rysunek pisuaru.

Czy potrafimy sobie wyobrazić świat bez narodów? Bez konieczności określania tożsamości narodowej? Pytanie to postawione zostało w Estonii w kontekście 100. rocznicy uzyskania niepodległości, którą Estonia – podobnie jak Polska, Litwa, Łotwa, Finlandia, Węgry, Serbia, Austria, Armenia, a także Czechy i Słowacja (które, nie mając innego wyjścia, musiały obchodzić stulecie niepodległości nieistniejącej Czechosłowacji jako stulecie własnej niepodległości) – obchodziła w roku 2018.

A może pytanie powinno brzmieć inaczej: czy wszyscy moglibyśmy być Estończykami?

Janusz Noniewicz, Tallinn
Proszę czekać..
Zamknij