Znaleziono 0 artykułów
01.06.2020

Artyści opowiadają o lęku

01.06.2020
Hanna Krzysztofiak, „Hello” (Fot materiały prasowe)

PZajrzeliśmy do pracowni czworga artystów i artystek, by zobaczyć, co stworzyli w trakcie izolacji. Wybraliśmy najstarsze dziedziny sztuk plastycznych, czyli malarstwo i rysunek. Oto najbardziej przejmujące prace, które znaleźliśmy.

Polska sztuka od dawna stąpa po niepewnym gruncie, dławi ją permanentne niedofinansowanie i ślepy konserwatyzm decydentów politycznych. Pandemia obnażyła i znacznie pogłębiła kryzys. Wystawy i spektakle odwołano. Galerie i teatry zamknięto. Dofinansowania wycofano. Wielu artystów i artystek straciło dochody i możliwość swobodnego wystawiania prac. Wsparcie finansowe rządu jest niewystarczające, a samorządy tną środki przeznaczone na kulturę. W branży panuje niepewność i strach, ale sztuka wciąż powstaje. Cierpi, ale jakoś sobie radzi. Pewnie uda jej się przetrwać, ale nie wiadomo jeszcze, jakim kosztem. 

Sztukę widać teraz głównie w internecie. Powoli otwierają się galerie i muzea. My zaglądamy do pracowni czwórki artystów i artystek, by pokazać, co stworzyli w trakcie izolacji. Wybraliśmy najstarsze dziedziny sztuk plastycznych, czyli malarstwo i rysunek. Oto najbardziej przejmujące prace, które znaleźliśmy. 

Hanna Krzysztofiak: zabójcze powitanie

Hanna Krzysztofiak (Archiwum prywatne)

Malarstwo Hanny Krzysztofiak, artystki związanej z Polana Institute, urzeka i jednocześnie odraża. Malowane przez nią kompozycje porównać można do mięsożernych roślin – zniewalająco pięknych kwiatów, które najpierw uwodzą, a potem ujawniają swoje okrucieństwo. Krzysztofiak nasyca się boleśnie zwyczajnymi obrazami: zdjęciami rzeczy sprzedawanych na OLX i Allegro czy widokiem kafelków z centrum handlowego. Wśród inspiracji wymienia też makijażowe tutoriale, momenty, w których na instruktażowych filmikach widać coś obrzydliwego. Impulsem do namalowania pracy „Deer” z 2019 r. były akcesoria BDSM wystawione na Gumtree. Reklamowała je sesja wykonana domowymi sposobami. Na obrazie Hanny widać boazerię, rozmazujący się rokokowy ornament i głowę jelenia zrobioną z lejącej się mazi – trofeum o wojowniczo-fallicznej symbolice przypomina roztopiony lateks, w który wkręcono żarówkę. Artystkę interesuje to, co widzom o wyrobionym guście wydaje się być wstrętne, żenujące. Czy można połączyć oczekiwania koneserów sztuki z gustem wielbicieli tandetnej glazury? 

W trakcie pandemii Hanna Krzysztofiak stworzyła obraz „Hello”. Praca powstała, gdy noszenie maseczek było obowiązkowe. Przyjazne hello, spotkanie z drugim człowiekiem, wywoływało, a może wciąż wywołuje lęk i zagrożenie. Wykonany farbą akrylową obraz przedstawia ohydne, starannie namalowane, niemal hiperrealistyczne usta, dziąsła i zniszczone zęby, za którymi widać czarną otchłań. Z ust wydobywają się gęste, trujące wyziewy, w których może znajdować się wirus. 
Hanna Krzysztofiak mieszka w Warszawie. Ukończyła Wydział Grafiki tutejszej Akademii Sztuk Pięknych. W tym tygodniu, w ramach projektu #staysafestayintouch prowadzi Instagram Polana Institute. 

Zofia Pałucha, „Portrait of a Man” (Fot. materiały prasowe)

Zofia Pałucha: chłopak w przyłbicy

Zofia Pałucha (Archiwum prywatne)

Na obrazach i rysunkach Zofii Pałuchy, której wstawa zakończyła się niedawno w Piktogramie, często pojawia się moda. Na ekspozycji „Delikatna penetracja” dominował obraz „00 max” przedstawiający rozwścieczonego husky ubranego w błyszczącą motocyklową kurtkę domu mody Off White. Płótno razi błyskiem i agresją. Z kolei na obrazie „Constantly Emerging Evidence” obok kompozycji z liści i kasztanów widać białe szpilki od Helmuta Langa. 
Moda zajmuje w twórczości Zofii szczególne miejsce, bo – jak twierdzi – prze do przodu dużo szybciej niż sztuka. Moda odzwierciedla to, co dzieje się tu i teraz, ilustruje zachodzące zmiany. Artystka przywołuje sportowe buty „Triple S” Balenciagi. Ich zakrzywiony kształt może symbolizować to, o czym mówi – pęd ku przyszłości, parcie do przodu. 

Zofia Pałucha czerpie ze strumienia świadomości, do którego nieustannie dostają się obrazy z zewnątrz. To one delikatnie stymulują umysł. Artystka układa kompozycje z myśli, emocji i wrażeń wyłowionych z owego strumienia. Jej obrazy to kolaże skomponowane z motywów pochodzących z realnego świata, które jednak rzadko przedstawiają rzeczywistość. 
Wyjątkiem jest „Portret mężczyzny” – na rysunku jest chłopak Zofii, Krystian Truth Czaplicki. Artysta w niebieskiej bluzie, czapce z daszkiem, przyłbicy i maseczce ochronnej koncernu 3M stoi na tle wyludnionego osiedla. Ma chłodne, błękitne oczy. Na tym obrazie wszytko jest realistyczne, ale bardzo nietypowe.

Zofia urodziła się w 1993 r. w Częstochowie. Ukończyła warszawską Akademię Sztuk Pięknych. Mieszka we Wrocławiu. Jej prace prezentowane są teraz na Art Brussels Online Platform i „Wystawie 13. Konkursu Gepperta” w BWA we Wrocławiu. 

Krzysztof Gil „The Future Not Ours to See” (Fot. materiały prasowe)

Krzysztof Gil: nawet czary zawodzą  

Krzysztof Gil (Archiwum prywatne)

Wykładowca Wydziału Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie nieustannie nawiązuje do romskich korzeni. Dwa lata temu pokazał w krakowskiej galerii Henryk instalację „Tajsa wczoraj i jutro”. To praca doktorska, w której Krzysztof Gil opowiada o polowaniach na Romów – w XVII w. cieszyły one europejskich arystokratów. 

Współtworzący instalację truszuł bałenca nawiązywał do romskiej magii. – To romski rekwizyt wróżbiarski: włochaty krzyż ulepiony z pszczelego wosku, oczerniony sadzą i opleciony ludzkimi włosami. Truszuł bałenca zwiastował śmierć i symbolizował grób. Mógł być również bronią chroniącą przed myśliwymi – tłumaczy Krzysztof, który tajniki romskiej magii poznał dzięki przodkiniom. Prababka Krzysztofa – Rozalia, była znaną na Podhalu wróżbiarką. Babcia Krzysztofa nie kontynuowała jej drogi – powstrzymywała ją silna wiara katolicka i niechęć wobec stereotypów sprowadzających Romki do roli wróżbiarek. Jednak magia powracała do ich domu w sytuacjach kryzysowych. – Gdy ktoś chorował, działa się jakaś tragedia, babcia odczyniała uroki i sporządzała mikstury – wspomina artysta. 

Teraz znów podjął temat czarów. Na urodziwym tondo „The Future Not Ours to See” widać szklaną kulę, a na niej dwoje oczu. Jedno odbija się w powierzchni kuli – to wzrok patrzącego, drugie spogląda z jej wnętrza i jest zdeformowane. Przyszłości nie da się odczytać, zasłania ją zniekształcona, narkotyczna rzeczywistość. 

Urodzony w Krakowie, lecz wychowany w Nowym Sączu Krzysztof Gil ukończył krakowską ASP. Jego prace pojawią się na wystawie „Wiosna na osiedlu Bema”, która otworzy się 20 czerwca w Galerii Arsenał w Białymstoku. „Tajsa wczoraj i jutro” pokazana zostanie jesienią w Maxim Gorki Theater w Berlinie. 

Marcin  Janusz „Centaur” (Fot. materiały prasowe)

Marcin Janusz: piękno i ohyda

Marcin Janusz (Archiwum prywatne)

Pojęcie abiektu stworzyła bułgarsko-francuska filozofka Julia Kristeva. W wydanej przez Czarną Owcę „Encyklopedii Gender” Izabela Kowalczyk opisuje: „Abiekt jest tym, co opusza granice ciała, wywołuje wstręt (wymioty, mocz, odchody, krew menstruacyjna), rozkłada się i gnije, lecz jednocześnie w trudny do wytłumaczenia sposób fascynuje. Uświadamia, że świat jest prowizoryczny, a śmierć została wpisana w życie”. Z abiektem wiąże się też strach przed innością i tym, co uznano za skalane i nieczyste. Abiektalny wstręt wywołuje zarówno nasze ciało i jego wydzieliny, jak i drugi człowiek, np. osoby LGBTQ+ czy ludzie o odmiennym pochodzeniu i wyglądzie. Lekarstwem na wstręt może być zatem narcystyczna miłość i związana z nią akceptacja ciała, a także miłość do innych. 

Marcin Janusz, doktorant krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, poświęcił niedawno abiektowi i związanej z nim sztuce – abject art’cie, wykład w Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. W trakcie izolacji stworzył też obraz „Centaur”. Przedstawia ludzko-zwierzęcą hybrydę znaną z greckiej mitologii. Cześć zwierzęcą, czyli umięśnione, zdrowe ciało konia, pokrywa błyszczące, niebieskie futro. Męski tors, chora część centaura, przypomina postać zakochanego w sobie greckiego boga, który pręży mięśnie. Ludzkie ciało pokrywają jednak zmiany skórne, znaki choroby i gnicia. Świat zwierzęcy jest za to pełen witalności, cierpienie człowieka mu służy. Gdy ludzie chorują, na ulice Zakopanego wracają łanie, a po walijskim mieście chodzą dzikie kozy.  

Marcin Janusz urodził się w Przeworsku. Ukończył krakowską ASP i Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mieszka i pracuje w Krakowie. Jego prace wiszą na „Wystawie 13. Konkursu Gepperta” w BWA we Wrocławiu.

Marcin Różyc
Proszę czekać..
Zamknij