Znaleziono 0 artykułów
08.05.2025

Kobieta sukcesu Aparna Bharadwaj z BCG o cechach dobrej liderki

08.05.2025
Fot. Kacper Godlewski

Jak dzieciństwo w Iranie i Indiach ukształtowało jej spojrzenie na świat, opowiada Aparna Bharadwaj, Managing Director & Partner; Global Leader, Global Advantage Practice w Boston Consulting Group.

Żeby być dobrym liderem, trzeba dziś być przede wszystkim autentycznym – mówi Aparna Bharadwaj, Managing Director & Partner; Global Leader, Global Advantage Practice w Boston Consulting Group, która zarządza zespołami w prawie 70 krajach świata. Jak przyznaje, zbyt wiele osób na stanowiskach kierowniczych koncentruje się na tym, jak są postrzegane. Chcą robić dobre wrażenie, uśmiechają się i zbijają piątki. Jednak bycie autentycznym liderem to dla Aparny coś zupełnie innego niż bycie popularnym liderem. Ten ostatni nie daje informacji zwrotnych, ludzie żyją w poczuciu docenienia, aż zostają zwolnieni i nie wiedzą, dlaczego. – Autentyczne przywództwo to przekazywanie także trudnych wiadomości, ale tylko wtedy, kiedy to konieczne, oraz walka o zespół, kiedy nikt nie patrzy – mówi Aparna Bharadwaj. – Jeśli team jest przeciążony i brakuje zasobów, to nie wystarczy urządzić imprezy, a wywalczyć dodatkowe wsparcie. Łatwiej opierać się na miłych gestach niż toczyć prawdziwą walkę o ludzi, a to czyni lidera autentycznym i to staram się robić. Chcę zawsze pozostawać wierna sobie – mówi i w trakcie godzinnej rozmowy wielokrotnie udowadnia, że – jeśli wymaga tego sytuacja – potrafi iść pod prąd.

Podczas przygotowań do sesji wspomniałaś, że na początku kariery ubierałaś się głównie na czarno, żeby wyglądać bardziej profesjonalnie. Czy strój pomagał ci już wcześniej wpasowywać się w role?

W dzieciństwie ubiór nie był dla mnie czymś ważnym. Pochodzę z dość skromnej rodziny, wywodzącej się z bardzo tradycyjnego środowiska bramińskiego, w którym było dużo religii, ograniczeń wobec kobiet. Na przykład: nie mogłam nosić jeansów. Gdy byłam nastolatką, ubierałam się tylko w tradycyjne indyjskie stroje, zawsze z dużymi, zakrywającymi szalami. Pamiętam, że kiedy na drugim roku studiów inżynierskich dostałam stypendium Siemensa – to było wtedy raptem ok. 200 dolarów – pierwsze, co zrobiłam, to poszłam na zakupy i kupiłam sobie jeansy (śmiech). Mój ojciec nigdy by mi ich nie kupił, a skoro zrobiłam to za swoje pieniądze, nie mógł mi zabronić. Umówiliśmy się, że będę je nosić tylko na uczelni i w akademiku, w którym mieszkałam. W tamtym czasie wyrażanie siebie poprzez ubrania nie było dla mnie istotne aż do momentu, gdy zaczęłam swoją pierwszą pracę. Wtedy zaczęło to mieć znaczenie.

Gdzie wtedy pracowałaś?

Trafiłam do sprzedaży w Coca-Coli, gdzie kobiety stanowiły zaledwie 5 proc. zatrudnionych. Kiedy po raz pierwszy wsiadłam do tej kultowej, wielkiej czerwonej ciężarówki w szpilkach, zrozumiałam, że muszę nauczyć się odpowiednio ubierać (śmiech). Gdy przeszłam później do konsultingu, większość moich klientów w Azji to byli mężczyźni po pięćdziesiątce. Żeby traktowali mnie poważnie, musiałam wyglądać profesjonalnie. Zaczęłam więc ubierać się na czarno, brązowo, szaro – same ciemne kolory, klasyczne, poważne fasony. Zawsze do takiego surowego biznesowego looku przemycałam coś kobiecego, coś mojego, co pozwalało mi czuć się sobą, jak na przykład czerwone buty czy czerwona szminka. Kocham czerwony kolor [podczas wywiadu Aparna ma na sobie czerwoną marynarkę – przyp. autorki] i to była moja odrobina buntu wśród granatów i szarości.

Wydaje mi się, że twoja praca wymaga świetnych umiejętności obserwacji. Lubisz przyglądać się ludziom? Jak wyglądają, jak się zachowują?

Bardzo i tak jak mówisz – to część mojej pracy. Zawsze podpatruję, czym się od siebie różnimy. To, co mnie najbardziej zdumiewa, to to, że na wielu poziomach jesteśmy do siebie bardzo podobni. Przykładowo Polska i Indie – nie mamy może wspólnej historii, ale niedawno ktoś powiedział mi, że Polacy bardzo cenią wolność, prawo do protestowania, swobodnego wyrażania myśli, walki. Wtedy pomyślałam, że dokładnie tak samo jest w Indiach. Hindusi uwielbiają protestować, czasem tylko dla zasady, bo na przykład cebula podrożała, więc wychodzą na ulice. Kiedyś robiliśmy badanie, które z kolei pokazało, że Chińczycy i Afrykańczycy mają podobne zwyczaje związane z przekąskami. Jedzą je zawsze na ciepło, w towarzystwie przyjaciół. W USA przekąski to coś, co je się samotnie przy biurku, kupuje zapakowany produkt popularnej marki. To pokazuje, jak pomimo ogromnych różnic kulturowych często jesteśmy bardzo podobni w małych, codziennych nawykach.

Byłaś wcześniej w Polsce?

Jestem tu po raz pierwszy, ale muszę przyznać, że od zawsze fascynował mnie ten kraj. Od najmłodszych lat czytałam wszystko, co się dało o wojnach i konfliktach, w tym książki o II wojnie światowej. Potem Polacy przeciwstawili się komunizmowi. Sama wychowałam się wśród ludzi, także kobiet, którzy walczyli z uciskiem w Iranie.

Dlatego mam ogromny szacunek do narodów, które walczą o swoje prawa, które nie dają się złamać. Może dlatego tak bardzo chciałam tu przyjechać, bo dla mnie to zawsze był kraj, którego duch walki i solidarność powinny być wzorem dla świata, zwłaszcza teraz, gdy mówi się o kryzysach demokracji. Wasze wsparcie Ukrainy to też coś, czego inne kraje powinny się uczyć.

Urodziłaś się w Indiach, wychowałaś w Iranie, następnie mieszkałaś m.in. w Stanach Zjednoczonych, ponownie w Indiach, teraz żyjesz w Singapurze. Jak to doświadczenie cię ukształtowało?

Kiedy przyszłam na świat, rodzina mojego ojca miała ogromne problemy finansowe. Zgodnie z tradycją to on musiał pomóc wydać za mąż swoje siostry, co w tamtych czasach oznaczało płacenie wysokich posagów. Nie miał wystarczająco dużo pieniędzy, więc jedynym wyjściem był wyjazd do Iranu. Początkowo przeprowadził się sam, bo podróż z całą rodziną była zbyt skomplikowana. Kiedy niedługo później zachorował, mama zabrała tam mnie i mojego brata. Miałam trzy lata i mieszkałam tam aż do czasów nastoletnich, kiedy moja rodzina zdecydowała się wrócić do Indii. Dorastałam w czasie wojny iracko-irańskiej. Pamiętam wybuchy bomb, alarmy przeciwlotnicze przerywające bajki w telewizji, strzały. Przez to patrzę zupełnie inaczej na konflikty, nie wierzę w gloryfikację wojny. Kiedy ludzie mówią, że będą walczyć do ostatniego człowieka, mówią to ci, których synowie nie zostali wysłani na front. Jeśli przeżyłeś wojnę, to wiesz, że nie ma w niej nic szlachetnego. To doświadczenie zrobiło ze mnie pacyfistkę, stąd te wszystkie książki i próba zrozumienia, dlaczego ludzie w ogóle idą na wojnę. To jest sednem mojego spojrzenia na geopolitykę i sposobu, w jaki dziś doradzam w tej dziedzinie.

Powiedziałaś kiedyś, że nie lubisz słowa „ekspert” i wolisz określenie „uczeń” – geopolityki, globalnych konsumentów czy innych tematów, w których się specjalizujesz. Dlaczego?

Uważam, że słowo „ekspert” jest nadużywane i często źle rozumiane. Odpowiedzialny lider powinien zawsze być uczniem swojej dziedziny. Jeśli przestaniemy słuchać, przestaniemy się uczyć. Ja jestem głodna wiedzy, lubię się rozwijać. Niedawno rozmawiałam z kimś z branży transportu morskiego i od razu zapytałam, jaką książkę warto o tym przeczytać. Uczę się od wszystkich, dlatego mówię, że jestem studentką, a nie ekspertem. Jeśli kiedykolwiek przestaniesz się uczyć – przestaniesz rosnąć.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą dało mi dorastanie w Iranie. Po rewolucji wszystkie kobiety musiały nosić hidżab, nawet dziewczynki. Mój ojciec nie chciał jednak, żebym była od najmłodszych lat ograniczana tylko dlatego, że jestem dziewczynką. I zrobił coś szalenie odważnego – obciął mi włosy na krótko. Na wszystkich zdjęciach z dzieciństwa ja i moi bracia jesteśmy podobnie ubrani, wyglądamy jak trójka chłopców. To było bardzo niebezpieczne, bo gdyby ktoś na niego doniósł, mógłby pójść do więzienia. Ale ten jego gest dał mi wiele swobody w młodości, mimo konserwatywnego wychowania.

Wolność wydaje się jednym z najcenniejszych prezentów, jakie można otrzymać.

Dzięki temu nie wiedziałam też, że jako dziewczynka mam jakiekolwiek ograniczenia. Biegałam, wspinałam się na drzewa, robiłam wszystko to, co chłopcy, i pewnie do ok. 12. roku życia nie zdawałam sobie nawet sprawy, że dziewczynki „nie powinny” czegoś robić, że obowiązują je inne zasady. Gdybym dorastała w Indiach czy Iranie jako „typowa dziewczyna”, społeczeństwo ograniczałoby mnie od samego początku na wiele sposobów. Ale ja dorastałam inaczej i to podejście, że mogę robić wszystko, co tylko zechcę, zostało ze mną na całe życie.

Lata później trafiłaś do biznesu. To, co wyniosłaś z domu, okazało się pomocne?

Tak, i może właśnie dlatego nigdy nie miałam wrażenia, że czegoś mi tam nie wolno. Zostałam wychowana bez wszelkich uprzedzeń i ograniczeń dotyczących płci. Dlatego, choć społeczeństwo będzie i tak narzucać jej swoje oczekiwania, staram się dać mojej córce trochę tej wolności, którą sama dostałam od ojca. To ogromny dar, za który zawsze będę wdzięczna.

Pytałam cię o bycie świetną obserwatorką, ale wydaje mi się, że w twojej pracy trzeba mieć też analityczne umiejętności. A może coś jeszcze?

Moja praca wymaga obu tych cech i umiejętności, ale pamiętam, jak robiliśmy test osobowości Myers Briggs, kiedy byłam jeszcze project leaderką w BCG. Określa on między innymi, czy jesteś osobą bardziej obiektywną, kierujesz się zasadami czy osobą, która stawia człowieka i emocje w centrum decyzji. Kiedy kazano nam ustawić się po tej stronie pokoju, która odpowiadała temu, jakim typem osoby jesteśmy, prawie wszyscy poszli tam, gdzie chodziło o bardziej analityczne umiejętności. Ja znalazłam się po przeciwnej stronie. Na początku było mi wstyd i zaczęłam się zastanawiać, czy nadaję się na konsultantkę, skoro myślę bardziej emocjami. Dopiero potem zrozumiałam, że to moja supermoc.

Co ci ona daje?

Pomaga mi patrzeć głębiej, zadawać inne pytania. Na przykład dlaczego CEO ma z tym problem? Dlaczego średni szczebel managerów nie chce się zmienić? Próbuję wejść w ich buty, zrozumieć emocje, które stoją za zachowaniem ludzi. Ale gwarantuję ci, że też jestem niezła w analityce (śmiech), w szkole byłam świetna z matematyki!

Wspominałaś, że byłaś na studiach inżynierskich. Skąd taki wybór?

Dorastając w klasie średniej w Indiach w latach 80., miałaś dwie opcje: będąc kobietą, mogłaś zostać lekarzem, będąc mężczyzną – inżynierem. Więc ja, na przekór wszystkiemu, poszłam na inżynierię – kolejna moja rebelia (śmiech). Moja rodzina, jak już wiesz, nie była zamożna, więc to była i tak najbezpieczniejsza droga, żeby poprawić swoją sytuację finansową. Nie było to jednak spełnienie marzeń.

O czym marzyłaś

Chciałam napisać książkę. To wciąż moje marzenie i może kiedyś je spełnię. Zawsze uwielbiałam czytać i pamiętam, że kiedy trafiłam na „Boga rzeczy małych” Arundhati Roy, pomyślałam, że chciałabym pisać tak pięknie jak ona. Kto potrafi w bardziej poetycki sposób opisać trzmiela na parapecie? Więc marzę, żeby wydać powieść, nie książkę biznesową.

Kiedy w ogóle znajdujesz czas na książki?

Staram się czytać przed snem. W samolotach nigdy nie oglądam filmów, zawsze wybieram książkę. Dużo czytam w weekendy, kiedy mam czas dla siebie i mogę się wyciszyć. Wtedy też słucham muzyki i piekę.

Jak wygląda twój typowy dzień w BCG?

Wszystko zależy, czy jestem w domu czy w podróży. Gdy nie podróżuję, wstaję koło siódmej i kiedyś od razu sięgałam po telefon, ale sprawdzanie e-maili to najgorszy możliwy sposób na rozpoczęcie dnia (śmiech). Teraz najpierw parzę herbatę, jem śniadanie i przez pół godziny na spokojnie rozmawiam z mężem. To mój czas, by załapać oddech, zanim wpadnę w wir zadań. Jeśli nie podróżuję, pracuję z domu. Kiedy moja córka wraca ze szkoły koło 14:00, robię sobie przerwę. Spędzamy razem czas, rozmawiamy, przytulamy się. Potem wracam do pracy na kolejne kilka godzin. Między 18:30 a 20:00 staram się wyjść na spacer lub pobiegać. Najczęściej słucham wtedy podcastów kryminalnych, jeśli chcę się oderwać. Później zaczynam „nocną zmianę”. Stany Zjednoczone dopiero się budzą i od 20:00 nawet do 23:00 mam spotkania z klientami i zespołem w Ameryce. W podróży wszystko wygląda inaczej, jest jeszcze intensywniej (śmiech). Największym wyzwaniem jest zarządzanie zespołem tak rozproszonym po świecie, ulokowanym we wszystkich możliwych strefach czasowych, ale też konieczność błyskawicznego przeskakiwania między tematami. Raz rozmawiasz o górnictwie, potem o konsumentach w Azji, potem o polityce Australii. Dlatego, żeby zachować zdrowie psychiczne, bardzo chronię swoje weekendy. W piątek o 18:00 zamykam laptopa i otwieram go dopiero w poniedziałek.

Masz doświadczenie życia w różnych krajach. A gdzie czujesz się dziś jak w domu?

Myślę, że w przypadku imigrantów nie ma do końca jednego takiego miejsca. I nie mówię tego w negatywnym sensie, po prostu nie mamy jednej definicji domu. To uczy umiejętności dopasowywania się i otwartości. W pewnym sensie Singapur jest teraz moim domem, bo tam mieszkają wszyscy, których kocham: mąż czy córka, moi bliscy. Ale bliscy są też w Indiach. Tam mieszkają moi rodzice i bracia. Pamiętam ceremonię przyznania obywatelstwa Singapuru, na której powiedziano nam, że to zrozumiałe, że jako imigranci zawsze będziemy nosić w sercu kraj swojego urodzenia czy dorastania, pielęgnować jego kulturę, ale powinniśmy sprawić, by nasze dzieci czuły się w pełni Singapurczykami, by czuły się tu jak w domu. Myślę, że to jest ogromne zadanie dla wszystkich rodzin migranckich, które są zawsze trochę w drodze, by ich dzieci mogły poczuć, że gdzieś przynależą. Dla mnie dom oznacza jednak nie kraj, nie narodowość, ale grupę ludzi, których kochasz. Dom jest tam, gdzie moi bliscy.

Ismena Dąbrowska
  1. Ludzie
  2. Opinie
  3. Kobieta sukcesu Aparna Bharadwaj z BCG o cechach dobrej liderki
Proszę czekać..
Zamknij