Znaleziono 0 artykułów
30.12.2021

Mama po rozwodzie: Odzyskałam życie

30.12.2021
(Il. Izabela Kacprzak)

W cyklu o współczesnych rodzinach opowieść Sylwii, która potraktowała rozwód jako uwalniające doświadczenie. Zrozumiała, że małżeństwo nie jest dla niej. Relacje z synem i byłym mężem buduje na własnych zasadach. – Na szczęście XXI wiek ma tę cudowną właściwość, że możesz relację montować po swojemu – mówi. 

Długo nie myślałam, że zostanę mamą, a już na pewno nie, że tak zwaną samotną. Jako dziecko nigdy nie woziłam lalek w wózku, później też nie miałam takiej wizji, że rodzina i dzieci. Tak naprawdę nie miałam żadnej wizji.

Aż zakochałam się, z ogromnym poczuciem wzajemności. Miałam 33 lata, Adam – 29. Świetnie się odnajdywaliśmy we wspólnej codzienności i było w nas mnóstwo fascynacji. Nigdy nie podjęliśmy decyzji, że chcemy mieć dziecko, ale jakoś po roku znajomości przestaliśmy stosować antykoncepcję. Adam miał dużą potrzebę założenia rodziny, a że był też opiekuńczy i stabilny, podążyłam za nim. To dziecko wydawało się naturalną ewolucją relacji. Największym, najgłębszym wyznaniem miłości.

Razem, ale osobno

Rok po tym, jak urodziłam Stasia, obudziłam się obok kogoś, kto był zupełnie inny, niż sądziłam. Czułam obcość, ciężar oczekiwań, brak wsparcia, obustronne rozczarowanie. Rzeczywistość była osaczająca. Jak znaleźliśmy się w tym punkcie?!

Kiedy byłam w ciąży, w naszej relacji niemal nic się nie zmieniło. Czułam się dobrze, on, tak jak nasze rodziny, był pełen entuzjazmu. Trochę jeszcze chłopiec, ale ja tę jego chłopięcość lubiłam, było w niej coś urzekającego, a widziałam też przemianę: potrzebę otoczenia mnie opieką, próby wicia gniazda. Wzięliśmy ślub. To miała być formalność – poszliśmy do urzędu, podpisaliśmy dokumenty, później kolacja – a było szalenie wzruszające.

Nie uważałam, że Adam jest złym ojcem czy mężem. Długo wydawało mi się, że cokolwiek robi, jest nadzwyczajne tylko dlatego, że on to robi. Nie wiedziałam, że mężczyzna w domu coś powinien. Wychowałam się w raczej konserwatywnym domu: oboje rodzice pracowali, ale to jednak tata decydował o najważniejszych rzeczach, a mama gotowała. Ojciec nie pomagał jej w niczym. Dlatego kiedy wyszłam ze szpitala po cesarskim cięciu, miałam szwy i problem z podniesieniem dziecka z łóżeczka, a Adam następnego dnia nie wziął urlopu, który mógł wykorzystać, tylko poszedł do pracy, uważałam, że wszystko jest w porządku. Nagle okazało się, że jestem sama. Adam w pracy, jego rodzice daleko, moi pracują i nie pamiętają, jak to jest mieć małe dziecko, przyjaciółki nie są na etapie pieluch. Kierat, presja, samotność, poczucie niemocy.

Po roku Staś poszedł do żłobka, ja wróciłam do pracy i to był niby powrót do normalności, ale mąż dalej się nie angażował. Wychodził na basen, treningi, studia podyplomowe, ja przychodziłam do domu i zajmowałam się Stasiem. Doszliśmy do punktu, w którym Adam założył tabelkę w Excelu, gdzie wpisywał kalendarz i swoje godziny, żeby było jasne, kiedy on wychodzi i kiedy ja mogę czegoś od niego oczekiwać. 

Byliśmy młodzi, zdrowi, chodziliśmy do pracy, dziecko do prywatnego żłobka, mieszkaliśmy w fajnym punkcie miasta – teoretycznie żyć, nie umierać. W praktyce w domu miałam wroga. Kogoś, kto na mnie krzywo patrzy, wytyka, że mam szarą cerę i się garbię. Kto wypomina, że spóźniłam się 15 minut, i zapowiada, że odbierze sobie ten kwadrans w tabelce jutro albo w przyszłym tygodniu. To nie bycie z kimś, tylko wyżywanie się na kimś. 

Poczułam, że nie chcę z nim być i nie chcę budować takiego domu dla dziecka. Sytuacje, kiedy Staś uczył się różnych rzeczy i zaczął powtarzać fragmenty naszych rozmów, były jak uderzenie obuchem w głowę. Bo na przykład zaczął mówić w żłobku: spieprzaj.

Już dość

Od jakiegoś czasu Adam remontował na Kaszubach dom po ojcu, to od nas kilka godzin jazdy samochodem. Weekendy, które tam spędzał, przedłużały się, bo Adam mógł też pracować zdalnie. Tam się przeniósł, kiedy w końcu powiedziałam, że nie chcę z nim dłużej mieszkać.

Rozstaliśmy się we względnej zgodzie. Zachowaliśmy do siebie szacunek, żadne z nas nie czuło się zdradzone, uznaliśmy, że po prostu się nie udało. Pokazywaliśmy też w ten sposób Stasiowi, że nowa sytuacja jest w porządku. Z powodu pandemii Staś nawet przez chwilę mieszkał z Adamem na Kaszubach, a ja ich odwiedzałam. Zachowywaliśmy się jak kumple, chodziliśmy razem na spacery, gotowaliśmy. Udało nam się stworzyć jakiś rodzaj przyjaźni. Sytuacja zmieniła się, kiedy Adam dowiedział się, że się z kimś spotykam. Stał się chorobliwie zazdrosny, więc teraz, żeby nie psuć sobie krwi, komunikujemy się tylko mailowo. Wciąż jednak zgadzamy się w zasadniczych kwestiach dotyczących Stasia. Mamy też taką praktykę, że codziennie wysyłamy sobie zdjęcie Stasia – co robił, gdzie był. Dzięki temu jest zawsze obecny w życiu obojga rodziców. 

Żeby nauczyć się rozmawiać o rozstaniu z Adamem, poszłam na konsultację do psychologa. Synowi powiedziałam, że będzie lepiej, jeśli zamieszkamy osobno, bo nie chcemy się kłócić. Staś to przyjął. Oczywiście pojawiały się sytuacje, że miał sekret, takie życzenie, żeby tata i mama pogodzili się, ale tłumaczyłam mu, że rodzice nie są pokłóceni, tylko funkcjonują osobno. Na pewnym poziomie jest to dla niego dość atrakcyjne. Na Kaszubach są babcia, koniki, basen, a w mieście czekają na niego niespodzianki. Zawsze też czuł się kochany. Ważne jest również, że dzieci w otoczeniu Stasia mają podobne modele rodziny, więc pewnie łatwiej było jej to zaakceptować. Oczywiście pojawiają się pytania, zdarzają wybuchy, jak to u pięciolatka, ale myślę, że funkcjonujemy dużo lepiej i że spokój, który nastał, okazał się zbawienny. Po rozstaniu odzyskałam życie. 

(Il. Izabela Kacprzak)

Rodzic w pojedynkę

Ustaliliśmy z Adamem, że Staś na co dzień mieszka ze mną, a w miesiącu Adam zabiera go na Kaszuby na tydzień i jeszcze jeden weekend. Taki model mi odpowiada. Mam przestrzeń i dla siebie, i dla Stasia. W nasze weekendy chodzimy do teatru, pieczemy ciasto, zapraszamy kolegów. To jest czas tylko dla niego. Ale nasza codzienność też jest w gruncie rzeczy sielska. Dużo rzeczy robię ze Stasiem, np. razem jedziemy raz w tygodniu na zakupy spożywcze, bo chcę, żeby on też je wybierał i żebyśmy sobie wymyślali, co przygotujemy. Gdy mam wyjazd służbowy, na który mogę go zabrać, to jedziemy razem, to też nauka rzeczywistości. Podoba mi się, że jego świat nie sprowadza się do przedszkola i domu. Chodzimy razem do knajpy, spotyka się z moimi znajomymi. Jest super, jeśli oni mają dzieci, ale jeśli nie, to Staś dostaje kredki i rysuje sobie na kanapie, a ja jestem w tym samym pokoju i rozmawiam o rzeczach, które mnie interesują. To pozwala mi funkcjonować bez poczucia wyrzeczenia czy ograniczenia.

Na co dzień Staś chodzi do przedszkola. Bardzo pomagają mi rodzice, którzy dwa, trzy razy w tygodniu odbierają go i spędzają z nim czas. W razie czego jest niania. Tak wynegocjowałam z Adamem kwestie finansowe, że ponieważ jego nie ma, to w budżecie Stasia jest też kwota przeznaczona na opiekunkę, żebym mogła gdzieś wyjść. Przez to, że on mieszka na Kaszubach, naprawdę wszystkie rzeczy związane ze Stasiem spadają na mnie.

Relacja montowana po swojemu

Z Adamem rozstaliśmy się dwa lata temu, jesteśmy rok po rozwodzie. Kiedy urodziłam dziecko, straciłam poczucie, że jestem kobietą, że jestem ważna, pielęgnowana, doceniana. Uciekłam z czegoś, co nie leżało w moim charakterze, i dopiero po tej porażce buduję swój model życia z synem, który jest napędzającym mnie elementem codzienności. W tym tu i teraz jestem zadowolona z punktu, do którego doszłam, i czuję się z siebie dumna. Koniec małżeństwa był uwalniającym doświadczeniem. Choć mam mniej czasu, to w pełni z niego korzystam. 

Dni, kiedy Staś jest u taty, to czas na moje życie. Mogę wyjechać, chodzić na wystawy. Odzyskuję przestrzeń. Bardzo to lubię i tego potrzebuję. Trochę też randkuję i to daje mi zupełnie inną energię. Czasami jest gorzkie, czasami uskrzydlające, ale przede wszystkim odzyskuję kobiecość. Spotykam się teraz z kimś dłużej, ale jest za wcześnie, by wprowadzać go w życie Stasia. Nie tęsknię za życiem z kimś w takim ścisłym rozumieniu. Chciałabym kochać, być kochaną, a jednocześnie mieć swoje życie i odrębność, móc się realizować. 

Jak widzę przyszłość? Mogę sobie coś wyobrażać, ale doświadczenie uczy, że jest jeszcze pytanie, jaką druga osoba ma do tego gotowość i w jakim momencie jest w życiu. Niestety zakochuję się w mężczyznach, którzy raczej są podróżującymi przez życie artystami. Na początku są fascynujący, później się okazuje, że tam nie ma za dużo przestrzeni dla kogoś obok i relacja opiera się na negocjacjach. To nie zapowiada harmonijnego życia, bo w pewnym momencie orientuję się, że mam dwoje dzieci. Tak było w moim małżeństwie i ten schemat się powtarza.

Na szczęście XXI wiek ma tę cudowną właściwość, że możesz relację montować po swojemu. To, co by mnie spełniało, to stała relacja, ale jednak życie na dwa domy – czyli ja i Staś plus ktoś, kto pojawia się u nas, wpada na kolację, spędza z nami czas, ale później wraca do siebie, a dzięki temu jest też niezależny. Ja jako mama i ja jako partnerka to są różne role, które rozdzielam. 

Nie jestem samotną mamą, a czy samodzielną? Czuję się po prostu mamą. Mam świadomość, że Staś jest wychowywany przez różne osoby. Przeze mnie, przez tatę, babcię ze strony taty, moich rodziców, panie przedszkolanki, nianię. Próbowałam w tradycyjnym modelu dwa plus jeden, ale on się nie udał. Wychowanie dziecka jest ponad siły jednej osoby, trzeba to podzielić i ktoś musi być menedżerem tej sytuacji. Tym kimś jestem ja.

 

Katarzyna Rycko
Proszę czekać..
Zamknij