Znaleziono 0 artykułów
14.06.2019

Anna Filochowska: W moich rękach skrzypce brzmią słodko

14.06.2019
Anna Filochowska (Fot. Paolo Terlizzi/Sixhats Studio)

– Muzyka uczy pokory. Dążymy do perfekcji, której nie możemy osiągnąć, bo perfekcja nie istnieje – mówi młoda skrzypaczka Anna Filochowska, członkini orkiestry Berliner Philharmoniker, która koncertuje z legendarnym trębaczem Chrisem Bottim.

Niedawna trasa z Chrisem Bottim po Polsce nie była twoim pierwszym spotkaniem z nim. Jak doszło do waszej współpracy?

Chris dowiedział się o mnie od znajomych muzyków. Poleciła mnie Bottiemu koleżanka, skrzypaczka z Filharmonii Nowojorskiej. W sierpniu ubiegłego roku otrzymałam zaproszenie na koncert w Kanadzie. Zagraliśmy praktycznie bez próby. Chris zaproponował potem, żebym dołączyła na stałe do jego zespołu. Jednak w tym czasie podpisałam kontrakt z Filharmonią Berlińską, więc nie mogłam sobie na to pozwolić. Przeprowadziłam się do Berlina, ale gdy tylko mam możliwość, to do nich dołączam. Graliśmy kilkakrotnie w Stanach, a teraz nadarzyła się okazja do wspólnych koncertów w Polsce, więc z przyjemnością skorzystałam z zaproszenia.

Jak klasycznie wykształcona, poważana na świecie za swój talent i warsztat skrzypaczka odnajduje się w lżejszym repertuarze?

Gram po swojemu, w moim stylu, chociaż repertuar trudno uznać za klasyczny. Utwory, które wykonuję, są jednak najbardziej klasyczne z całego programu koncertu. Chrisowi bardzo się podoba brzmienie moich skrzypiec, takie właśnie niejazzowe. Jest to dla mnie wyzwanie, staram się na scenie improwizować, dopasowując się do reszty zespołu, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Muzycy klasyczni nie są przecież kształceni w kierunku improwizacji. Ale bardzo mi się to podoba. Wykonujemy razem między innymi temat muzyczny z filmu „Cinema Paradiso”, a pod koniec koncertu mam swoje solo. Chris daje mi wolną rękę, więc gram np. kaprysy Paganiniego lub Wieniawskiego. A na koniec wszyscy wspólnie wykonujemy „Kashmir” Led Zeppelin. Jest to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie oraz różnorodny gatunkowo i stylistycznie koncert.

Chris Botti (Fot. Adrian Coleașă)

Jak się pracuje z Bottim?

To uroczy człowiek. Wszelkie sugestie przekazuje w ciepły sposób. Gra zarówno z nim, jak i z jego ośmioosobowym zespołem, to praktycznie bezstresowa praca oraz duża przyjemność. Nikt nie narzeka, lubimy się, a każdego dnia z przyjemnością się witamy i gramy kolejny koncert.

Grasz praktycznie od dziecka. Kiedy skrzypce cię wybrały? Czy to ty je wybrałaś?

To nie ja je wybrałam. Gdy byłam mała, moi starsi bracia już grali na skrzypcach. Przyglądałam się im, słuchałam, jak grają. Mama w domu organizowała małe koncerty dla przyjaciół, więc skrzypce oraz muzyka były dla mnie czymś zupełnie naturalnym. Gdy poszłam do przedszkola, pytałam dzieci, na jakich instrumentach grają i jakie utwory. Oczywiście wszyscy byli zdziwieni, bo nie wiedzieli, o czym mówię. Pierwsze skrzypce dostałam, gdy miałam cztery lata, ale nie byłam nimi wtedy za bardzo zainteresowana. Wolałam lalki. W wieku sześciu lat zaczęłam naukę w szkole muzycznej w Warszawie przy ul. Miodowej, do której chodzili moi bracia. Tam już z przyjemnością i z chęcią zaczęłam ćwiczyć. Mama jednak nie za bardzo we mnie wierzyła. Uważała, że gdy dojdzie do nauki wibrata, to będzie koniec mojej kariery skrzypaczki. Ale szybko nauczyłam się wibrować. W wieku ośmiu lat zaczęłam uczestniczyć w konkursach muzycznych, na których zdobywałam nagrody. To mnie bardzo dopingowało. Potem przyszły konkursy międzynarodowe, które też zaczęłam wygrywać. I tak to się rozpędziło. Zawsze uważałam, że gra na skrzypcach to moja pasja, która nie wiadomo kiedy przekształciła się w profesję. Ale nie traktuję grania jak pracy. Uwielbiam wychodzić na scenę, grać i dzielić się muzyką z ludźmi.

Twoi bracia też są muzykami. To wpłynęło na twoje decyzje?

Z pewnością. Jestem najmłodsza z naszego rodzeństwa, więc było mi łatwiej. Często razem graliśmy, a bracia stali się moimi krytykami. Mam do nich wielkie zaufanie. Zawsze wiedziałam, że mi dobrze doradzą.

Anna Filochowska (Fot. Paolo Terlizzi/Sixhats Studio)

Wciąż gracie razem?

Anna Filochowska (Fot. Pedro Martins Da Rocha Cantizani)

Staramy się, choć to nie jest łatwe. Mieszkam w Berlinie, jeden z braci jest w Filadelfii, drugi dużo podróżuje. Rzadko się teraz widujemy, ale gdy wiosną byłam w Stanach, zagrałam z Piotrem koncert w Carnegie Hall w Nowym Jorku. Dobrze nam się razem gra.

Jak się znalazłaś w prestiżowej nowojorskiej szkole Juilliard, a następnie w Curtis Institute of Music w Filadelfii? Lista absolwentów tej uczelni – Leonard Bernstein, Nino Rota, Lang Lang – robi wielkie wrażenie.

Gdy miałam 10 lat, brałam udział w międzynarodowym konkursie we Włoszech, którego główny juror i organizator był wykładowcą w Juilliard oraz asystentem słynnego skrzypka Itzhaka Perlmana, mojego absolutnego idola. Marzyłam o tym, żeby go poznać i uczyć się u niego. Po wygraniu włoskiego konkursu zaproponowano mi przyjazd na egzamin właśnie do Juilliard. Bardzo nalegałam na ten wyjazd, choć mama obawiała się ewentualnej rozłąki i przeprowadzki. Moi bracia również zdecydowali się pojechać ze mną i też zdawać egzaminy. Polecieliśmy do Nowego Jorku w maju 2005 roku. Cała nasza trójka dostała się na tę uczelnię. Spełniło się też moje największe marzenie, ponieważ okazało się, że zostałam przyjęta do klasy Itzhaka Perlmana. Nowy Jork miał być tylko roczną przygodą, a mieszkałam w Stanach 13 lat, aż do ukończenia Curtis Institute w ubiegłym roku. Ta uczelnia znana jest między innymi ze wspaniałej kadry wykładowców oraz z tego, że bardzo trudno się do niej dostać. Tylko trzy procent aplikujących zostaje zaakceptowanych. Już samo dostanie się do niej jest wielkim wyczynem. W trakcie studiów też czuje się presję i współzawodnictwo. Zrobiłam tam dyplom magisterski, bardzo dużo się nauczyłam, choć przyznaję, że nie były to łatwe studia.

W zeszłym sezonie pełniłaś funkcję koncertmistrza w Curtis Symphony Orchestra. Czym zajmuje się koncertmistrz?

Na to stanowisko trzeba zdać specjalny egzamin. To druga, po dyrygencie, najważniejsza osoba w orkiestrze symfonicznej, odpowiedzialna za wszystkie instrumenty smyczkowe. Tylko koncertmistrz wykonuje sola smyczkowe w utworach symfonicznych. Podczas mojego sezonu grałam na przykład „Szeherezadę” Rimskiego-Korsakowa. Byłam też jedną z najmłodszych na tym stanowisku, co stanowiło dla mnie duże wyzwanie. Bardzo to przeżywałam.

Uczyłaś się i współpracujesz z wybitnymi muzykami światowej klasy. Kim są twoi mentorzy?

Mam wielkie szczęście współpracować teraz z Danielem Stabrawą, wybitnym polskim skrzypkiem, który od 30 lat jest koncertmistrzem w Akademii Filharmonii Berlińskiej. Uważam, że to geniusz. Współpracuję również ze znakomitą, sławną na całym świecie niemiecką skrzypaczką Antje Weithaas. To moi wspaniali mentorzy. Nie zapominam również oczywiście o Itzhaku Perlmanie. To on zaszczepił we mnie prawdziwą miłość do muzyki. Zaczęłam się u niego uczyć w wieku 11 lat. Wywarł na mnie olbrzymi wpływ.

Oprócz znakomitego warsztatu i talentu krytycy muzyczni zwracają uwagę na charakter twojego muzycznego pisma. Jak zdefiniowałabyś swoje brzmienie?

Nie jest mi łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Choć skrzypce mogą brzmieć krzykliwie, a nawet ostro, podobno w moich rękach brzmią ciepło i słodko. Tak przynajmniej uważa Chris Botti. Mówi, że gram z wielką finezją, lekkością i delikatnością. To trochę tak jak z ludzkim głosem, każdy jest inny, specyficzny, a ja swój wydobywam za pomocą smyczka. To dla mnie magia.

Jesteś laureatką niezliczonych prestiżowych nagród. Jak takie wielokrotne docenienie wpływa na rozwój twojej kariery?

Muzyka uczy pokory. My, muzycy, dążymy do perfekcji, której nie możemy osiągnąć. Bo perfekcja nie istnieje. Ja cały czas szukam. Ale jeżeli po moim koncercie ludzie wychodzą wzruszeni i pełni wrażeń, to znaczy, że osiągam cel.

Repertuar skrzypcowy, który wykonujesz, zawiera dzieła najwybitniejszych w historii muzyki kompozytorów światowych. Masz swój ulubiony okres, kompozytorów, utwory, które sprawiają ci szczególną przyjemność?

Jest ich sporo, ale też często się to zmienia. Odkrywam także pewne dzieła na nowo. Utwory, które mogę grać codziennie i nigdy mi się nie znudzą, to na pewno kompozycje Jana Sebastiana Bacha. Uwielbiam muzykę Schumanna, koncert skrzypcowy Beethovena D-dur op. 61. Często teraz gram wielkie symfonie. Olbrzymie wrażenie zrobiła na mnie II symfonia c-moll „Zmartwychwstanie” Gustawa Mahlera, którą grałam z orkiestrą Akademii Filharmonii Berlińskiej. Na scenie było prawie 200 osób, oprócz orkiestry był też wielki chór. To niesamowite przeżycie być małą częścią tego wielkiego dzieła. Bardzo lubię też muzykę Chopina. Żałuję, że oprócz jednego trio na skrzypce, wiolonczelę i fortepian praktycznie nic na skrzypce nie napisał. Czuję z tą muzyką swoistą bliskość, jej nostalgię i kolory.

Mieszkasz aktualnie w Berlinie i jesteś członkiem orkiestry Karajan Academy Berliner Philharmoniker. Jak wygląda twój typowy berliński dzień?

Większość dnia spędzam w budynku filharmonii, który zresztą jest piękny. Tam odbywają się próby. Idę na próbę o 10 rano, potem jest krótka przerwa na lunch i często kolejna próba lub własne ćwiczenie, a wieczorem koncert. A gdy nie ma prób lub koncertów, ćwiczę sama. Dużo czasu w Berlinie spędzam z instrumentem. Oczywiście, mam już trochę znajomych, jeżdżę na rowerze, gdy mam czas. Lubię być częścią tej orkiestry. To fantastyczne międzynarodowe grono, muzycy z Niemiec, Francji, Szwajcarii, Stanów, z Ameryki Południowej, a z Polski aż pięć osób. Dobrze mi się mieszka w Berlinie. Cieszę się, że mam blisko do Polski.

Nie czujesz znużenia skrzypcami, koncertami, podróżami?

Absolutnie nie. Za każdym razem, gdy otwieram futerał moich skrzypiec, zastanawiam się, jak mogę dzisiaj zagrać lepiej. Wydaje mi się też, że każdego kolejnego dnia staram się jeszcze bardziej. Próbuję grać inaczej, ciekawiej. Cały czas szukam nowego dźwięku. Nie osiadam na laurach.

Anna Filochowska (Fot. Pedro Martins Da Rocha Cantizani)

Najbliższe plany?

Po zakończeniu tournée z Chrisem Bottim zaczynam duży muzyczny projekt z łotewskim dyrygentem Andrisem Nelsonsem. Będzie to XI symfonia Dymitra Szostakowicza „Rok 1905”. Solistą w koncercie fortepianowym będzie Daniił Trifonow. W lipcu lecę do Chin z orkiestrą. Będę tam koncertmistrzem, a potem mam nadzieję na wakacje.

Czy prywatnie słuchasz muzyki popularnej? Mam wrażenie, że granice międzygatunkowe także z muzyką klasyczną zacierają się coraz bardziej.

Oczywiście słucham jazzu i popu. Lubię Michaela Jacksona, Whitney Houston, Beyoncé. Ale dbam też o „higienę uszu”, nie chodzę non stop ze słuchawkami. Lubię ciszę i naturalne dźwięki, szelest liści, śpiew ptaków, szum oceanu. No i piszę trochę poezji, ale na razie robię to dla siebie do szuflady.

Kiedy wyjdzie twoja solowa płyta dla Decca lub Deutsche Grammophon?

Mam na to jeszcze trochę czasu. Na pewno byłaby to polska muzyka: Karol Szymanowski, Henryk Wieniawski, Grażyna Bacewicz. Nie ma aż tak dużo wykonań utworów tych kompozytorów. Poza tym, będąc Polką, czuję swoistą odpowiedzialność za tę muzykę.

Maciej Ulewicz
Proszę czekać..
Zamknij