Znaleziono 0 artykułów
09.12.2022

Książki tygodnia: Robert Pucek, „Zastrzał albo trochę”, „Jeszcze trochę”

09.12.2022
Książki tygodnia: Robert Pucek, „Zastrzał albo trochę”, „Jeszcze trochę” / Getty Images

Zanim Robert Pucek zaczął w swoich książkach opowiadać o ludziach, pisał o owadach. Niezależnie od tego, kto jest bohaterem, jego proza nie polega tylko na dosłowności czy realizmie. Jest czystą empatią, zrozumieniem dla ułomności. Autor z czułością przygląda się tym, których nikt nie kocha.

Książki pana Roberta – i kiedy pisze o skrzydlatych owadach, wielonogich pająkach, zupełnie beznogich glistowatych stworach, których nazwy znają tylko specjaliści, i kiedy opowiada o ludziach – pełne są zadziwiających detali. Te szczegóły zanurzone są w biologii, ale też w filozofii i w światowym piśmiennictwie beletrystycznym. Pozycje o owadach są wcześniejsze. Książki o ludziach powstały niedawno.

Sam pan Robert, figura literacka, czyli doskonale nieprawdziwa, choć istniejąca, nie stroni od opisywania detali własnego żywota, tworzy więc sytuację skomplikowaną. Bezkręgowce, uwielbiane przez pana Roberta, nie mają do tego żadnego stosunku, być może z braku umiejętności czytania, w którą akurat pan Robert nie uwierzy.

Jego twórczość wskazuje nie tylko na konkret (autor jest również znakomitym tłumaczem z kilku języków), ale też na łączność z innymi tajemniczymi oraz magicznymi bytami. Co się tyczy ludzi – rzecz zdaje się zapętlona. Nic nikomu nie wadzi, gdy pan Robert pochyla się z miłością nad ogromną pajęczyną, wiszącą nad jego biurkiem w chatce ustawionej w samotni, na odludziu. Ale kiedy z podobną ciepłą uwagą kroi piórem jak skalpelem los wiejskiego pijaka, może zostać odsądzony od czci i wiary. Nie jest to wymysł, tylko szczera prawda. Bohaterowie pana Roberta lubić go przestali.

Nie ma sensu wybierać co pikantniejszych cytatów z dwóch ostatnich książek autora, tych o ludziach. Byłoby to wyrywanie słów z kontekstu, a ten jest o wiele bogatszy niż kilka pospolitych przekleństw, niekiedy ujętych w bardzo malownicze zbiory i frazy. Bowiem nie na dosłowności – albo nie tylko na realizmie – polega proza pana Roberta. A że jest warta wszystkich pieniędzy, niech świadczą nominacje do najwyższych nagród literackich. Rzecz to wyrafinowana i smaczna, mimo że z bluzgami.

Zatrzymajmy się jednak na kilku scenach. Pan Robert pije wódkę pod wiejskim sklepem, gdzie akurat ma najbliżej, wódka mu smakuje, więc nie znajduje powodu do reklamacji, podobnie jak kompania, która pije równie ochoczo, jak on. A jednak coś zgrzyta, bowiem chciałby namyśleć się nad chińskim poetą lub średniowiecznym filozofem, a kompania wrzeszczy i krzyczy, cmoka i gwiżdże, co rozmyślaniom osobliwie przeszkadza.

Albo – pan Robert jedzie z kumplami aż do Niemiec, przeprowadzać jakieś interesy. Jest niezbędny w tej sytuacji, bo umie mówić obcymi językami. Trafiają pod Jenę, mimo iż powinni być zupełnie gdzie indziej. Ale panu Robertowi absolutnie to nie przeszkadza: furda interesy, gdy stworzył we własnej wyobraźni postać poety Johanna Wolfganga von Goethego, akurat wieki temu przechadzającego się dookoła miasta, a to wyobrażenie czyni chwilę wzniosłą i niezwykłą. Pozostaje pan Robert jednak absolutnie osobny w swoich wzruszeniach. Nie jest to może doświadczenie miłe, ale wzbogacające.

Robert Pucek nie napisał swoich książek o ludziach po to, żeby czytelnikowi było miło. Nie napisał ich również dlatego, by ukazać prowincjonalny świat, pogrążony w beznadziejnym, wódczanym mroku. Jego proza jest czystą empatią, zrozumieniem dla ułomności, których – bywa – sam pisarz doświadcza. Odnajduje w bohaterach godność i piękno, również kiedy te cechy wyrażają się w bluzgu na świat i na bliźnich. Nic nie jest w tym świecie literackim oczywiste, dokładne jak fotografia, nieoddająca dosłownego czasu, miejsca ani dosłownych ludzi. Jest w tej prozie raczej mocno pospolity los człowieczy, u nas dość powszechny, można odnaleźć go od wschodu do zachodu i z północy na południe. Nie dotyczy tylko prowincjonalnych wsi i lichych dzielnic wielkich miast. Umiałbym wskazać profesorów i magistrów, doktorów i pisarzy, którzy doświadczają takiego losu, o jakim pisze pan Robert. Milczą o nim, a Pucek nazywa rzecz po imieniu. Zatem przeszkadzałby również profesorom.

Pisarstwo Roberta Pucka ma w sobie tyle magii, że można w nim również odnaleźć nieznośny realizm. Niech nikogo nie dziwią nagie od przekleństw dialogi i postacie na pozór tak głębokie, jak głębokie jest gardło do wlewania gorzałki. Noga może powinąć się człowiekowi zawsze i wszędzie, w niektórych miejscach powija się częściej niż w innych. Przy czym autor nie opisuje dna. Ale raczej sekwencję przypadków lub niezawinioną determinację egzystencji, która spycha w dół i nic sobie nie robi z marzeń, że trzeba szybować wysoko, a przynajmniej trochę wyżej.

Powiedział mi, że kocha tych ludzi, których nikt nie kocha. Jasne, że oni go nie kochają. Lecz kiedy ktoś dostał od Stwórcy umiejętność pięknego składania słów, a drugi nie dostał nic prócz niepięknego życia, skutki można zawrzeć tylko w literaturze lub w rzeczywistej niechęci.

Zastrzał albo trochę, Robert Pucek / Fot. Materiały prasowe
Jeszcze trochę , Robert Pucek / Fot. Materiały prasowe

Robert Pucek, „Zastrzał albo trochę”, „Jeszcze trochę”, wydawnictwo Linia.

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij