
Yael van der Wouden w powieści „W dobrych rękach” umiejętnie prowadzi dwupoziomową narrację, łącząc historię relacji dwóch kobiet z opowieścią na temat zbiorowej pamięci w powojennej Holandii. To historia napisana tak, że czyta się ją z gęsią skórką na ciele.
Powieść „W dobrych rękach” Yael van der Wouden zaczyna się od ciszy – tej, która kryje się w pustych wnętrzach, i tej, którą bohaterowie wybierają zamiast konfrontacji. Jest lato 1961 roku w Holandii. Odkąd zmarła matka, a wcześniej wyprowadzili się jej bracia, dobiegająca trzydziestki Isabel mieszka samotnie w rodzinnym domu na wsi. Posiadłość utrzymuje w perfekcyjnym porządku – jej pozbawione jakiejkolwiek radości życie podporządkowane jest rytuałowi sprzątania i kontroli. Każdy kąt lśni, każdy przedmiot jest na swoim miejscu.
Ten porządek to nie tylko kwestia charakteru – to strategia przetrwania, sposób na zagłuszenie wewnętrznego niepokoju. Dom staje się metaforą psychiki Isabel, a także kraju, który po wojnie pragnie uchodzić za nieskalany, choć pod powierzchnią wciąż tkwią nieprzepracowane winy i współudział w prześladowaniach.
Isabel – główna bohaterka „W dobrych rękach” – odzwierciedla podporządkowanie kobiet społecznym regułom w powojennej Holandii. Inaczej niż jej bracia, którzy garściami czerpią z wolności i niezależności
Pewnego dnia, pracując w ogrodzie, Isabel wykopuje kawałek porcelany. To fragment talerza z zającami z ulubionego serwisu matki. Isabel strzeże go niczym największego skarbu rodzinnego, dlatego trzyma serwis zamknięty w kredensie. Sama pozwala sobie na jedzenie z niego tylko raz w tygodniu. Innym odmawia tego przywileju, jeść z wyjątkowego serwisu nie mogą nawet bracia Isabel. A tak naprawdę zwłaszcza oni, którzy ją zostawili, porzucili dla zewnętrznego świata.
Młodszy Hendrik zrobił to dla innego mężczyzny, Louis dla coraz to nowych dziewczyn i nieustającej zabawy. Oni posiedli wolność, niezależność i męskość, które w powojennej hierarchii społecznej dawały swobodę ruchu. Ona, zamknięta w domu, nie potrafi odnaleźć własnego głosu. Zgorzkniała Isabel pozostaje podporządkowana niewidzialnym regułom, które kształtowały role kobiet w powojennej Holandii.
Odnalezienie fragmentu rodzinnej porcelany staje się pretekstem do spotkania rodzeństwa, w wyniku którego w domu Isabel zawita niespodziewany gość
Isabel zawija znaleziony w ziemi kawałek talerza w gazetę. Zabiera go ze sobą do Hagi, gdzie umówiła się z Hendrikiem i Louisem na obiad. Pokazuje Hendrikowi skorupę i pyta go, jak to możliwe, że ktoś zakopał ją w ogrodzie.
„– […] mógł leżeć w tej ziemi od dawna – stwierdził. – Może kiedyś Louis niechcący zbił talerz i w panice…
– Matka by zauważyła – wtrąciła Isabel. Hendrik nie traktował sprawy poważnie.
– Zresztą któż to wie, jak wyglądał ten dom przed nami.
– Przed nami? Co masz na myśli?
– Zanim się wprowadziliśmy. Ktoś inny mógł stłuc talerz. Zawsze było ich tylko pięć, prawda? Co się stało z szóstym?
– Hendrik, to talerze… To talerze matki.
– Właśnie, że nie. To wszystko już tam było… – Wykonał niezrozumiały gest. – Te naczynia. Krzesła.
Kiedy przeprowadzili się do wschodniej części kraju, miała jedenaście lat, a Louis – najstarszy – trzynaście. Hendrik był dziesięcioletnim chłopcem o zapadniętych policzkach, melancholijnie usposobionym, zbyt niskim jak na swój wiek. Isabel nie myślała, że jej brat może wiele pamiętać z tych pierwszych dni w domu. Przeważnie rozmawiali o tym, co było wcześniej: o dzieciństwie w Amsterdamie, o ojcu w czasach przed chorobą, zapachu miasta w grudniu, jeżdżącej w kółko miniaturowej ciuchci.
A jednak miał rację. Osobliwa myśl, która nigdy przedtem nie przyszła jej do głowy – wprowadzili się do gotowego, urządzonego domu. Miał niemal wszystko, co trzeba: prześcieradła, garnki, wazony na parapetach”.
Do restauracji Louis przyprowadza Evę, swoją kolejną dziewczynę. Isabel zaczyna się denerwować, odczuwa napięcie, to przecież miało być spotkanie rodzeństwa. Eva jest dla niej intruzką, do tego wydaje się taka żywiołowa, spontaniczna, rozchichotana. Ale pod spodem, pod całą tą energią, kryje w sobie coś, co niepokoi Isabel. Niedługo potem Louis przywozi dziewczynę na wieś, do ich domu. Eva zatrzyma się u nich, u Isabel, na parę tygodni, kiedy on musi wyjechać w sprawach zawodowych za granicę.
Statyczny świat Isabel zostaje wywrócony do góry nogami. Isabel obsesyjnie dokonuje inwentaryzacji domowych sprzętów, liczy srebrne sztućce, talerze, wazony, garnki. Co chwilę coś znika. Czyżby dziewczyna, która co drugi dzień u niej sprząta i gotuje, ją okradała? Czy to może Eva jest złodziejką? Napięcie rośnie z każdym dniem.
Jednak niespodziewanie między kobietami rodzi się więź – początkowo subtelna, pełna niedopowiedzeń, później coraz bardziej erotyczna i emocjonalna. Eva staje się lustrem pragnień i lęków Isabel. Związek, który rozwija się w cieniu domu, jest równie pociągający, co groźny – burzy porządek, który przez lata chronił Isabel przed konfrontacją z samą sobą i z historią.
Van der Wouden mistrzowsko prowadzi dwupoziomową narrację, przeplatając wątki relacji dwóch kobiet z uwagami na temat zbiorowej pamięci Holandii
Van der Wouden prowadzi narrację dwupoziomowo. Na powierzchni wydaje się, że mamy do czynienia z historią spotkania dwóch kobiet i ich relacji, podszytej erotycznym napięciem oraz rządzącej się emocjonalną huśtawką. W głębszej warstwie to powieść o zbiorowej pamięci, o tym, jak Holandia po wojnie próbowała wymazać niewygodne fakty. Fakty związane z tym, kto zyskiwał na prześladowaniach Żydów, kto milczał, a kto wybierał zapomnienie jako najwygodniejszą formę moralnej ucieczki. Symboliczny fragment ceramiki znaleziony w ogrodzie ujawnia, że przeszłości nigdy nie da się zakopać na zawsze, ona zawsze powraca i o sobie przypomina.
Psychologia Isabel została oddana z niezwykłą finezją. To bohaterka rozdarta pomiędzy potrzebą bliskości a lękiem przed utratą kontroli. Jej życie zdeterminowało dzieciństwo i powojenna atmosfera – poczucie, że lepiej milczeć, lepiej ukrywać, lepiej zachowywać pozory. Relacja z braćmi pogłębia jej izolację: w świecie, w którym męska wolność była normą, Isabel pozostaje strażniczką domu – przestrzeni, która okazuje się dla niej klatką. Jej obsesja porządku i potrzeba „zabezpieczenia” wszystkiego stają się próbą ujarzmienia chaosu, którego nie potrafi nazwać.
„Wyobrażałam ją sobie jako osobę obsesyjną. I kiedykolwiek na czymś się skupia, robi to na trzysta procent. Niezależnie od tego, czy chodzi o czyszczenie firan, utrzymywanie domu w porządku, mycie tych samych naczyń rok po roku, czy dbanie o ogród. Cokolwiek to jest, ona robi to całkowicie i bez reszty. Myślę, że z miłością jest u niej tak samo. To jednostajne skupienie, ta sama obsesja, są integralną częścią jej osobowości. A kiedy pojawia się Eva, coś w niej pęka. Cała ta energia koncentruje się na Evie. W tamtym czasie dom przestaje mieć dla niej aż takie znaczenie. Właśnie tak chciałam ją pokazać: jako obsesjonatkę” – zdradziła Yael van der Wouden w jednym z wywiadów. Kulminacja powieści ma charakter niemal tragiczny. To, co z początku wydawało się obietnicą wyzwolenia, kończy się konfrontacją z prawdą, której nie można już dłużej wypierać. Między pożądaniem a poczuciem winy, między pragnieniem życia a ciężarem przeszłości, Isabel wybiera „bezpieczeństwo”, ale nawet ono okazuje się złudne.
Autorka „W dobrych rękach” umiejętnie buduje napięcie, łącząc napiętą, intymną atmosferę z historią i psychologią. Robi to tak, że aż pojawia się gęsia skórka na ciele
Proza van der Wouden jest precyzyjna, oszczędna, a zarazem niezwykle sugestywna. Każde zdanie buduje atmosferę napięcia, w której erotyka (mistrzowsko prowadzone sceny intymne, przez które aż gęsia skórka pojawia się na ciele), historia i psychologia splatają się w jedną, spójną opowieść. Dom – z jego drzwiami, pokojami, zamkniętymi szafami – jest niemal równorzędnym bohaterem książki, uosobieniem tego wszystkiego, co trzymane w ukryciu. Każde kolejne zdanie byłoby spoilerem, więc w tym miejscu się zatrzymam. Nie chciałabym psuć przyjemności odkrywania tej fascynującej i przyprawiającej o ciarki historii.
Debiutancka powieść pisarki o izraelsko-holenderskich korzeniach urodzonej w 1987 roku w Tel Awiwie zdobyła ogromne uznanie. Po nominacji do Nagrody Bookera 2024 została uhonorowana Women’s Prize for Fiction 2025. „W dobrych rękach” nie jest wyłącznie historią miłosną ani tylko rozrachunkiem z historią. To przede wszystkim opowieść o posiadaniu i kontroli: nad domem, nad drugim człowiekiem, nad narracją o własnej przeszłości. Isabel, próbując zatrzymać wszystko w nienaruszonym stanie – dom, wspomnienia, Evę – traci właśnie to, co chciała ocalić. Van der Wouden przypomina, że „przechowywanie w bezpiecznym miejscu” nigdy nie jest niewinne: zawsze wiąże się z wyparciem i z przemocą, choćby subtelną.

Yael van der Wouden, „W dobrych rękach”, przekład Justyna Hunia, wydawnictwo Znak. Polska premiera będzie miała miejsce 24 września
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.