Znaleziono 0 artykułów
12.04.2022

Alkoholizm: Ucieczka niedoskonała

12.04.2022
(Fot. Getty Images)

Moje picie nie zaczęło się drastycznie. Problem narastał latami. Powoli dawałam sobie coraz większe przyzwolenie – mówi Weronika zmagająca się z alkoholizmem. I dodaje: – Najtrudniejsze było dla mnie przyznanie się przed sobą, że to alkohol jest problemem, a nie świat. W dochodzeniu do tej prawdy kluczową rolę odegrała moja córka. Do dziś mówię, że uratowała mi życie.

Nie pamiętam, kiedy wypiłam pierwszy alkohol w życiu. Nie przypominam sobie momentu, w którym zrobiłby na mnie jakiekolwiek wrażenie. Pamiętam za to, że nigdy go nie odmawiałam. Dlaczego? Na pewno nie dlatego, że tak bardzo mi smakował. Po prostu w ten sposób było łatwiej.

Moje picie nie zaczęło się drastycznie. Problem narastał latami. Powoli dawałam sobie coraz większe przyzwolenie. Dziś trudno mi wskazać jeden decydujący moment, choć było w moim życiu kilka sytuacji, które na pewno się do tego przyczyniły. Pierwszą był rozwód rodziców. Pochodzę z dobrej, tak zwanej porządnej rodziny. U nas nie było alkoholu, awantur, przemocy. Normalny, chciałoby się powiedzieć, ciepły dom, tyle że uczuć w nim akurat zabrakło. Przez lata żyliśmy razem, ale osobno. Rodzice realizowali się w swoich karierach, ja uciekałam w sport. Treningi, obozy, wyjazdy. To było moje życie przez połowę dzieciństwa. Sport i alkohol nie idą w parze, więc przez długi czas nie miałam żadnej styczności z piciem. Wszystko zmieniło się po rozwodzie, który wydarzył się dość niespodziewanie. Z dnia na dzień zawalił się mój świat. Wyprowadziłam się z mamą do innego miasta, zmieniłam szkołę i musiałam przerwać treningi.

(Fot. Getty Images)

Na początku piłam zawsze pod jakimś pretekstem

To wszystko mnie przerosło, wtedy alkohol stał się pomocny w przetrwaniu. Szybko odkryłam, że kiedy się napiję, staję się inną osobą. Zawsze byłam dość nieśmiała, wycofana, bez przyjaciół. Cały czas wszystko analizowałam w głowie. Bardzo liczyłam się z opinią innych i musiałam wiecznie się kontrolować. Alkohol dał mi luz. Swobodę, której nie znałam. Od razu też znaleźli się znajomi, wspólne imprezy, zabawa. W tamtych czasach to było jeszcze bardzo niewinne. Nie pamiętam, żebym się upijała. Byłam grzeczną dziewczynką, która potrafi się zabawić, ale ma wszystko pod kontrolą, zaplanowane. Nie wiem, czy wtedy nazwałabym się już alkoholiczką, ale na pewno to był moment, kiedy nawiązałam pierwszą relację z alkoholem. Piłam wtedy jeszcze nieregularnie. Od imprezy do imprezy. Zawsze pod jakimś pretekstem. Nigdy sama. Z perspektywy czasu patrzę na ten okres inaczej, ale wtedy wydawało mi się, że zachowuję się jak zwykła nastolatka. Tyle że taka, która nigdy nie odmawia.

Po czasie zabaw nastał okres stabilizacji. Imprezy przeszły w kolacje z przyjaciółmi. Piwo i wódka z colą zamieniło się w uznawane za kulturalne winko. Życie trochę się zatrzymało, ale jego problemy pozostały. Nadal czułam się niewystarczająca. Niewystarczająco ładna, niewystarczająco zdolna, niewystarczająco lubiana. Chciałam być idealna i takiego też szukałam partnera. Przerobiłam wiele przelotnych związków. Większość zaczynanych po alkoholu, bo tylko wtedy czułam się odważna. W końcu udało mi się znaleźć „tego jedynego”. Partnera z bajki. Dalej już było szybko. Ślub, mieszkanie, dziecko i kolejny moment w moim życiu, kiedy zaczęłam tracić grunt.

Wino stało się sposobem na skrócenie dnia

Smak pierwszego kieliszka po odstawieniu córki od piersi zapamiętam chyba na zawsze. Kilka pierwszych łyków totalnie mnie sponiewierało i myślami od razu przeniosło do beztroskich czasów picia. Poczułam się lekka. Wolna od wszelkich zmartwień i trudów codzienności. Wino szybko stało się moim sposobem na skrócenie dnia. Mąż długo pracował, siedziałam w domu sama z małym dzieckiem. Byłam wykończona, alkohol dawał mi wytchnienie. Wprowadzał mnie w stan błogiego odrętwienia, w którym było mi cudownie wszystko jedno. Stał się moim sposobem na przespanie tego koszmaru, jakim było dla mnie wtedy macierzyństwo. Początkowo piłam tylko wieczorami, po uśpieniu małej, ale szybko butelka zaczęła też funkcjonować po południu. Z czasem pierwszy kieliszek nalewałam tuż po 12. Moje myśli krążyły tylko wokół alkoholu. Cały czas planowałam. Kiedy się napić, żeby nie wpaść. Gdzie kupić alkohol, żeby przypadkiem ktoś sobie o mnie czegoś nie pomyślał. Byłam mistrzynią kamuflażu i organizacji. Zdradzały mnie tylko nastroje, bo po alkoholu szybko stawałam się agresywna. Długo jednak winiłam za to wszystko, tylko nie picie. Teraz się z tego śmieję, ale moje teorie były absurdalne. Ubzdurałam sobie na przykład, że to wszystko przez czerwone wino, więc przerzuciłam się na białe. Potem uczepiłam się jakiejś marki, czyli wymyśliłam, że jedna mi tylko służy. Poza tym winni byli dziecko, mąż, brak pracy, nuda, frustracja. Alkohol, który problemy miał rozwiązywać, sprawił, że pojawiło się ich jeszcze więcej.

(Fot. Getty Images)

Wstydziłam się swojego uzależnienia, ale nie umiałam sobie poradzić

Córka dość szybko nauczyła się, kiedy mamusia piła i lepiej nie zawracać jej głowy, a kiedy jest trzeźwa i bezpieczna. Z drugiego pokoju potrafiła usłyszeć wyskakujący korek z butelki. Najpierw tylko patrzyła, potem zaczęła donosić mężowi, błagać mnie i kontrolować. Ja jednak nadal uważałam, że problemu nie ma. Do perfekcji opanowałam wymówki i ucieczki. Zamknęłam się w sobie. Wstydziłam się swojego uzależnienia, ale kompletnie nie umiałam sobie poradzić. Wielokrotnie przysięgałam mężowi, dziecku i znów ich zawodziłam. Mówiłam, że przestanę pić, żeby dali mi spokój, a potem i tak robiłam swoje. Często to nie były duże ilości, ale chodziło o sam rytuał. To lekkie odrętwienie, w które wprowadzał mnie alkohol. Z czasem zaczęły pojawiać się objawy fizyczne – kołatanie serca, nocne pocenie, trzęsienie się. Znów – szukałam przyczyny wszędzie, tylko nie w piciu.

Tym, co zabrał mi alkohol, jest nadzieja. W najczarniejszych okresach po prostu nie wierzyłam, że jest możliwe, żeby było lepiej, dobrze. Czułam się pusta w środku. Nic niewarta. Nie chciało mi się żyć. Miałam poczucie, że zmarnowałam wszystko. Swoje małżeństwo, macierzyństwo. Kilka razy zgodziłam się pod presją rodziny pójść na spotkania AA, ale miałam poczucie, że to nie jest moja historia. Ja przecież nie zapijałam się do rana, nie siedziałam w więzieniu, nie byłam „patologiczna”. Po prostu nie mogłam sobie poradzić. Najtrudniejsze w moim alkoholizmie było zrozumienie, że jestem alkoholiczką. I przyznanie przed sobą, że to alkohol jest problemem, a nie świat. W dochodzeniu do tej prawdy kluczową rolę odegrała moja córka. Do dziś mówię, że uratowała mi życie. To dla niej przestałam pić i nie piję już od 8 lat. Jej cierpienie było dla mnie nie do zniesienia.

Droga, którą przeszłam, była wyboista. Po trzech latach niepicia i długiej terapii miałam moment załamania i powrotu. Na szczęście krótki, bo zdążyłam już w tym czasie zrozumieć, na czym polega mój problem. Przełomowe okazały się dla mnie mitingi. Długo od nich stroniłam, udawałam, że nie mam czasu, bałam się spotkania z innymi alkoholikami. Po pierwszym kryzysie dałam się jednak namówić i dziś to moje największe wsparcie. To tam usłyszałam zdanie, żeby w trzeźwienie włożyć przynajmniej połowę energii, którą kiedyś wkładało się w picie. Nie jest tak, że moje życie jest idealne. Wręcz przeciwnie. Małżeństwo nie przetrwało próby, z córką też nie jest łatwo, ale mam teraz zgodę na smutek, mam zgodę na bycie niewystarczającą. Staram się akceptować świat takim, jaki jest, i nie brać na siebie całego jego bólu. Doceniam to, co mam, i w końcu przestałam wszystko planować. To prawdziwa ulga.

Olga Święcicka
Proszę czekać..
Zamknij