Znaleziono 0 artykułów
04.06.2019

Pole siłowe z Polski

Anna Theiss

Srebra rodowe stawiamy w serwantce. Koniec i kropka. Starak Foundation w najekskluzywniejszej serwantce świata sztuki – w Wenecji, w czasie trwania Biennale Sztuki – pokazało coś dalekiego od konserwatywnych wyborów i tego, co najdroższe i najbardziej błyszczące – młodą, świeżą produkcję artystyczną z Polski. To świetny pokaz i nie można go przegapić, zwiedzając w tym sezonie wystawy nad wenecką laguną.

Giudecca to nie jest najbardziej uczęszczaną z weneckich wysp. Do tej pory na mapie weneckiego Biennale i imprez towarzyszących istniała głównie przede wszystkim jako zamknięcie horyzontu w czasie przemierzania dystansu pomiędzy pawilonami narodowymi a wielkimi pałacami przy Canale Grande. Od tego roku status wyspy z werwą zmienia Giudecca Art Distric – młoda, tętniąca nowymi pomysłami inicjatywa, w ramach której portowe hale i weneckie domy zmieniają się w przestrzenie sztuki. To instytucja ledwie kilka kroków po energicznym starcie, widać, że rzeczy dzieją się tu szybciej i mają mniej nobliwy charakter niż po drugiej stronie wody, czego wyrazem jest choćby lekko punkowy sposób ekspozycji prac Aleksandry Karpowicz w jednej z przestrzeni (do oglądania również w czasie tegorocznego Biennale). W taką układankę sensów i kontekstów zgrabnie wpisuje się wystawa „Force Field”/ „Pole siłowe” zorganizowana w ramach GAD przez Starak Family Foundation. Bardzo dobrze przygotowana kuratorsko i ekspozycyjnie. Zajmująca świetnie wybraną przestrzeń jednego z palazzo tuż nad pluskającymi falami laguny. To najbardziej klasycznie przygotowany pokaz w ramach GAD (nic dziwnego, w końcu Starak Family Foundation ma doświadczenia chociażby związane z wystawianiem prac Ryszarda Winiarskiego, również w ramach kalendarza imprez towarzyszących, w poprzedniej odsłonie Biennale). Jednocześnie to pokaz tego, w czym bije duch GAD – sztuki najmłodszej, aktualnej, zaangażowanej i przejętej. Wystawa ma formę panoramicznej przebieżki, gdzie prace układają się w demokratyczny ciąg, nie ma tu wielkich natrętnych tez, pierwsze skrzypce gra sztuka.

Norbert Delaman (Fot. materiały prasowe)

Prezentację polskiego pola siłowego otwierają dwie rzeźbiarskie prace Norberta Delmana – jak wszystkie obiekty tutaj, wykonane premierowo na wystawę. Poliuretanowe pianki układają się w kolorowe, organiczne zakrętasy znacznych rozmiarów. To szybciutko odmalowane w przestrzeni prawie szkicowe formy. Przybrały akurat taki kształt, widać w nich rodzaj umowności, zatrzymania w ruchu. Ot, prawo młodego artysty – stawiać kreski, również te przestrzenne, z siłą i arbitralnym przekonaniem. Dobre prace. Ciekawych obiektów jest na wystawie dużo więcej. Bartek Górny pokazał instalację składającą się z wymyślonych na nowo greckich waz – tym razem wykonanych z podlegającego biodegradacji plastiku, ale zachowujących czarno-czerwony układ figur. Już pobieżne spojrzenie na wazy wystarczy, żeby stwierdzić, że ideę kalokagatii przedstawiono tutaj zupełnie na opak – greccy młodzieńcy prężą ponadwymiarowe mięśnie, jeżdżą na rowerach, podnoszą sztangi, ale też noszą karabiny. A same wazy przypominają trochę opakowania po odżywkach dla sportowców. Zaangażowany i znów uroczo młodzieńczy komentarz do czasów, które samych ideałów może nie rozmieniają na bardzo drobne, ale na pewno tłumaczą je na język nowej rzeczywistości gubiąc subtelność i myląc symbole. W ramach rzeźbiarskich poszukiwań i eksperymentów uwagę przykuwa również praca Laury Grudniewskiej – architektoniczna, prosta, ołtarzowa forma, której doświadczyć można w pełni stając w samym jej środku, a więc stając się centralnym-niby sakralnym elementem pracy.

Laura Grudniewska (Fot. materiały prasowe)

Trochę mniej atrakcyjnie wypadło zaprezentowane malarstwo – dobre skądinąd prace Cyryla Polaczka i Macieja Nowackiego. Powieszone na bocznych ścianach wyglądają trochę jak dekoracja domowego korytarza, a nie część głośnej, ciekawej wystawy. Pewnie trzeba widzieć w tym świadomy gest odsunięcia w cień tego, co najbardziej emblematyczne, gorące, o co biją się galerzyści, kuratorzy i marszandzi, czyli młodej sztuki o największym komercyjnym potencjale, po prostu „rokujących obrazów”. Gest powieszenia ich na peryferiach wystawy jest jak komunikat: „wiemy, co w malarstwie piszczy, ale popatrzcie też na inne rzeczy”.

Z „Pola siłowego” płynie jedna pouczająca nauka: skończyły się czasy, kiedy puls młodej sztuki mierzyły tylko galerie i niezależni kuratorzy, najczęściej równolatkowie samych artystów. Do wyścigu o identyfikowanie, co w młodości piszczy i kto za chwilę wejdzie do kanonu współczesności wystartowali najwięksi gracze kojarzeni z klasycznymi, ustatkowanymi wyborami. Albo inaczej: nie samym kanonem i największymi nazwiskami świat sztuki żyje. Trzeba go ciągle zasilać nowym.

 

1/9Widok wystawy (Prace Laury Grudniewskiej, Cyryla Polaczka i Kornela Jańczy)

Proszę czekać..
Zamknij