Znaleziono 0 artykułów
14.11.2018

Sukces po swojemu

14.11.2018
Ania i Ula Bieluń (Fot. Materiały prasowe)

Polskie marki kosmetyczne robią na świecie furorę. Wiele z nich to dzieło kobiet. Ich siłą jest to, że żyją w zgodzie ze sobą, a ich marki zostały zbudowane na solidnych wartościach.  

Ministerstwo Dobrego Mydła

Gdy zakładały manufakturę w Kamieniu Pomorskim, 27-letnia wówczas Ania Bieluń była pracującą młodą mamą, a jej siostra, 19-letnia Ula właśnie dostała się na wymarzoną architekturę. Wszystko w ich życiu przetasowało się w ciągu jednego dnia.

Pomysł: Wysokiej jakości, naturalne surowce plus świetne rzemiosło. Ręcznie wytwarzane mydła i kosmetyki. Żadnych szkodliwych syntetyków, żadnych informacji małym druczkiem. Po prostu: dobre naturalne kosmetyki. I mnóstwo pozytywnej energii!

(Fot. Materiały prasowe)

Historia: Od zawsze chciałam pracować dłońmi – mówi Ania. – Patrzeć, jak na moich oczach powstaje dzieło. Myślałam o tym zwłaszcza podczas lekcji matematyki. Marzyłam, by widzieć finalny produkt swojej pracy, móc go dotknąć. Co chwilę podejmowałam nowe wyzwania, rozpoczynałam nowe pasje, i, co więcej, angażowałam w nie całą swoją rodzinę. Oni próbowali za mną nadążyć. W pewnym momencie zainteresowały mnie naturalne kosmetyki. Kupowałam przeróżne produkty, stosowałam je, ale potem zaczęłam czytać ich składy. I poczułam się oszukana. Najbardziej rozczarowały mnie mydła: krojone z bloków, zdobione ziołami, kwiatami nie miały jednak nic wspólnego z naturą. To były zwykłe chemiczne kostki, tyle że ładnie opakowane i podane. Usiadłam więc przy komputerze i wpisałam w wyszukiwarkę: „Jak zrobić mydło?”. Był to początek lat 2000. Po polsku znalazłam na ten temat dwie strony, ale gdy hasło wpisałam po angielsku, otworzyło się przede mną kosmetyczne niebo. Kupiłam pierwsze składniki – proste, bazowe, bez zapachu, bez koloru i wyprodukowałyśmy z koleżanką domowym sposobem nasze własne pierwsze mydło. Uczucie nie do opisania! Mydło zrobione na zimno musi leżakować od 6 do 8 tygodni (na początku jego zasadowość jest zbyt wysoka). Pokroiłyśmy nasz blok w plastry, położyłyśmy na szafie  i czekałyśmy. Potem były kolejne. Okazało się, że robienie mydeł wymaga ogromnej wiedzy. Gdy nauczysz się już specyfiki olejów i maseł, dowiesz się, w jakim procencie i stężeniu dodawać konkretne składniki. Potem przechodzisz do koloru, następnie pojawia się zapach – syntetyczny lub naturalny. I tak pomiędzy pracą i wychowywaniem synka uczyłam się robić mydła. Aż pewnego dnia zadzwonił do mnie znajomy z informacją, że Szczeciński Urząd Marszałkowski organizuje konkurs, w którym do rozdania są dotacje na rozwój biznesu. Brakowało jednego uczestnika. Wiedziałam, że sama nie poradzę sobie z takim wyzwaniem. Moja siostra była wtedy w zupełnie innym świecie. Zaczynała pierwszy rok wymarzonych studiów, a ja pracowałam jako fotograf i miałam dwuletniego syna. Pomimo to zaproponowałam jej, żeby rzuciła studia i zaczęła ze mną robić mydło. Po 15 minutach oddzwoniła i powiedziała, że pomoże mi rozkręcić firmę, a potem wróci na studia. Wygrałyśmy ten konkurs, a rodzice zgodzili się użyczyć nam swoje stare mieszkanie. To było ogromne wsparcie, gdyż stały koszt w postaci czynszu jest tym, co często zabija mały biznes. Robotnicy remontujący mieszkanie rodziców pukali się w czoło. Dwie dziewczyny będą robić rękodzielnicze mydło? Pakowane w szary papier? Kamień Pomorski jeszcze takiego cuda nie widział. Nikt poza nami i naszym ojcem nie wierzył w ten biznes. Początki Ministerstwa okupione były ogromnym stresem. Dotacja odebrana, firma założona, trzeba było utrzymać ją przez minimum dwa lata. Już wtedy wiedziałam, że odkryłam pasję na całe życie, ale Ula wciąż marzyła o architekturze. W jednej chwili musiałyśmy się zmierzyć z wszystkimi aspektami prowadzenia własnej firmy: dostawcy, surowce, opakowania, sanepid, księgowość, zatrudnianie ludzi. To było szaleństwo. Rzucałyśmy to wszystko tysiąc razy, ale wytrwałyśmy. W ciągu roku z 19-letniego dziecka moja siostra wyrosła na 20-letniego przedsiębiorcę. Tak naprawdę dopiero wtedy poznałyśmy się jako siostry. To jest nasz największy sukces. Dziś naszym celem jest utrzymanie w pełni rękodzielniczego procesu w najwyższych standardach bezpieczeństwa. 

Najważniejsze przesłanie:  Jeśli chcesz pracować z ludźmi, znajdź sobie zespół, któremu zaufasz i daj mu przestrzeń. – To, co najbardziej mi przeszkadza, to zabijanie przedsiębiorczości w bardzo młodych osobach, które nieustannie słyszą: skończ studia, znajdź pracę, załóż rodzinę i wtedy zabierz się za biznes. A ja uważam, że czas po ukończeniu liceum to najbardziej kreatywny i wolny moment. Bez ograniczeń, wymagań, dzieci na utrzymaniu. To czas na ryzyko i działanie. W Stanach czy Australii po skończeniu liceum ludzie wypuszczają się w świat, a dopiero potem wybierają studia, wiedząc, czego chcą i szukają. Dla mnie to bardziej logiczna kolejność, gdyż świadomość bardzo szybko przekłada się na praktyczne działanie. Dopiero dziś, po latach, zdaję sobie sprawę z naszej młodzieńczej decyzji o założeniu Ministerstwa. Wiele osób mówiło nam, że to niewykonalne. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że wszystko jest wykonalne. Ale wymaga mnóstwa wiary, pracy i wsparcia z zewnątrz. I trochę szczęścia – dodaje Ania.

Ulubione produkty założycielek: Serum Róża-Malina. Powód: „Redukuje zło świata!”.

Efektem dwuletniej pracy nad tą jedną jedyną recepturą jest serum Róża-Malina, która podczas finalnych testów na konsumentkach otrzymała roboczą nazwę „Dajcie Tego Więcej!” – opowiada Ania. – Zamiast kremu, a często również pod makijaż. Z roślinną lanoliną, kompleksem witamin i koenzymem Q10. Genialnie nawilża, długo i trwale wygładza oraz uelastycznia skórę, zmniejszając zaczerwienienia i nadając jej piękny, promienny odcień. Poza tym łagodzi drobne podrażnienia, reguluje wydzielanie sebum, jest mocno wydajne. „Hit sezonu” – powiedział nasz księgowy i chyba się nie pomylił.

Ania Koss i Ania Białas-Bednarczyk (Fot. Materiały prasowe)

Miya

Ania Koss i Ania Białas-Bednarczyk poznały się, pracując w korporacji, a zaprzyjaźniły podczas urlopów macierzyńskich. I postanowiły przełożyć przyjaźń na biznes.

Pomysł: – Miya odzwierciedla nasze wartości. Chciałyśmy, by kosmetyki były etyczne, nigdy nie testowane na zwierzętach (skreślamy rynek chiński), demokratyczne cenowo, sprawdzały się pod makijaż i bez makijażu, miały jak najlepsze składy bez „złej” chemii. Nasze kosmetyki miały wyróżniać się wyglądem, zawierać element zabawy i radości, stąd niecodzienne nazwy typu: Glow Me albo Hello Yellow. Używanie naszych produktów poprawia nastrój, gdyż pozwala cieszyć się doskonałą formułą, zapachem, ładnym kolorem oraz widocznym efektem. Otwieramy, nakładamy, wyglądamy i czujemy się pięknie. Jak w naszym motto: „Jestem gotowa”. Gotowa do wyjścia, do stawienia czoła światu, do życia na pełnych obrotach. Nic mnie nie zatrzyma – mówią założycielki.

(Fot. Materiały prasowe)

Historia: 
Ania B.: Praca w korporacji to cenne doświadczenie. Ale im człowiek starszy, tym mniej skłonny do kompromisów. Tym trudniej mu udawać. Czasem zmiana to kwestia impulsu. Bardzo dużo rozmawiałyśmy ze sobą o różnych pomysłach na siebie, na biznes. W tych rozmowach wymieniałyśmy także opinie o tym, czego nam brakuje w kosmetykach. Obie przy malutkich dzieciach miałyśmy wtedy mało czasu. Ale jako kobiety chciałyśmy wyglądać ładnie i czuć się zadbane. I osiągnąć to szybko i bezboleśnie. Zaczął nam się w głowach układać pomysł na markę. Przeczytałyśmy wszystkie fora w Internecie o potrzebach innych kobiet. I cegiełka po cegiełce powstawała konkretna wizja. Pracowałyśmy we dwie w kawiarni w Zamku Ujazdowskim, a jak coś nam wychodziło, w nagrodę zamawiałyśmy czekoladowe brownie. To był cudowny czas i doskonale go wspominamy.

Ania K.: Myśl o marce zaczęła się od naszych potrzeb. Okazało się, że wciąż brakuje produktów, które w spełniają wszystkie nasze oczekiwania. Opinie innych kobiet utwierdziły nas w przekonaniu, że potrzeba jest szersza. Działałyśmy intuicyjnie, od samego początku uwzględniając cenny głos prawdziwego konsumenta. Dziś olbrzymią bazą wiedzy jest dla nas nasz profil na Instagramie. Dziewczyny szczerze wyrażają opinie o produktach, co się sprawdza, czego potrzebują. Mamy grupę ankietową, która testuje i opiniuje nowe produkty, a ich sugestie są dla nas niezwykle ważne. Ten kontakt jest nieprzerwany. Codziennie odpisujemy na wszystkie komentarze. To ogromna praca, ale i cenne źródło informacji. Żadna firma nie zrobiłaby dla nas tak doskonałych badań rynkowych. Dlatego nasze kosmetyki są odpowiedzią na prawdziwe potrzeby kobiet. 

Ania B.: Bardzo nam zależy, by Miya motywowała i dawała siłę na to, by iść do przodu. Ta marka to połączenie nas obu, etyki, potrzeb skóry, energii, które budują relację z marką. 

Ania K.: Nasze pierwsze produkty miały bardzo mocne kolory. Naprawdę się wyróżniały. Zaplanowałyśmy także tubki o niestandardowej pojemności 75 ml. Po wyprodukowaniu pierwszej partii kremów trochę się tego przestraszyłyśmy.

Ania B.: Nasz pierwotny pomysł na opakowania był zupełnie inny. Zaprezentowałyśmy go grupie przyjaciół, z których zdaniem zawsze się liczyłyśmy. Usłyszałyśmy, że formuła super, zapach super, ale opakowanie nie. Dlatego dosłownie w ostatnim momencie zmieniłyśmy koncept, idąc za radą przyjaciół. Gdy pojawiła się pierwsza partia towaru, nagle dotarło do nas, jak bardzo ryzykujemy. Nie miałyśmy żadnej dystrybucji, tylko sklep online. Żadnych układów z drogeriami czy sieciami. Chciałyśmy, by produkt był dostępny, masowy i w atrakcyjnej cenie. Zaczęłyśmy więc rozmowy z przedstawicielami sieci drogerii, którzy nie rozmawiali ze start upami, zwłaszcza dwuosobowymi. Przecież nie miałyśmy wtedy nawet biura, a wypełniając formularze we wszystkich rubrykach – osoba od finansów, logistyka, marketing – wpisywałyśmy to samo: Ania i Ania. Wszystkie duże sieci zamówiły Miyę: Hebe, Rossmann, Kontigo, Superpharm. Uwierzyli nam! Uwierzyli w markę Miya, choć wówczas była tylko pięknie zapowiadającą się obietnicą. Byłyśmy pod wrażeniem otwartości handlowców i ich doskonałej znajomości potrzeb rynku. Teraz dojrzewamy i rozpędzamy się. Wchodzimy w nowe kategorie, a do końca roku rodzina naszych produktów podwoi się. Jesteśmy gotowe! 

Najważniejsze przesłanie: Słuchaj i rozmawiaj z ludźmi, którzy używają twoich produktów. Bądź z nimi w stałym kontakcie. Oni są twoją siłą.

Ulubione produkty założycielek:  GLOWme czyli nawilżająco-rozświetlający balsam do ciała i dekoltu. Bogaty w cenne masła, olejki, ekstrakty roślinne i witaminy. Masło mango i shea, olejki ze słodkich migdałów, z gorzkiej i słodkiej pomarańczy nawilżają, wygładzają, pozostawiają skórę miękką w dotyku. Złota mika rozświetla i dodaje zmysłowego blasku. Sok z aloesu, witamina E i prowitamina B5 utrzymują prawidłowe nawilżenie skóry, poprawiają komfort i witalność.
 
myPOWERelixir, czyli Naturalne Serum Rewitalizujące, które dodaje energii i blasku, redukuje ślady zmęczenia, ożywia skórę, a dodatkowo napina, ujędrnia, wygładza, rozświetla. Energetyczna kompozycja 11 skoncentrowanych skutecznych składników – naturalnych antyoksydantów, witamin i kwasów Omega 3+6 – to moc dla skóry. Zawiera olejki z gorzkiej pomarańczy, słodkich migdałów, masło mango oraz ekstrakt z planktonu, ożywiają i rozświetlają zmęczoną, szarą skórę; dodając jej energii i blasku. Olejki chia, jojoba, kokosowy oraz wosk ze skorki pomarańczy działają przeciwstarzeniowo, ujędrniając i napinając kontur twarzy. Olejek ryżowy oraz witaminy E i F wygładzają drobne zmarszczki, wzmacniając skórę.

Zosia Pinchinat-Witucka (Fot. Materiały prasowe)

Creamy

Zosia Pinchinat-Witucka, prezes Fundacji Polska-Haiti, przez wiele lat pracowała w instytucjach rządowych i wykładała na uczelniach wyższych. Praca w Fundacji uświadomiła jej, jak wiele łączy ją z Haiti. I jak wiele dobrego ma ten kraj do zaoferowania. Na pierwszy ogień poszedł haitański eliksir życia, czyli drogocenny olejek moringa. I tu zaczęła się przygoda z kosmetykami.  

Pomysł: Wszystkie kosmetyki Creamy są wegańskie i nietestowane na zwierzętach. Nie zawierają też syntetycznych barwników i substancji zapachowych, składników ropopochodnych i zbędnych wypełniaczy. Charakteryzują się wysoką jakością składników oraz możliwością personalizacji. Są przygotowywane ręcznie i w krótkich seriach, a zapakowane w minimalistyczne czarno-białe szklane buteleczki i słoiki zero waste (wielokrotnego użytku). Składnikiem głównym jest tu haitański olejek moringa. Marka jest zaangażowana w pomoc dla Haiti (Fundacja Polska-Haiti). Wspiera kobiety haitańskie, dla których uprawa moringi jest podstawowym źródłem utrzymania oraz propaguje sztukę nowoczesną i artystów z tego kraju.

(Fot. Materiały prasowe)

Historia: – Na początku powróciłam do swoich korzeni, czyli na Haiti – opowiada Zosia. – Zaczęłam doceniać i podziwiać ten kraj, jego kulturę, sztukę, ludzi. Gdy byłam młodsza, nie widziałam w nim niczego wyjątkowego. W moim domu rodzinnym dużo ważniejsze niż upiększanie się było zdrowie. Oboje rodzice byli naukowcami, mieli bzika na punkcie natury i dbania o środowisko. To były wartości. Dla mnie nadal nadrzędne. Ale z drugiej strony, lubię ładnie wyglądać i sprawiać sobie przyjemność. Creamy połączyło to wszystko. Postanowiłam, że muszę coś zrobić dla mojej drugiej ojczyzny, Haiti, którą dotknęło okrutne trzęsienie ziemi. Zakładając fundację Polska-Haiti, zaczęłam myśleć, jak można pomóc ludziom tam żyjącym. Głównym naszym celem jest dziś budowa szkoły. Zbieramy środki. Jesteśmy siłą napędową, łączymy, podpowiadamy, dodajemy energii. Dostałam wsparcie od niesamowicie kompetentnych ludzi. Zupełnie charytatywnie! Ogromnie to doceniam. Fundacja zamknęła mój osobisty obieg Polska-Haiti. Wcześniej wydawało mi się, że temat Haiti nikogo nie interesuje. Moje życie tu i życie tam nie było połączone. Teraz wszystko idealnie się dopełnia. W pewnym momencie miałam jednak już dość mówienia o strasznych rzeczach, które spotykają Haiti. Chciałam, żeby ten kraj przestał się kojarzyć z tragedią. Zaczęłam szukać. Muzyka, taniec, sztuka, słynny haitański wetiwer i wreszcie olejek moringa to były moje olśnienia. Zaczęłam kombinować, jak z tych elementów ułożyć spójną całość. Tak narodził się pomysł na naturalne kosmetyki. Większość pomysłów na formuły wynika z naszych osobistych potrzeb. Pracujemy nad tym, co jest nam samym potrzebne, robimy kosmetyki dla siebie. W podziemiach naszego salonu mamy laboratorium. Kremy robimy praktycznie co tydzień. Nie możemy szybciej, ale nie chcemy więcej. Mamy bardzo krótkie serie ze względu na terminy ważności. Cały czas pracujemy nad formułami. Czasami klientka musi poczekać na swój krem dwa dni, bo procesów chemicznych nie da się przyspieszyć. Ale taki świeży krem wygląda zupełnie inaczej niż ten, który stoi na półce z kosmetykami od roku. Jest pełen powietrza jak kremowy mus. Jesteśmy manufakturą, nie sklepem. Mam też wspaniałe osoby, które ze mną pracują. Są niesamowicie zdolne, pracowite, mądre. Nie powiem jednak, że od początku wszystko było cudowne. Bardzo trudno jest założyć biznes. Dla młodych przedsiębiorców nie ma ułatwień. Trzeba mieć emocje na wodzy i dużo pokory. Nauczyć się inaczej myśleć o pieniądzach, które się zarabia – oszczędzać i planować. 
Moim marzeniem jest teraz pokazanie światu haitańskiej sztuki.Chciałabym zrobić wielką wystawę haitańskiej sztuki recyclingu. Przed wejściem do salonu Creamy jest witraż zrobiony przez haitańskiego malarza. Zawsze jest w tle, zawsze z nami.

Najważniejsze przesłanie: Cokolwiek robisz, bądź autentyczna. 

Ulubiony produkt założycielki: Serum z opuncji i moringi zawiera m.in. olej Moringa tłoczony z nasion „drzewa życia”. Niezwykle bogaty w składniki odżywcze dodatkowo wykazuje działanie przeciwzapalne. A także olej z pietruszki zawierający unikalny kwas petroselinowy, który wpływa na poprawę kondycji skóry, olej z opuncji – najdroższy na świecie olej o właściwościach przeciwstarzeniowych. Zawarte w jego składzie sterole mają silne działanie przeciwzmarszczkowe i poprawiające elastyczność skóry. 2-3 krople wmasowane w skórę twarzy przed snem (Creamy pokazuje też specjalny automasaż twarzy, który warto wykonywać w domu) sprawi, że cera będzie gładsza, bardziej elastyczna i szczęśliwsza.

Translation  Anna von Kleist/Solid Information Solutions

Maja Mendraszek-Goser
Proszę czekać..
Zamknij