Znaleziono 0 artykułów
17.09.2019

Filip Springer: Reporter w świecie fikcji

17.09.2019
(Fot. Filip Springer)

W najnowszej książce „Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz” reporter wszedł na nowy dla siebie teren literatury pięknej. W Danii zdał relację z fikcyjnego miasta Jante. – Dania jest najszczęśliwszym krajem świata, ale dla bardzo wąskiej grupy ludzi. Prawo Jante w Danii służy dziś nacjonalizmowi, a nacjonalizm i plemienność odradzają się w całej Europie i Ameryce Północnej. Moje zainteresowanie tym tematem bierze się więc z czasu, w którym żyjemy – mówi Filip Springer.

Gdy ktoś mnie pyta, o czym właściwie jest nowa książka Filipa Springera, nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Czy to opowieść o Danii, krainie szczęśliwej, królującej w rankingach najlepszych miejsc do życia, która pod przytulnym hygge skrywa jednak porcję mroku? Czy tematem jest prawo Jante, zespół reguł rządzący miasteczkiem wymyślonym na potrzeby książki duńsko-norweskiego pisarza Aksela Sandemosego „Uciekinier przecina swój ślad”, a które sprowadzić można do jakże swojskiego „Nie wychylaj się”? Może to reportaż o kodach kulturowych, które konstruujemy, a potem to one tworzą nas? A może próba zbadania, gdzie kończy się tzw. reporterska prawda, a zaczyna literatura, skoro jednym z wątków jest pościg za bohaterem, którego pisarz na naszych oczach sobie wymyśla? Filip śmieje się, że gdyby „Dwunaste…” można było opisać jednym zdaniem, nie byłoby potrzeby, żeby je pisać. Te pytania zadaję mu, gdy pod koniec sierpnia spotykamy się na festiwalu literatury non-fiction w Miedziance. Springer powołał go do życia po napisaniu swojej słynnej już książki o upadku 700-letniego dolnośląskiego miasteczka, a hasłem tegorocznej edycji wydarzenia uczynił znaczące „Było-nie-było”. Nic dziwnego, skoro w swojej nowej książce reporter powołuje się na pisarzy, którzy w swoim czasie wkroczyli w niejasną strefę pomiędzy fikcją a „niefikcją”. Przed oczami stają mi zaczerpnięte z ich dzieł cytaty otwierające książkę: „Uważam realność czy rzeczywistość za największą oszustkę” (Alexander Kluge), „Mieszkamy w mniej lub bardziej rozbudowanych opowieściach, nie zaś w obiektywnych i fizycznie opisywalnych przestrzeniach” (Przemysław Czapliński). Siedzimy więc sobie z autorem na leżakach z widokiem na łąkę przy nieznośnie idyllicznym zachodzie słońca. W znikającej Miedziance rozmawiamy o nieistniejącym Jante, do którego pojechał jak najbardziej realny reporter z Polski.

(Fot. Filip Springer)

Co cię popchnęło do napisania tak niejednoznacznej książki i przejścia, przynajmniej jedną nogą, na stronę fikcji?

Któregoś dnia podczas lektury odkryłem prawo Jante. Pracowałem wtedy nad książką o architektach – Zofii i Oskarze Hansenach, którzy ze Skandynawią mieli sporo wspólnego. Uznałem, że to fajny temat dla reportera, bo wtedy jeszcze myślałem o sobie jako o reporterze: wezmę fikcyjne miasto, pojadę do Danii na dworzec w Kopenhadze, poproszę o bilet do Jante i… zobaczę, co się wydarzy. Tam hasło „Jante” kojarzą wszyscy. Nawet jeśli nie czytali książki Sandemosego, napisanej jeszcze w latach 30., to prawo Jante jest powszechnie znanym w Skandynawii kodem kulturowym. Na najprostszym poziomie interpretacji oznacza: „Nie wystawaj ponad przeciętność, nie myśl, że jesteś lepszy niż my, bo my jako wspólnota jesteśmy ważniejsi niż ty jako jednostka”. Ale dzisiaj w Skandynawii służy ono przede wszystkim do tego, żeby obnażać zachowania, które samo opisuje. Jako coś, od czego się odżegnujemy. Mówi się: „To nie jest Jante”, „Nie rób tu Jante”, „Nie zachowuj się, jakbyś był z Jante” itp. Udało mi się namówić Monikę Sznajderman i wydawnictwo „Czarne”, żeby razem z moją książką wydać też – po raz pierwszy po polsku – „Uciekiniera…” Sandemosego, bo dzięki temu, jak ktoś będzie się do tego odwoływał, będzie mógł sięgnąć do źródła. Prawo Jante to wielowymiarowy fenomen, mogący mieć też swoją pozytywną, wspólnototwórczą stronę. I to mnie pociągało. Ale potem się okazało, że na poziomie formalnym i niezwiązanym z treścią ta książka mnie dziko pociąga jako rozpoznawanie nieznanego mi dotąd terenu. Balansowania między prawdą a fikcją, świadomego grania tą konfuzją, którą grał również Aksel Sandemose, kiedy opisywał to straszne prowincjonalne miasteczko tak, by można było je utożsamić z jego rodzinnym Nykøbing na wyspie Mors. Podczas pracy nad książką moja fascynacja Akselem Sandemosem stopniowo słabła, bo kiedy zagłębiałem się w jego biografię, okazywał się coraz straszniejszym człowiekiem, a mnie zło specjalnie nie interesuje. Natomiast rosła fascynacja dotycząca zupełnie nowego dla mnie sposobu prowadzenia opowieści, który już nie jest przywiązany do konkretnego gatunku.

Filip Springer (Fot. Lechosław Kwiatkowski)

Opowiedz o głównych bohaterach, wokół których krążysz. Po pierwsze, wspomniany Aksel Sandemose, pisarz i awanturnik, który uciekł z rodzinnego kraju do Norwegii…

Uciekł głównie przed błotem, którego sam narobił: długami, nierzetelnością względem wydawców, własną rodziną czy wszystkimi kobietami, które miał na boku. W książce „Uciekinier przecina ślad” opisywał zło, które spotyka ludzi w Jante, ale w rzeczywistości sam to zło czynił. Okropnie było dowiadywać się o nim coraz to mroczniejszych rzeczy. Aksel, mieszkający w północnej Jutlandii, w wieku kilkunastu lat zaciągnął się na statek. Miał przygody na morzu, a potem wrócił do Danii i próbował sił w dziennikarstwie i pisarstwie. 12 razy zgłaszał książkę do wydawcy, zanim ją wreszcie przyjęli. Myślę, że gdyby mi 12 razy odrzucono książkę, to pisarzem już bym nie został. On był jednak bardziej zdeterminowany. Jednocześnie to człowiek, który oszukiwał innych, kradł, podpalał, zdradzał. Nie dbał o swoją rodzinę, płodził dzieci i je porzucał. Zamienił życie tych, z którymi się związał, w piekło. W książce rozmawiam z jednym z jego synów, który do dziś boryka się z cieniem ojca, żyjąc w miejscu, w którym Aksel osiadł pod koniec życia, a z którego potem i tak znów uciekł.

To postać realna, wywiedziona z prawdziwej biografii, ale mnie bardziej interesuje drugi z twoich bohaterów: Ole, którego właściwie wymyślasz sam.

Nie wymyślam go, ja go domyślam! Ponieważ dowiaduję się o kimś, kto w całym tym wielkim pochodzie „uciekinierów z Jante” jest kimś, kto ruszył w przeciwnym kierunku. Przeczytał o Jante pod koniec lat 70. i tak mu się spodobała społeczność opisana przez Sandemosego, że postanowił w Jante zamieszkać. A ponieważ wiedział, że jest ono utożsamiane z Nykøbing Mors, skąd pochodził Sandemose, przeprowadził się tam z rodziną. I to mogłoby wyglądać na przypadek, ale potem zbudował jacht, który nazwał Espen Arnake, czyli tak, jak się nazywa bohater książki Sandemosego, więc tu już o przypadku nie ma mowy. Bardzo chciałem się dowiedzieć od Olego, jak mu się żyje w tym mieście. Wykonać klasyczną reporterską robotę z człowiekiem, który wydał mi się niejednoznacznym bohaterem. On jednak konsekwentnie odmawiał kontaktu. Z punktu widzenia reportera to porażka. Tu się reportaż kończy. Jeśli się definiuję jako reporter, to mogę jeszcze porozmawiać z ludźmi z jego otoczenia, pisać o domysłach, zrobić go mniejszym bohaterem, niż bym chciał. Wszystkie te chwyty obnażają tylko porażkę. Natomiast jeśli przestaję się definiować jako reporter i przyjmuję do wiadomości, że reporter też jest pisarzem albo w każdym razie nim bywa, to oznacza, że mogę używać narzędzi, które są przypisane gatunkom fikcjonalnym. Poszerza się pole możliwości, wśród których „domyślenie” bohatera i obwieszczenie tego czytelnikowi jest najłagodniejszą strategią. W mojej książce jest wiele rzeczy zmyślonych, mniej więcej połowa, ale tam czytelnik nie dostaje sygnału, że są zmyślone. W tym przypadku jest inaczej, bo to dotyczy żywego człowieka. Ole naprawdę istnieje. Piszę więc czytelnikowi w pierwszym zdaniu wprowadzającym: „Muszę go domyślić, bo nic innego mi nie zostało”. I za każdym razem, gdy będę widział kogoś, kto w moim wyobrażeniu pasuje do wizerunku Olego, będę pisał, że to on. Generalnie zakładam, że czytelnik, który jest uważny i nie przysnął w tym momencie książki, rozumie, że Ole jest narzędziem, przy pomocy którego mogę opowiedzieć o prawie Jante. Ale jest też dla mnie narzędziem w „poligonowaniu” literackim.

(Fot. Filip Springer)

Czym ta historia ma być dla polskiego czytelnika? To książka o Danii czy o nas?

Na początku tego procesu myślałem, że będę pisał książkę o Danii. Albo szerzej, o Skandynawii. Szybko zrozumiałem, że to jest bardziej uniwersalne. Gdy przytoczysz kwestię: „Nie myśl, że jesteś lepszy niż my” albo „Nie myśl, że znaczysz więcej niż my”, i będziesz opowiadać, czym jest prawo Jante, to wszyscy, którzy tu wokół nas siedzą, a mieszkańcy pobliskich Janowic Wielkich na pewno, powiedzą: „To jest o nas”. Gdy opublikowaliśmy fragment tej książki na jednym z portali, w komentarzach pod tekstem pojawiały się nazwy miejscowości z całej Polski: Radom, Wieliczka itp.

Wygląda na to, że wszyscy mieszkamy w Jante.

Komentatorzy chyba chcieli mi dopiec, że miało być o Danii, a tu Springer napisał o przaśnej Polsce, tymczasem dotknęli czegoś ważnego. Wspólnota, która posługuje się mentalnością Jante, to wspólnota, która nie musi być nawet ograniczona terytorialnie. Środowisko literackie też spokojnie spełnia kryteria przestrzegania prawa Jante. Nie używam Jante jako metafory czegoś, co się dzieje u nas, w Polsce, ale… każda książka powstaje w określonym miejscu i czasie oraz w duchu tego miejsca i czasu. Kiedy Sandemose pisał „Uciekiniera…” na początku lat 30., w tym samym czasie Ortega y Gasset tworzył „Bunt mas”, gdzie opisał nowe społeczeństwo, w którym masy rządzą się swoim prawem, nie uznając autorytetów poza autorytetem siły. Prawo Jante w Danii służy dziś także cementowaniu pewnej plemienności i nacjonalizmowi, a nacjonalizm i plemienność odradzają się teraz w całej Europie i Ameryce Północnej. Moje zainteresowanie tym tematem bierze się więc z czasu, w którym żyjemy.

Książkę „Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz” tworzą też zdjęcia, które robiłeś podczas podróży po Danii. Nie ma na nich ludzi, domy toną w półmroku, wszystko emanuje pustką i chłodem. Czuję, że są komentarzem do całej opowieści. Co mówią?

Są piątym wątkiem opowieści. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak on funkcjonuje w książce. Dania jednoznacznie kojarzy się nam z ciepłem opisanym słowem „hygge”, a ja, podróżując tam, obiecałem sobie, że nie użyję tego słowa w książce, bo wszystko, co głupie, już o nim napisano. Wolałem skomentować to fotografią. Hygge jest traktowane jako towar eksportowy, ale Duńczycy często mówią, że nie da się wytłumaczyć światu, czym jest hygge, bo to jest coś, co tylko Duńczyk zrozumie. Będąc więc nie-Duńczykiem i przebywając w duńskich miastach i miasteczkach pełnych plam ciepłego światła, które przesącza się przez okna i sprawia, że widzisz, jak tam wszędzie jest przytulnie, jak sobie siedzą sobie przy tych świeczkach i jedzą kolację, coraz wyraźniej czujesz, że jesteś na zewnątrz. Stoisz w sferze chłodu i mroku. I tylko obserwujesz to ciepło, a już samo to obserwowanie i poczucie nieprzynależenia do tego plemienia powoduje, że jest ci jeszcze zimniej. Ma wykluczający charakter, chociaż, kiedy zapytasz, na czym to wykluczanie polega, to polegniesz, próbując odpowiedzieć. Tak jak nie da się wytłumaczyć cudzoziemcowi, co to znaczy hyggeligt, tak nie da się też wytłumaczyć, czym jest unhyggeligt. Ja to odczuwam bardzo wyraźnie. Mette i Jakob, którzy są ze mną tu, w Miedziance, pewnie by się z tym nie zgodzili, bo przez dwa lata próbowali mnie przekonać, że „Hygge is including”, a ja im zawsze odpowiadałem: „Hygge is excluding”. Możesz sobie tylko to ciepło polizać przez bardzo zimną szybę. Możesz tylko poczuć, że nie dla ciebie jest to ciepło. To też metafora tego, czym Dania jest. Bo Dania jest najszczęśliwszym krajem świata, ale jest nim dla bardzo wąskiej, wybranej grupy ludzi. Dania jest np. bardzo zamknięta na kwestię uchodźców, to drugi kraj w Europie, który nie wykonał zobowiązań Unii Europejskiej dotyczących przyjmowania uchodźców. Wiadomo, który był pierwszy.

Czyli coś nas jednak z Duńczykami łączy. Najszczęśliwszy kraj – Dania, i ten nieszczęśliwy, poturbowany przez historię – Polska. Oba nie chcą u siebie „obcych”.

Cała ta książka buduje pokusę powiedzenia: „Ale te Duńczyki dziwne są, my jesteśmy inni”. Ale gdy mówimy, że Dania jest jednym z najszczęśliwszych krajów świata, to musimy sobie uświadomić, że Europa jest jednym z najszczęśliwszych regionów świata. Nasze „dobro” oznacza, że żyjemy na koszt kogoś innego, a w związku z tym Europa, w tym my, jest taką Danią świata. W tym sensie my się specjalnie nie różnimy od Duńczyków. Też się zamykamy i będziemy coraz bardziej zamknięci. I w Polsce, i w Danii, i w Europie.

Okładka książki

„Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz”, Filip Springer, wyd. Czarne 2019

„Uciekinier przecina swój ślad. Opowieść o dzieciństwie mordercy”, Aksel Sandemose, tłum. Iwona Zimnicka, wyd. Czarne 2019.

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij