Znaleziono 0 artykułów
10.08.2019

Augustis: Fotograf Białegostoku

Kuba Dąbrowski

Mój ukochany Białystok nie ma ostatnio zbyt dobrej prasy. Przydałyby się jakieś pozytywne wiadomości ze stolicy Podlasia. Napiszę o Bolesławie Augustisie, cudownie odkrytym po latach lokalnym fotografie.

Na zdjęciach lubię oglądać zwykłe życie. Lubię patrzeć na ludzi takich jak ja, przyłapanych na gorącym uczynku po prostu bycia w mieście. Jak się ubierali, co ich zajmowało. Lubię patrzeć na tło: szyldy sklepów, samochody i rowery, mistrzów drugiego planu. 
Jeżeli chodzi o okres międzywojnia, to znam takie fotografie z Paryża, Nowego Jorku, Berlina, Londynu… Uliczne zdjęcia z Polski w zasadzie nie istnieją. Prosta dokumentalna fotografia nie była u nas wtedy w modzie. Poważni fotograficy uprawiali poważną sztukę (fotomontaże, fotogramy, postpiktorialne eksperymenty), mało kto po prostu szwendał się z aparatem po mieście. Można oczywiście oglądać pocztówki, pod lupą przyglądać się przechodniom i skrawkom życia, ale to przecież nie to samo.

(Fot. Bolesław Augustis/albom.pl)

Worki pełne rolek

W 2004 roku dwóch nastolatków natrafiło podczas myszkowania na strychu na pełne starych klisz zakurzone worki. Wynieśli je na podwórko i zaczęli grać nimi w piłkę. Szczęśliwie przerwę na papierosa zrobił sobie akurat próbujący w pobliskim garażu zespół Zero85. Muzycy powstrzymali piłkarzy, uratowali negatywy. Te trafiły w ręce fotografa lokalnej „Gazety Wyborczej”, Grzegorza Dąbrowskiego (to mój przyjaciel, ale zbieżność nazwisk jest przypadkowa). W workach kryło się ponad 400 opisanych datami dziennymi rolek filmu dokumentujących białostocką codzienność lat 1935-1939. Skarb. Po publikacji kilku zdjęć w „Gazecie” czytelnicy zaczęli rozpoznawać w kadrach swoich przodków, dało się ustalić tożsamość fotografa. W ten sposób na scenę w cudowny sposób wkroczył Bolesław Augustis. 

Bolesław Augustis nie był artystą. Był profesjonalistą, porządnym rzemieślnikiem. Przy ulicy Kilińskiego prowadził zakład fotograficzny Foto Polonia. Nie robił wystaw, świadczył usługi dla ludności. Wykonywał portrety, uwieczniał chrzty, wesela i pogrzeby. Po pracy czasami brał aparat pod pachę i po prostu szedł w miasto. Dokumentował wydarzenie polityczne, ciekawe filmowe plakaty, rajdy rowerowe, przyjazd cyrku i ludzi odpoczywających na rzeką Białą. Robił najprostszą rzecz, której w promieniu dobrych kilkuset kilometrów nie robił w zasadzie nikt inny. Na dodatek robił ją bardzo dobrze. W jego kadrach, pomimo surowości, czuć ogromne wyczucie światła i kompozycji. Można się domyślać, że Augustis był na czasie ze współczesnymi artystycznymi trendami. 

Pod koniec 1939 roku działający w niepodległościowym podziemiu fotograf został aresztowany przez NKWD. Trafił na Syberię. Stamtąd w szeregach Armii Andersa dotarł do Anglii. Po zakończeniu wojny nie wrócił do Polski, osiedlił się w Nowej Zelandii. W nowym życiu nie robił zdjęć. Zmarł 10 lat przed odkryciem schowanego na strychu archiwum.

(Fot. Bolesław Augustis/albom.pl)

Fotografie Augustisa zrobiły sporą karierę. Jego wystawy podróżują po świecie, wydano dwie książki. Ostatnia, „Augustis 2.0”, zaprojektowana przez Anię Nałęcką-Milach, została nominowana do nagrody książki roku na najważniejszym na świecie festiwalu fotografii dokumentalnej w Arles. W środowisku uznaje się Augustisa za zaginione ogniwo ewolucji polskiej fotografii dokumentalnej. 

Białostocki street style

W weekendy Bolesław Augustis uprawiał „lajkarstwo”. Małoobrazkową Leicą (wtedy niezbyt jeszcze poważaną przez większość profesjonalistów) z zaskoczenia fotografował spacerujących po głównych ulicach miasta białostoczan. Wręczał im wizytówkę i zainteresowanych zapraszał po odbiór odbitek do swojego zakładu. W czasach gdy mało kto miał własny aparat, a zawodowca wynajmowało się na specjalne okazje, takie „ulicówki” były popularną pamiątką. 
Augustis nie szukał w tym przypadku bressonowskich decydujących momentów ani nie przejmował się charakterem światła. Pracował po prostu w okolicach swojego zakładu, na dwóch sąsiednich rogach ulic, i stawiał na mechaniczną powtarzalność. I ta właśnie mechaniczna powtarzalność jest w jego „lajkarskich” zdjęciach największą siłą. Fotografie stają się dzięki niej przezroczyste, patrzymy bezpośrednio na zatrzymanych na nich ludzi. 

Zdjęcia wykonano w zupełnie innym celu, ale dziś trudno nie pomyśleć o nich jako o archiwum międzywojennego białostockiego street style’u. Kapelusze, palta, futra, mundury, torebki… Z perspektywy czasu trudno jest nam czytać subtelne odzieżowe kody, trudno powiedzieć, kto jest faktycznie szykowny, a kto się tylko stara. Nieczęsto mamy okazję oglądać mityczną międzywojenną elegancję z tak bliska i porównać wyobrażenia z rzeczywistością.

 Bolesław Augustis (Fot. albom.pl)

No i poza wszystkim, bardziej osobiście, patrząc na te zdjęcia jako fotograf w dużej mierze zawodowo zajmujący się street style’em, czuję sens tego, co robię. Może za kilkadziesiąt lat zdjęcia generujące kliki na Instagramie i trafik na stronach internetowych moich klientów posłużą komuś do głębszego rodzaju wzruszeń. To budująca myśl. Problem polega niestety na tym, że większość tego typu zdjęć wykonuję w Paryżu i Mediolanie, ewentualnie w Warszawie, a nie w Białymstoku. Przydałoby się to zmienić, postaram się.

PS. Według statystycznej logiki – gdyby zdjęcia analogiczne do Augustisowych zrobić dzisiaj na tych samych rogach białostockich ulic, byłoby na nich tyle samo homoseksualistów, daltonistów i leworęcznych co 80 lat temu. Na pewno natomiast byłoby na nich mniej Żydów.

 

 

13/16Augustis: Fotograf Białegostoku

Proszę czekać..
Zamknij