
Artyści, którzy na co dzień potrafią zainkasować nawet kilka milionów dolarów za występ, tu grają za półdarmo, a koncert w przerwie meczu futbolowego stał się najważniejszym wydarzeniem muzycznym roku.
Nominacje dgetto nagrody Grammy? Od czasu do czasu są jeszcze w stanie sprowokować dyskusję o kondycji przemysłu muzycznego, ale generalnie wywołują umiarkowany entuzjazm. Branżowe nagrody coraz mniej obchodzą. Przede wszystkim publiczność – bo tej, czego słuchać, częściej podpowiada algorytm niż enigmatyczna kapituła rozdająca statuetki. Ale też samych artystów i artystki, bo wyróżnienie, choć miłe, coraz rzadziej przekłada się na wymierny sukces, większą publiczność w serwisach streamingowych czy więcej sprzedanych biletów na koncerty. Wielkie sceny na najbardziej liczących się festiwalach? Coachella stopniowo odzyskuje dawną renomę i przyciąga jakościowymi występami, a nie tylko pokazem festiwalowych stylizacji w strefie VIP (to nie przytyk do wystylizowanych, a do organizatorów Coachelli, którzy latami nie potrafili zadbać, by więcej mówiło się o gwiazdach na scenie niż gwiazdach pod sceną).
Dziś jednak najlepszą imprezą z muzyką jest… mecz futbolu amerykańskiego. Show w przerwie Super Bowl, finałowego starcia o mistrzostwo National Football League, od kilku lat elektryzuje publiczność – spektakularnymi koncertami najpopularniejszych gwiazd muzyki rozrywkowej i polityczną wymową wybranych występów. Niespełna dwa lata temu Usher pobił rekord oglądalności, w lutym tego roku Kendrick Lamar wywołał poruszenie swoim show buzującym od mocnych manifestów, a gdy ogłoszono, że na kolejnym Super Bowl wystąpi Bad Bunny, gigant sceny latynoskiej, w mediach i internecie podniosła się wrzawa, bo niektórzy widzą w tym symboliczny akt kapitulacji wobec agresora, a inni – budujący gest oporu. Kto ma rację? Nieważne. Istotniejsze wydaje się pytanie o sam status przerwy muzycznej podczas Super Bowl. Jak to się stało, że wszyscy mówią o halftime show?
Jim Carrey wygrywa z futbolistami
Mistrzostwa amerykańskiej zawodowej ligi futbolu po raz pierwszy rozegrano w 1966 roku – z finałowym meczem w styczniu 1967. I tak, wtedy też ktoś występował w przerwie. Jakieś studenckie orkiestry dęte i trzecioligowe zespoły rockowe. Wypełniały czas między połowami meczu, ale nie dominowały. Super Bowl był przede wszystkim wydarzeniem sportowym, wielki świętem fanów i fanek futbolu, a nie imprezą dla szalikowców The Weeknd. Przez całe dekady nikt nie zaprzątał sobie głowy, żeby na kwadrans zatrudniać wykonawcę czy wykonawczynię z pierwszych miejsc list przebojów, bo i po co, skoro i tak połowa trybun idzie wtedy do baru po hot-doga i dokładkę nachos.
W 1992 roku prawa do transmisji finałów mistrzostw NFL wykupiło jednak CBS, jedna z wiodących stacji telewizyjnych w Stanach Zjednoczonych. A to z kolei wymusiło na konkurencji z Fox konkretne taktyczne ruchy, by nie oddać oglądalności walkowerem. W związku z tym, gdy rozpoczęła się przerwa w pokazywanym przez CBS meczu, Fox wyemitował popularny wówczas w USA satyryczny serial z Jimem Carreyem „In Living Color”. Spora część widowni, która zmieniła stację w trakcie przerwy, już nie wróciła do oglądania meczu, więc pomysł z koncertami największych gwiazd był próbą zatrzymania migracji osób oglądających Super Bowl w telewizji.
Bez Super Bowl nie byłoby YouTuba

Skuteczną próbą, bo w 1993 roku na Super Bowl wystąpił Michael Jackson – i to były narodziny halftime show w formie, w jakiej znamy je dziś. Osiem lat po występie Jacksona odpowiedzialność za produkcję koncertu, w tym wybór gwiazdy wieczoru, przejęła stacja MTV, której zależało, aby na scenie pojawiali się idole młodszego pokolenia, artyści i artystki wyznaczający kierunek rozwoju w branży muzycznej, a nie wykonawcy pokroju Luthera Vandrossa, przykurzone gwiazdy z dancingowym repertuarem. Czytajcie: będzie się działo.

Tylko czy musiało dziać się aż tak? Podczas edycji z 2004 roku doszło do skandalu, który potwierdził, że show-biznes kocha podwójne standardy, bo gdy Justin Timberlake niechcący obnażył pierś Janet Jackson, z którą występował, ją uznano za rozpustnicę demoralizującą Amerykę, a jemu nie spadł z głowy nawet jeden złoty loczek. „Super Bowl” było najbardziej pożądanym hasłem w wyszukiwarkach internetowych, do codziennego języka weszło wyrażenie „usterka garderoby”, a rok później trzech programistów z firmy PayPal założyło YouTuba, bo awantura o nagi kobiecy sutek w miejscu publicznym uświadomiła im, że w sieci brakuje agregatu krótkich, amatorskich form wideo (wszyscy szukali nagrania z nieintencjonalnego obnażenia, nikt nie wiedział, gdzie je znaleźć). Rozpoczęła się nowa era w historii kultury popularnej – era viralu.
Rekordy dzień po, czyli efekt Super Bowl

Przy okazji coraz więcej zaczęto mówić o efekcie Super Bowl. Janet Jackson straciła. Potępiono ją za incydent, nad którym nie miała żadnej kontroli. Zdecydowana większość występujących jednak zyskuje. Występ w przerwie meczu Super Bowl uchodzi za wyjątkowo opłacalną inwestycję, w przeciwieństwie do samego honorarium, które jest symboliczne. NFL płaci najniższą krajową. Usher za swój występ dostał 671 dolarów i jakieś trzy razy tyle godzinówki za kilka dni prób. Do tego organizator pokrywa koszty transportu całej ekipy oraz produkcję show – ale tu obowiązuje limit. Scenografia nie może być droższa niż 10 mln dolarów. To hojna propozycja, biorąc pod uwagę, że występ trwa około 15 minut, ale są tacy, którym budżet zarządzony przez NFL nie wystarcza. Podobno The Weeknd dołożył 7 mln dolarów z własnej kieszeni, by zrealizować spektakularną symulację rozświetlonego neonami nocnego miasta. To robiło wrażenie.

Usher też miał rozmach – pojawił się na Super Bowl z efektowną wodewilową rewią, a jego koncert zgromadził przed telewizorami rekordowe 130 mln osób. Szybko policzono, że po występie liczba odsłuchań piosenek Ushera w serwisach streamingowych wzrosła pięciokrotnie. Rihannie skoczyło o 600 procent. Co znamienne, występ Barbadoski był bardzo minimalistyczny, wręcz skromny w porównaniu z koncertami Ushera, The Weeknd czy Kendricka Lamara, ale widocznie nie trzeba aż tylu błyskotek, gdy ma się charyzmę.
Koncert Rihanny, otoczonej tancerzami i tancerkami na kilku zawieszonych w powietrzu platformach, wciąż regularnie ląduje w czołówce najwyżej ocenianych w historii Super Bowl. I nikomu nie przeszkadza ta uroczo ostentacyjna przerwa na poprawkę makijażu kosmetykami stworzonej przez piosenkarkę marki Fenty Beauty…
Polityka Super Bowl, czyli ta rozrywka ma znaczenie

Oczywiście, że Super Bowl to również sponsorzy i gigantyczne przychody z emisji reklam, ale sam spektakl od kilku lat coraz śmielej skręca w stronę widowiska, które nie jest już wyłącznie narzędziem do zarabiania na rosnącej oglądalności. W 2019 roku amerykański związek futbolowy NFL nawiązał współpracę z Jayem-Z i prowadzoną przez niego firmą Roc Nation, a raper został kimś w rodzaju dyrektora artystycznego halftime show. Po pierwsze, NFL wreszcie użyczyło swojej sceny artystom i artystkom hiphopowym, wcześniej nieobecnym na Super Bowl. W 2022 roku w przerwie finałowego meczu wystąpił Dr. Dre – w asyście gwiazd jak Snoop Dogg, Mary J. Blige czy Eminem.
Ten ostatni zakończył wykonanie „Lose Yourself”, nagrodzonego Oscarem hitu z filmu „Ósma mila”, gestem solidarności z ukaranym futbolistą Colinem Kaepernickiem. Kilka lat wcześniej sportowiec klęknął podczas hymnu USA (a zawodnicy są zobowiązani stać, gdy jest wykonywany). Kaepernick, poza boiskiem żarliwy aktywista, chciał w ten sposób wyrazić protest wobec systemowego rasizmu i brutalności policji, ale wiele osób uznało jego gest za nieprzyzwoity i antyamerykański.

Polityczny był też koncert Kendricka Lamara z 2025 roku. Raper zaprosił na scenę ikoniczne postaci – od aktora Samuela L. Jacksona po tenisistkę Serenę Williams – by podkreślić, że afroamerykańska społeczność jest fundamentem amerykańskiej kultury. Ułożył z ludzi obecnych na scenie flagę USA, a potem wymownie podzielił ją na pół. Występ Lamara wzbudzał raczej zgodny zachwyt, choć nawet wśród kibicujących raperowi pojawiły się głosy, że zabrakło subtelności w proteście uprzywilejowanego muzyka, który nie dostrzega wszystkich, zwłaszcza tych mniej oczywistych, aspektów nierówności rasowych w Stanach Zjednoczonych.
Bad Bunny zrobi źle Trumpowi
Czy występ Bad Bunny’ego też wybrzmi politycznie? Już po ogłoszeniu, że to Portorykańczyk przejmie scenę Super Bowl podczas kolejnego finału, zwolennicy Donalda Trumpa zaczęli krzyczeć, że ktoś, kto nie śpiewa po angielsku, nie powinien mieć wstępu na mistrzostwa NFL. Bad Bunny ruszając w trasę koncertową promującą swój ostatni album, z rozmysłem ominął Stany Zjednoczone, gdzie Trump kontynuuje akcję bezwzględnych deportacji imigrantów, głównie Latynosów, a koncerty muzyka mogły być przestrzenią potencjalnych polowań. Dlaczego więc wystąpi na Super Bowl? Artysta o jego zasięgach nie potrzebuje przecież dodatkowej ekspozycji. Ale to, że człowiek, który śpiewa wyłącznie po hiszpańsku, wystąpi na tak bardzo amerykańskim wydarzeniu, jest kategorycznym głosem niezgody wobec ksenofobicznej polityki Republikanów. I tę rewolucję pokażą w telewizji.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.