Znaleziono 0 artykułów
26.12.2021

Igor Leśniewski: Idol z internetu dorasta

26.12.2021
(Fot. archiwum prywatne)

Kiedyś youtuber, który jako Ajgor Ignacy zdobywał miliony wyświetleń, dziś ambitny reżyser tworzący teledyski dla Maty i Quebonafide. – Na YouTubie nie byłem w stu procentach sobą. Gdy ta postać przestała mi odpowiadać, wycofałem się. Youtuber to nie jest zawód na całe życie – mówi Igor Leśniewski.

Zawsze chciałeś zostać reżyserem?

Tak, jeszcze zanim zacząłem udzielać się w sieci. Pomyślałem, że jeśli uda mi się zaistnieć na YouTubie, otworzy mi to drzwi do dalszej kariery. To po prostu było najłatwiej dostępne źródło dla dzieciaka z Krakowa. Inne zawody wymagały odpowiedniego wieku, studiów, praktyki, pracy u kogoś. Tu wystarczyło włączyć kamerę. A to dawało niezależność. Kino było niedostępne. Wiedziałem, że mogę tylko o nim pomarzyć, YouTube był na wyciągnięcie ręki.

Zawód reżysera wydawał mi się hermetyczny. Właściwie w ogóle nie wiedziałem, jak to działa. Co więcej, późno odkryłem, że taki fach w ogóle istnieje! Za dzieciaka myślałem, że scenarzyści piszą historie, a aktorzy je odgrywają. Nie rozumiałem, że jest osoba, która kreuje cały ten filmowy świat. Gdy odkryłem kino autorskie, zachwyciło mnie, że można stworzyć zupełnie odrębny filmowy język. A że od dziecka kusiło mnie tworzenie nowych światów w swojej głowie, stwierdziłem, że to droga dla mnie.

Pamiętasz swoje pierwsze reżyserskie wprawki?

W podstawówce na szkolnym „Mini Playback Show” zreinterpretowałem z innymi dzieciakami skecz kabaretu Dno – „Freestyler”. To było moje pierwsze doświadczenie reżyserskie – wpadłem na pomysł, zebrałem ekipę, zorganizowałem próby, przygotowaliśmy kostiumy. Następnie udało się nam wystąpić i cała szkoła biła nam brawo. Zawsze mnie bawiło to wspomnienie, bo dopiero po latach uświadomiłem sobie, jak skandaliczny był to występ. Polecam teraz przerwać na moment lekturę i obejrzeć ich skecz dla zobrazowania sytuacji.

Nie należysz właściwie ani do milenialsów, ani do generacji Z.

Jako urodzony w 1997 r., chyba jestem pomiędzy pokoleniami. Mam natomiast wrażenie, że obie generacje są przebodźcowane. Ja też często czuję, że przyjmuję za dużo informacji. Wierzę w to, że gdy osiągniemy przesyt, rzucimy smartfony i tablety w kąt. W pandemii powróciliśmy trochę do rzeczywistości. Odpięliśmy się na chwilę od urządzeń. Ja też funduję sobie coraz częściej taki detoks. Ostatnio moja dzienna średnia przed telefonem to godzina i 25 minut. Udostępniłem ten wynik na Instagramie i zadałem pytanie, jak wygląda sytuacja u moich obserwujących. Wyszło, że większość ankietowanych ma ponad sześć-siedem godzin dziennie! Przerażające.

W przeciwieństwie do ludzi młodszych ode mnie o kilka lat, nie mam jednak poczucia, że urodziłem się w mediach społecznościowych. Odsłanianie prywatności nigdy nie było dla mnie łatwe. I chyba tak naprawdę tego nie robiłem. Nie pokazywałem rodziców, sióstr, domu. Byłem świadomy zagrożeń wynikających z popularności. Nie opowiadałem o sobie, tylko pisałem skecze i scenariusze fabularne. Świadomie kontrolowałem to, co pokazywałem. Wymyśliłem sobie rolę na potrzeby YouTube’a. Przyznam, że nie byłem w stu procentach sobą. Gdy ta postać przestała mi odpowiadać, wycofałem się. Jako dzieciak nie miałem problemu z robieniem lol contentu, potem zacząłem się z tym głupio czuć. Może bycie youtuberem ma datę ważności? To nie jest zawód na całe życie. Nie powinno się o tym myśleć jako o pewnej karierze.

(Fot. archiwum prywatne)

Podziwiam moich starszych kolegów, którzy siedzą w tym od tylu lat. I trochę im współczuję, bo wciąż muszą zastanawiać się nad tym, czym ludzi zaskoczyć. Presja kreatywności jest ogromna. Mnie to zaczęło ciążyć. Odczułem ulgę, zamykając za sobą ten etap.

Mam dosyć łatki youtubera – nie chcę kojarzyć się nikomu z wkrętami, z beką (której w sumie tak dużo nie robiłem). Nie chcę, żeby ktoś mówił: „Tę reklamę będzie reżyserował youtuber”. To brzmi niepoważnie.

Sława youtubera ci przeszkadza?

Trochę tak. Zaczynanie od nowa jest ogromnym wyzwaniem. Bo przecież nie mam gwarancji, że mi się uda. Wciąż muszę udowadniać, że nie jestem niepoważnym youtuberem. W ogóle już nim nie jestem. Takich ludzi nie traktuje się serio. Nie uznaję filmików, które kiedyś kręciłem, za portfolio reżyserskie. To tak, jakbym pokazywał komuś moje szkolne zeszyty – próby, bazgroły, mniej lub bardziej udane, niezbyt profesjonalne. Jasne, że dzięki nim zebrałem się na odwagę, żeby kręcić profesjonalne produkcje. Ale dopiero ostatnie teledyski są dowodem na to, że można mi powierzyć większy budżet.

A jaki byłeś jako youtuber?

Wiesz, gdy teraz, już po drugiej stronie kamery, zdarzało mi się współpracować z młodszymi ode mnie youtuberami przy różnych projektach, wkurzała mnie ich niekompetencja i arogancja. Nie przyjmują dobrych rad, spóźniają się, a wszelkie ustalenia możemy załatwić tylko „przez menedżera”. Irytujące, zwłaszcza że sam taki byłem. Dzieciak, który nagle osiągnął sukces, zarobił kasę i się wymądrza. Wiem, jaki byłem wkurzający, gdy byłem u szczytu popularności. Wydawało mi się, że jestem nieomylny. Miałem przerośnięte ego.

Nie chcę jednak, żeby wyszło, że tylko narzekam, dlatego w obronie dodam, że zdarzyło mi się trafić na osoby, które współpracowały i szanowały czas innych, mimo że są popularne. Od takich osób inni powinni się uczyć.

Sam dopiero z wiekiem stałem się bardziej pokorny. Nabrałem dystansu. Nie jestem już naćpany sukcesem. Również higiena pracy reżyserskiej dała mi dużo. Ten zawód wymaga naprawdę wielu solidnych cech, jak punktualność, słowność czy cierpliwość do wielu spraw.

Jak wyrabiasz w sobie poczucie estetyki?

Chłonę wszystko dookoła. Nie można karmić się tylko tym, co dobre. Czerpię też ze złych doświadczeń, złego gustu, choćby po to, żeby wiedzieć, czego nie chcę powtórzyć.

Poza tym moja mama była malarką, więc od dziecka obcowałem ze sztuką. Myślę obrazami, w których czuję pewne emocje, oraz historią zarazem. Odkrycie kina było więc znalezieniem Świętego Graala – języka, który pozwala mi wyrażać wszystkie emocje. Teraz łatwiej mi się myśli obrazami niż historią, więc intensywnie szlifuję scenopisarstwo.

A skąd w twoim pokoleniu fascynacja Y2K?

Wydaje mi się, że patrzymy na czasy mileniów inaczej niż starsi od nas o 10-15 lat. Nie doświadczyliśmy tego na własnej skórze, bo albo byliśmy mali, albo w ogóle nie zdążyliśmy się jeszcze urodzić.

(Fot. archiwum prywatne)

Nie zastanawiamy się więc nad kontekstami, nie łączą nas z tamtymi czasami żywe emocje. Czerpiemy z nich czysto wizualnie. Dlatego tak często widzimy u młodych twórców nawiązania estetyczne do lat 80. i 90. XX w. Pewnie zawsze tak było i będzie, że pokolenie, które coś przeżyło, nie wraca do tego. Pewnie za chwilę młodsi ode mnie twórcy będą czerpać z drugiej dekady XXI w. Osobiście, na ile mogę, staram się unikać nawiązań do tamtych czasów, bo było tego sporo. Działam według indywidualnego klucza.

Jak pracujesz nad teledyskami?

W tej pracy strona wizualna jest kluczowa. Nie ma reguł, jeśli chodzi o historię. Można myśleć totalnie abstrakcyjnie. Współpracuję z ludźmi, których muzyki słucham, Matą czy Quebo, ale nie tylko. Czasami nie podpisuję się pod projektami, bo się z nimi nie utożsamiam estetycznie. Co nie znaczy, że nie są dobrą wprawką warsztatową. Czerpię przyjemność z zanurzania się nawet w estetykę inną niż ta, która jest mi bliska. To taki mój poligon doświadczalny.

Kręci mnie również reklama. To kolejny, nowy etap w rozwoju. W reklamie jest tak mało czasu, że wszystko musi być szyte na miarę. To kuszące.



Zresztą taka dola reżysera – zaczynasz od teledysków i reklam, krótkich metraży, by w końcu dostać szansę na pełnometrażową fabułę.

Co cię w branży filmowej wkurza?

Uleganie trendom bez szczerych intencji. Kręcenie filmów o tym, o czym akurat się mówi, nawet jeśli sami nie mamy o danym temacie pojęcia lub na siłę próbujemy go zrozumieć, by tylko móc wyciągnąć z tego własne korzyści. Choćby historie o osobach LGBT+. Ten ważny temat tak naprawdę traci na tym, że często opowiada się o nim sztampowo. Jest tego tak dużo, że mam wrażenie, jakby twórcy nie robili tego ze szczerej potrzeby, tylko z chęci wstrzelenia się w moment, w temat, który jest trendy. Śmierdzi mi to ściemą, nieszczerą intencją i współczuję wszystkim tym, których wykorzystuje się dla własnych korzyści.

W ogóle wkurza mnie, że temat różnych orientacji jest wciąż dla niektórych ludzi jakimś zaskoczeniem. Mam dość tych wszystkich dyskusji, batalii politycznych, oburzania się. Już dawno prawo powinno zostać odpowiednio uregulowane pod dzisiejszy świat, a ludzie powinni pójść do przodu, bo jest jeszcze wiele problemów na tej planecie, które powinniśmy przepracować. Momentami czuję się, jakbyśmy ugrzęźli na jakiejś mieliźnie i nawet nie starali się iść do przodu.

Ty wolisz tematy uniwersalne?

Nie chcę uprawiać publicystyki. Nie chcę kręcić filmów tylko dla Polaków, o tym, co tu i teraz. Nie chcę też kręcić powtórek, kolejnych wersji tego, co już było. Wierzę natomiast, że tylko szukając tematów w sobie, można jakkolwiek stać się głosem pokolenia. A domeną naszego pokolenia jest samoświadomość, większa niż kiedykolwiek. Nasi rodzice nie chcą i nie potrafią w taki sposób konfrontować się ze swoimi problemami.

Kiedyś kolega słusznie mi poradził, żebym zajrzał w swoje największe bolączki – śmierć mamy i uzależnienia, z którymi walczyłem i walczę do dzisiaj. Stroniłem od tych tematów, bo nie chciałem robić sobie terapii filmem. W pewnym momencie złapałem się na tym, że najlepsze rzeczy powstają, gdy zmierzysz się z własnym mrokiem. W nim jest dużo prawdy.

Twoje pokolenie wnosi więc nową perspektywę – większą szczerość?

Najwyższy czas posłuchać, jak przedstawiciele mojego pokolenia opowiadają o licznych kryzysach współczesności. Oby moi rówieśnicy jak najszybciej opanowali umiejętność wyciągania z siebie prawdy, bo jest o czym opowiadać. Nie lubię, jak młodzi twórcy, kręcąc etiudy, próbują czerpać z mocnych tematów, które często ich nie dotyczą. Natomiast uwielbiam, gdy ktoś spojrzy w inny sposób na takie, które nawet gdy nie są istotne, są opowiedziane prawdziwie.

Staram się filtrować wszystko przez własne doświadczenia. Czerpać z nich garściami. Jest to często bardzo trudne, ale właśnie to dla mnie oznacza szczerość w kinie.

Pozostaje nam czekać na twój debiut?

Oby! A może mi się kino odwidzi? I zacznę robić koszyki wiklinowe? Jestem otwarty na zmiany. Nie przywiązuję się do jednej ścieżki, bo łatwo się zawieść. Już kilka razy plany mi nie wypaliły. Teraz nie obawiam się zmiany kursu. Poza tym współczesna rzeczywistość nie sprzyja myśleniu o tym, że coś jest na zawsze – małżeństwo czy praca.

A szukasz jakichś punktów stałych?

Tak, nie jestem już takim frywolnym gnojkiem, jak kiedyś. Poczucie stabilizacji daje mi szczęśliwy, długoletni związek. Ta baza sprawia, że mam energię na swoje główne hobby, czyli reżyserię. Twórca, który zawsze ma trochę nieładu w głowie, może odnaleźć równowagę dzięki spokojnemu domowi. W każdym razie ja wiem, że tego potrzebuję.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij