Znaleziono 0 artykułów
14.07.2019

„Minimalism/Maximalism”: Wojna postu z karnawałem

14.07.2019
Suknia Hardy Amies 1948 rok (fot. © The Museum at FIT)

Wystawa w FIT Museum w Nowym Jorku opowiada historię pojedynku estetycznych skrajności. W jednym narożniku prostota, powściągliwość, surowość, w drugim – ekstrawagancja, przepych i zbytek.

Szwedzkie słowo „lagom” tłumaczy się jako „w sam raz”. Wyrazu „taman” Albańczycy używają dla określenia tego, co pozostaje w równowadze. Żadne z tych pojęć nie pasuje jednak do kreacji prezentowanych w nowojorskim FIT Museum. Prezentowana tam ekspozycja „Minimalism/Maximalism” lekceważy umiar na rzecz dwóch tytułowych biegunów. – Krawiectwu zdarza się być światem skrajności, a minimalizm i maksymalizm spoczywają na krańcach designerskiej skali, pomyślałam więc, że warto przez ich pryzmat przyjrzeć się cyklicznej naturze mody – twierdzi kuratorka wystawy Melissa Marra-Alvarez. Prześledziła, jak zmieniały się kategorie skromności i bogactwa w historii ubioru, które od XVIII stulecia do dziś – niczym fale – na przemian pojawiają się i znikają.

Fot. © The Museum at FIT

Na ringu mody

Relacja minimalizmu z maksymalizmem przypomina wojnę postu z karnawałem, podobną do tej z XVI-wiecznego płótna Pietera Bruegla. W jednym narożniku prostota i powściągliwość, w drugim – zbytek i ekstrawagancja. Każda ze stron ma zagorzałych zwolenników, gotowych bronić swoich estetycznych racji. Na ringu mody minimaliści zarzucają maksymalistom grzech nieumiarkowania, niosący za sobą plagę kiczu. Entuzjaści przepychu nie pozostają im dłużni, doszukując się w puryzmie ograniczenia dla wyobraźni. Wystawa w Museum at FIT – tak samo zresztą jak obraz niderlandzkiego malarza – nie ocenia postnego minimalizmu ani odpustowego maksymalizmu, ale unaocznia ich odwieczne współistnienie jako rywalizujących, ale i wzajemnie uzupełniających się pierwiastków.

Minimalistyczne looki z lat 80. i 90. (fot. © The Museum at FIT)

Less is enough

Nic tutaj nie rozprasza. Żadnej biżuterii, żadnych rzucających się w oczy szwów. Wszystko sprowadzone do tego, co konieczne – pisała o krawiectwie Calvina Kleina Bernadine Morris. O minimalistycznej modzie myśli się najczęściej jako o odrzuceniu tego, co zbędne. W rzeczywistości minimalizm nie tyle eliminuje, ile sięga po elementarne środki: geometrię, surowość materiału, czystość linii sylwetki, ostre kroje. Jednak za oszczędnymi środkami projektanci często kryją złożone koncepcje. Minimalizm, wedle słów jego propagatora, Donalda Judda, to „prosta ekspresja skomplikowanych myśli”. Tą zwięzłą definicją ukutą przez amerykańskiego artystę objąć można nie tylko sztukę, ale i modę, lubującą się w ascetyzmie. Yohji Yamamoto, wykonując w 1991 roku gorset z drewnianych paneli (swoisty ukłon w stronę tworzywa minimalistycznych rzeźb Carla Andre), przekształcił kobiece ciało w quasi-architektoniczną konstrukcję. Martin Margiela natomiast, doszywszy metkę czterema ledwo widocznymi nitkami, uczynił z prostoty oręż w walce z nadmierną konsumpcją oraz modowym establishmentem. Estetyka „less is more” (lub raczej „less is enough”) zorientowana jest jednak na podstawowe potrzeby: wygodę i praktyczne zastosowanie. Nie oznacza to wcale, że rezygnuje z wykwintności. W latach 90. Jil Sander i Giorgio Armani położyli fundamenty pod „niewidzialny luksus”, uwidaczniający się w szlachetnych tkaninach, stonowanych kolorach i prostych krojach. Wbrew pozorom rygoru minimalizm jest całkiem elastyczny. Rozciąga się od mondrianowskiej sukienki Yves’a Saint Laurenta do białego T-shirtu i klasycznych adidasów Stan Smith.

Wieczorowa suknia Calvina Kleina, 1996 rok (fot. © The Museum at FIT)

More is better

Christian Lacroix stwierdził przed laty, że minimalizm klientom haute couture się nie podoba. Dziś można z tą tezą polemizować, ale nie da się ukryć, że wysokie krawiectwo w sposób szczególny upodobało sobie zbytek. Bogato zdobione rokokowe suknie, monumentalne krynoliny z XIX wieku czy obfite kreacje Charlesa Fredericka Wortha dały początek temu, co obecnie nazywamy maksymalizmem. Jego atrakcyjność tkwi w naddatku i eklektyzmie, nieobce są mu ostentacyjna dekoracyjność, ekscentryzm i niepraktyczność, bo ponad funkcję ceni (przesadną) formę. To spektakl obliczony na wyrazy zachwytu lub zdumienia. Maksymalizm, podobnie jak jego minimalistyczny rywal, wypracował własny repertuar środków, z których chętnie korzysta: feeria kolorów, logomania, mnogość elementów, megalomańska skala i zachwiane proporcje. Jaskrawe róże, sztuczne kwiaty, złocenia, opartowe desenie, bujne drapowania, pawie pióra. Lista ciągnie się w nieskończoność, bo przecież more is better. Z obfitością wiążą się silniejsze doznania. Przekonany był o tym ruch hippisowski lat 60., który psychodeliczne doświadczenia na zmysłach przekuł we wzorzystą i wielobarwną modę. Współcześnie jej echo pobrzmiewa w pstrokatych projektach Manisha Arory lub kwiatowych nadrukach Richarda Quinna, spowijających całe ciało. W odróżnieniu od mininimalizmu maksymalizm traktuje ludzką sylwetkę z pewną nonszalancją. Hiperbolizuje lub zniekształca. Istotniejsza wydaje się spektakularna kreacja, niż komfort tego, kto ją nosi. Wystarczy spojrzeć na tęczową suknię z ostatniej kolekcji Tomo Koizumiego, w której przepastnych falbanach można się utopić, lub na zaprezentowaną na nowojorskiej wystawie krępującą ruchy tartanową sukienkę Comme des Garçons. Wśród maksymalistycznych eksponatów nie zabrakło też sneakersów Triple S Balenciagi – przykładu wyolbrzymienia i deformacji, który (mimo zarzutów brzydoty) cieszy się niegasnącym zainteresowaniem.

Sukienka, Agatha Ruiz de la Prada 2014 rok (fot.© The Museum at FIT)

Choć krytykowany za sztuczność i powierzchowność, maksymalizm ma pewną ważną zaletę – jest inkluzywny. Jego maksiskala pozwala pomieścić najróżniejsze stylistyki i inspiracje. Daje przyzwolenie na pompatyczną powagę, groteskę, błazeński humor i ich kampową mieszankę. Minimalizm pod tym względem wydaje się bardziej ograniczony i kategoryczny. Kurczowo trzyma się własnych, sztywnych zasad.

fot.  The Museum at FIT

Akcja – reakcja

Zdaniem kuratorki wystawy ścieranie się minimalizmu z maksymalizmem przywodzi na myśl trzecią zasadę dynamiki Newtona, wedle której każdej akcji towarzyszy reakcja. Minimalizm jest więc odpowiedzią na maksymalizm i vice versa. Eleganckie, acz zgrzebne kostiumy Coco Chanel stanowiły odpowiedź na obfitość strojów belle époque, zaś eklektyzm Gucci według Alessandra Michele utorował sobie drogę w chwili schyłku Céline pod sterami Phoebe Philo, kojarzonej z wyrafinowanym puryzmem. Ponadto oba estetyczne ekstrema są papierkiem lakmusowym zmian społecznych, kulturowych, gospodarczych oraz technologicznych. Potwierdza to moda wielkiego kryzysu lat 30. i II wojny światowej, gdyż te wymusiły na niej wstrzemięźliwość. Z kolei popularność serialu „Dynastia” i zachodni boom ekonomiczny w latach 80. znalazły odzwierciedlenie w bogactwie power dressing Thierry’ego Muglera, Gianniego Versace lub Boba Mackie.

fot. The Museum at FIT

Między skrajnościami

Jeżeli minimalizm i maksymalizm mieszczą się na krańcach estetycznego spektrum, rodzi się pytanie o to, co znajduje się pomiędzy nimi. Niektóre kreacje ukazane na wystawie trudno skategoryzować. Sukienka Agathy Ruiz de la Prady – biała jedwabna tafta z wymalowanymi na niej żółtymi grochami – jest prosta i elegancka, ale dekorująca ją olbrzymia kokarda przeczy skromności. Kostium projektu Juna Takahashiego z Undercover wykonany został z surowej, porozpruwanej tkaniny w ascetycznych odcieniach bieli i szarości, do której doszyto fryzy ze sztucznych zębów i guziki w formie gałek ocznych. Surrealistyczna powściągliwość? W sukurs wyjaśnieniom przychodzi historia sztuki. Ukształtowany na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku postminimalizm dokonał czegoś, co wydawało się niemożliwe – pojednał zimną geometrię ze zmysłową ekspresją. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że istnieje moda postminimalistyczna – oszczędna, a zarazem bujna. Za taką uznać można prostą tunikę z białego PVC, która w odpowiednim świetle lśni rozmaitymi barwami (Anrealage, jesień 2018), lub też monochromatyczną sukienkę z poliestrowej krepy, okraszoną kaskadą falban (Ellery, 2016).

Wieczorowa suknia Narciso Rodrigueza na wiosnę 2011 i sweter Comme des Garcons z kolekcji na wiosnę 2018 (fot. © The Museum at FIT)

Wojna minimalizmu z maksymalizmem trwa. Czerpiąc siłę napędową z otaczającej rzeczywistości (polityki, rozwoju mediów, aktualnych obsesji i trendów), pobudza inwencję projektantów, prowokuje ich do ożywionej dyskusji i skłania do zastanowienia się nad tym, co czeka modę w najbliższej przyszłości. Kto wygra nadchodzące starcie – post czy karnawał?

 

Wystawę „Minimalism/Maximalism” w nowojorskim Museum at the Fashion Institute of Technology oglądać można do 16 listopada 2019 roku.

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij