
Błażej Król wielokrotnie występował na Męskim Graniu, nagrał płytę z Kasią Nosowską, balansował na granicy awangardy i mainstreamu. Teraz muzyk powraca ósmym albumem „Popiół”, na którym podsumowuje swoje doświadczenia – artysty, czterdziestolatka, męża.
Niedawno przekroczyłeś czterdziestkę, a na scenie występujesz od 20 lat. W jakim jesteś teraz momencie w życiu?
Czas leci szybko, coraz szybciej. Widzę siebie z dystansu, nie emocjonuję się już tak bardzo. Oczywiście wiele rzeczy wciąż mnie boli czy przeraża, ale lęk nie wprowadza mnie już w stan otępienia. Wiem, że podobne stany z przeszłości okazywały się często paranoją albo chwilową słabością. Dwa lata temu ten strach mnie paraliżował. Zbadałem się i okazało się, że to wszystko siedzi w mojej głowie. Nieświadomie bałem się czterdziestki. Wcześniej nie przywiązywałem wagi do wyglądu, a nagle zacząłem nosić okulary, żeby ukryć cienie pod oczami, obciąłem się na krótko, żeby nie było widać, że siwieję, zacząłem chodzić na siłownię…
Są jeszcze tatuaże. Duszek Kacperek, Wojownicze Żółwie Ninja, popkulturowe inspiracje naszego pokolenia. Jaką historię opowiadają?
To mój brudnopis, szkicownik, nielinearna opowieść. Gdybym miał znów zrobić pierwszy tatuaż, to bym tego nie zrobił. Ale teraz widzę na ciele więcej pustych miejsc niż tych zamalowanych. Lubię trashową, dziecinną, pozbawioną koloru estetykę.
A jaki jest twój nowy album?
Ta płyta jest głosem 41-letniego normalsa. Wracam na nim do gitar, do moich fascynacji z przełomu lat 90. i 2000. – indie rocka, portalu Pitchfork, Trójkowego Ekspresu, VIVY Zwei. To nie jest album konceptualny, ale dokumentuje konkretny moment w moim życiu. Może w moich tekstach nie ma odpowiedzi, ale na pewno są jakieś pytania. Dokąd to wszystko prowadzi? Czy nie śpiewam ciągle tego samego? Czy dam radę? Czy nie sparaliżuje mnie strach?
Czym więc płyta różni się od poprzednich?
Na tym ósmym albumie cofam się trochę do moich pierwszych. Później zacząłem może trochę za bardzo ukrywać się za metaforami. Pisałem teksty zbyt kwieciste, artystowskie. Jakieś impresje, ciągi zdaniowe, jakieś kolory. Gdy słuchałem piosenek pisanych przez moją żonę Iwonę, która też wydała w tym roku album, zapragnąłem wrócić do tej prostoty.
Żona występowała z tobą wcześniej na scenie.
Tak, ale jeszcze 10 lat temu nie miała nic wspólnego z muzyką oprócz słuchania. Iwona wielokrotnie była przy procesie twórczym, myślę, że połknęła przysłowiowego bakcyla. Później zapisała się na śpiew i na pianino. W konsekwencji wydała album – alternatywny, zupełnie szczery, bez filtrów. Przeczytałem jej teksty – proste, intymne, prawdziwe. Poczułem zdrową zazdrość. Jej pisanie zainspirowało mnie do pisania bardziej fabularnie. Teraz jedziemy razem w trasę – Iwona ze swoim zespołem będzie rozpoczynać moje koncerty. Zaimponowała mi pewnością siebie. Ja dopiero teraz, po 20 latach występów, znam swoją skalę, swoje możliwości. A ona po prostu śpiewa. Pracujemy też nad wspólną płytą.
Zaczynasz płytę utworem „Głęboko”, kończysz piosenką „Głębiej” – czy to zapowiada nowe otwarcie?
W pierwszym utworze jeszcze trochę się chowam, w ostatnim pokazuję całego siebie. Kolega właśnie mi napisał wiadomość, że „Głębiej” to nowe otwarcie, nowy Błażej, jakiś taki krzyk nowo narodzonego bohatera. Album nagrałem pod koniec zeszłego roku i na początku tego roku. Chciałbym wrócić do wydawania jednej płyty rocznie. Kiedyś się mówiło, żeby nagrywać rzadziej, żeby fani zdążyli zatęsknić. Ale ja robię dużo muzyki i chcę się nią dzielić. A myślę o niej w formie albumów, więc je wydaję. Ale płyt się już nie słucha, tylko piosenek, a znowu te piosenki robią się coraz krótsze, pod TikToka. Dziś nie wystarczy zresztą nagrać album czy wypuścić piosenkę, trzeba tworzyć content. Lubię Instagram i widzę, że więcej lajków zbierają posty, np. o rocznicy ślubu, niż te stricte muzyczne.

Jak budowałeś swój wizerunek?
Starałem się zawsze pokazywać prawdę. Okazało się, że ludzie lubią mnie właśnie za to, że nie ukrywam niedoskonałości. Jeśli używam na zdjęciach filtrów, to po to, żeby wyglądać śmieszniej… Moja mama nawet pytała mnie, czemu używam takiej odrobinę karykaturalnej charakteryzacji. A ja chyba nauczyłem się akceptować siebie. Nigdy zresztą nie idealizowałem muzyków, których słuchałem. Zawsze byłem orędownikiem punk rockowego hasła Kill Your Idols. Chciałem udowodnić, że nic nie jest takie ładne i gładkie. Dlatego podobali mi się nowojorscy artyści, którzy wydawali mi się prawdziwi – mroczni, brudni, upadli, zagubieni. Bez przyklejonego do twarzy uśmiechu.
Skąd czerpiesz pewność siebie?
Coraz częściej z tego, jaki jestem w domu. Z tego, że mogę wrócić do żony. Kiedyś zbierałem głaski od fanów i tym się karmiłem. Teraz załatwiam to sobie inaczej. Trochę za bardzo otwieram się przed ludźmi, a oni to wykorzystują. Iwona zwraca mi nawet na to uwagę. Ale nigdy się na tym nie przejechałem aż tak. Nikt mnie nie wykorzystał. Choć kilku osobom kiedyś jeszcze się przypomnę. W ostatecznym rozrachunku mam szczęście do ludzi. Albo krótką pamięć.
Męskie Granie to fenomen polskiego przemysłu muzycznego. Ty jesteś w jego składzie niemal od początku. Dlaczego ten projekt osiągnął taki sukces?
Do Męskiego Grania należę od 2012 roku. Pierwsze koncerty grałem tam na najmniejszej scenie. W 2020 roku nagrałem z Igo i Darią Zawiałow singiel „Świt”. Zagraliśmy go w warunkach pandemicznych – na scenie, ale bez widowni. W tym roku powstała piosenka „To bardzo ziemskie” z Igorem Herbutem, Ralphem Kaminskim i Natalią Przybysz. Zagraliśmy ją na siedmiu koncertach. Niestraszne mi były nawet próby o 7 rano przed występem o 23. Siedemnaście osób na scenie, każdy gra do tej samej bramki. A jednocześnie zdrowe współzawodnictwo – potrzeba stawania się coraz lepszym.
A jak powstała twoja płyta z Kasią Nosowską?
Wiesz, ja nigdy nie słuchałem Heya. Ale też nigdy nie pomyślałem, że mógłbym dzielić scenę z artystami, z którymi teraz ją dzielę. Raczej sobie umniejszam niż sobie dodaję. Zaśpiewałem nawet w piosence, że jestem tutaj tylko dlatego, że nigdy nie chciałem tu być… Graliśmy wspólnie i nagle boom i jest album. Płyta powstała w miesiąc przez rozmowę i wymianę SMS-ów. Lubię ten album. Dużo mi dało spotkanie z nią, ale… nie chcę odcinać od tej płyty kuponów.
Jak więc postrzegasz swoje miejsce w branży?
Jestem takim artystą drugoplanowym – to jest wygodne i bezpieczne, jak wybieranie miejsca przy wyjściu ewakuacyjnym. Wiem też, że nie muszę być wszędzie. Balansuję na granicy mainstreamu, śpiewając i występując z Darią Zawiałow, Kasią Nosowską czy Marylą Rodowicz. Jednocześnie tworzę projekty ciut bardziej awangardowe. Zaczynałem jako artysta alternatywny. Wydawałem „pięć kaset, które kupowało pięć osób”, grałem rzeczy mocno eksperymentalne. W pewnym momencie stwierdziłem jednak, że najlepiej czuję się w melodii, w piosence, bo dzięki tej formie ekspresji porozumiewam się ze słuchaczem. Ostatnio trafiłem na festiwal muzyki eksperymentalnej Opera w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu. Spotkałem tam ludzi, którzy pamiętają mnie sprzed kilkunastu lat jako wykonawcę trudniejszego w odbiorze. Ale ja chcę grać dla publiczności, nie tylko dla innych muzyków i dla dziennikarzy. Nie chcę ani żegnać się ze światem alternatywy, ani do końca wchodzić w mainstream.

Zaloguj się, aby zostawić komentarz.