Znaleziono 0 artykułów
09.04.2023

Złota przyszłość Rosa Chains

09.04.2023
(Fot. Mati Grzelak)

Agnieszka Rosa od dziesięciu lat prowadzi markę z rzemieślniczą biżuterią ze złota. Ten jubileusz to dla niej symboliczny rytuał przejścia.

– Zdarza się, że ktoś mnie prosi, żebym podzieliła się historią o tym, jak zbudowałam swoją markę. Nie wiem wtedy, co odpowiadać, bo to, co zadziałało u mnie, w dzisiejszych realiach już się nie sprawdzi – mówi Agnieszka Rosa, założycielka jubilerskiej marki Rosa Chains. Choć przez ostatnią dekadę reguły marketingu wywróciły się do góry nogami, nowe media zrewolucjonizowały sprzedaż, a świat zatrzymał się sparaliżowany wielkim lockdownem, Agnieszka przeprowadza firmę bez szwanku przez każdy kryzys. Choć mówi, że nie ma recepty, można próbować powtórzyć jej sukces. By zrobić to skutecznie, trzeba się przyjrzeć nie tyle pięknej złotej fasadzie, co mocnym fundamentom jej marki.

(Fot. Mati Grzelak)

Agnieszka chętnie wspomina skromne, urocze i nieco niezdarne początki. Pod koniec studiów postanowiła zrezygnować z zawodu architektki na rzecz projektowania w mniejszej skali, ale za to w szlachetnym kruszcu. Gdy młoda dziewczyna porywa się na karierę w branży jubilerskiej, w dodatku od razu na swoim, a jej jedyne doświadczenie to montowanie makiet z tektury i blaszki na politechnice, trudno się nie zaciekawić. Choć Agnieszka poukrywała fotografie, które na początku działalności publikowała w mediach społecznościowych, nie szczędzi opowieści o tym, jak jej tata przekonywał zarządcę budynku przy Wilczej do wynajęcia małej stróżówki, doskonałej na pierwszy butik, choć jeszcze z mikrym okienkiem zamiast prawdziwej witryny. Uśmiecha się na wspomnienie o tym, jak urządzała go z rodziną i przyjaciółmi, podwieszając pod sufitem chmurę z setek transparentnych baniek zamówionych w hucie szkła, i o tym, jak między ostatnimi egzaminami pędziła rowerem, żeby zmienić dyżurującą w butiku mamę lub siostrę. W tamtych czasach na ciasnym zapleczu, uzbrojona w spawarkę indukcyjną, składała biżuterię z gotowych komponentów, o które walczyła na targach jubilerskich we Włoszech, gdzie przez kilka kolejnych lat handlowcy zupełnie ją lekceważyli. 

(Fot. Mati Grzelak)

Z najszerszym uśmiechem opowiada o pierwszych klientkach, które przychodziły do jej sklepiku z ciekawości, szukając czegoś innego niż standard dostępny u jubilerów-rzemieślników i w wielkich sieciach z biżuterią. Często okazywały się redaktorkami naczelnymi wydawanych wtedy magazynów, dziennikarkami i stylistkami zagranicznych tytułów na licencji, głodnymi wszystkiego, co świeże w nieco zapyziałej warszawskiej ofercie. Nie znała ich. Przychodziły z ulicy pomierzyć cieniutkie łańcuszki z delikatnymi złotymi blaszkami w kształcie prostych symboli, które szalenie im się podobały. Agnieszka chętnie nocami projektowała i wykonywała dla nich modele przeznaczone na konkretne sesje zdjęciowe, one rewanżowały się publikacją bądź fachową radą. Jedną z kluczowych była ta od Karli Gruszeckiej, wtedy stylistki „Harper’s Bazaar”, która – jak to ona – zrobiła Agnieszce dosadny wykład, że ze zdjęciami takiej jakości daleko nie zajdzie. Znała powoli przebijających się w branży fotografów – Agnieszkę Kuleszę i Łukasza Pika – i uznała, że będą do siebie pasować. Tak, zupełnie przypadkiem, zaczęła się trwająca od blisko dekady przyjaźń i współpraca.


(Fot. David Abrahams)

Cały tekst znajdziecie w kwietniowym wydaniu magazynu „Vogue Polska” z dwiema okładkami do wyboru. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.

Kamila Wagner
Proszę czekać..
Zamknij