Znaleziono 0 artykułów
22.03.2020

15 najlepszych komedii wszech czasów

22.03.2020
„Clueless. Słodkie zmartwienia” (Fot. EastNews)

W naszym rankingu znalazły się klasyki takie jak „Pół żartem, pół serio”, ponadczasowe przeboje w klimacie „Dziennika Bridget Jones” i niedawne premiery w stylu „Jestem taka piękna”.

„Pół żartem, pół serio” (1959)

Marilyn Monroe (Fot. EastNews)

Trudno jednoznacznie stwierdzić, którą z zasług Billy'ego Wildera dla kina, uznać za największą. Nie dość, że nakręcił co najmniej kilka kultowych komedii, to jeszcze pomógł wypromować Audrey Hepburn i Marilyn Monroe na gwiazdy wszech czasów. Blond seksbomba zagrała u niego piosenkarkę Sugar w „Some Like It Hot” u boku Jacka Lemmona i Tony'ego Curtisa. Ta brawurowa, farsowa i odważna obyczajowo komedia opowiada o dwóch muzykach, którzy uciekając przed mafią, przebierają się za kobiety. Ostatnie zdanie filmu („Cóż, nikt nie jest doskonały!”) jest bodaj najczęściej cytowanym finałem w historii kina.  

„Różowa pantera” (1963)

David Niven i Claudia Cardinale (Fot. EastNews)

Francuska policja nie widziała większego fajtłapy niż inspektor Clouseau (Peter Sellers). A stoi przed nim nie lada wyzwanie. Musi schwytać mistrza złodziei (David Niven) zanim ukradnie drogocenną kolię księżniczki (Claudia Cardinale). Pokryta patyną komedia pomyłek pozostaje współczesna dzięki nieśmiertelnemu motywowi muzycznemu Henry'ego Manciniego.

„Sami swoi” (1967)

„Sami swoi” (Fot. EastNews)

Powtórki sagi o Kargulach i Pawlakach za każdym razem mają rekordową widownię. Trylogia Sylwestra Chęcińskiego o dwóch zwaśnionych rodach, budowaniu nowej Polski i snach o Ameryce wciąż bawi. Jej sekret tkwi w uchwyceniu polskiej mentalności – przekornej i przewrotnej, mitomańskiej i marzycielskiej, odważnej i oportunistycznej zarazem.

„Rejs” (1970)

„Rejs” (Fot. EastNews)

Utrzymany w klimacie pure nonsense'u obraz Marka Piwowskiego to jedna z najlepszych filmowych analiz PRL-owskiej rzeczywistości ze wszystkimi jej absurdami, dziwactwami i śmiesznostkami. Historia samozwańczego kaowca (Stanisław Tym) na statku jest tylko pretekstem do satyry na konformizm, oportunizm i nowomowę. 

„Monty Python i Święty Graal” (1975)

„Monty Python i Święty Graal” (Fot. EastNews)

Każdy szanujący się amerykański komik, a w każdym razie cała obsada „Saturday Night Live”, przyznaje się do inspiracji i fascynacji Mothy Pythonem. Gdyby nie absurdalne, balansujące na granicy makabry, gagi Johna Cleese'a, Terry'ego Gilliama, Michaela Palina i Terry'ego Jonesa angielski humor nie rozlałby się na cały świat. A gdyby nie „Święty Graal” – pythonowska wersja historii króla Artura – Anglicy nie zostaliby supergwiazdami. 

„Miś” (1981)

„Miś” (Fot. EastNews)

Stanisław Tym miał szczęście wystąpić w dwóch najważniejszych komediach przed 1989 rokiem w Polsce. Jego Ryszard Ochódzki, prezes klubu sportowego „Tęcza”, absurdy PRL-u potrafi wykorzystać na swoją korzyść. „Nie mieszajmy myślowo dwóch różnych systemów walutowych. Nie bądźmy peweksami!”, „Dzień dobry, cześć i czołem! Pytacie, skąd się wziąłem?! Jestem wesoły Romek! Mam na przedmieściu domek, a w domku wodę, światło, gaz!”, „Co mogłem, to załatwiłem” – Polacy do dziś mówią „Misiem”.

„Kiedy Harry poznał Sally” (1989)

Meg Ryan i Billy Crystal (Fot. EastNews)

Scena orgazmu wpisała się w popkulturę na tyle skutecznie, że potwarzano ją potem w reklamach. Historia znajomości, przyjaźni, a w końcu miłości Harry'ego i Sally, bawi i wzrusza. Z Meg Ryan film Roba Reinera uczynił jedną z najlepiej opłacanych aktorek Hollywood. Ale prawdziwą gwiazdą „Kiedy Harry...” jest scenariusz Nory Ephron. Równie błyskotliwy, co bezpretensjonalny. Rzadkie połączenie. 

„Dzień świstaka” (1993)

Bill Murray (Fot. EastNews)

Większość fanów filmu z Billem Murrayem o dziennikarzu, który przeżywa ten sam dzień w nieskończoność, póki naprawdę nie zasłuży na to, żeby otworzyła się przed nim przyszłość, widziało „Dzień świstaka” tyle razy, ile dni Phil zobaczył w Punxsutawney. Na czym polega magia tego filmu? Tak jak jego bohater, dzięki niemu uczymy się, żeby wykorzystywać każdy dzień, nawet ten najbardziej z pozoru zwyczajny.

„Clueless. Słodkie zmartwienia” (1995)

Alicia Silverstone, Stacey Dash, Brittany Murphy (Fot. EastNews)

Subtelną krytykę konsumpcjonizmu ogląda się dziś inaczej niż w czasach rozbuchanego kapitalizmu lat 90-tych. Ale przesłanie, że relacje międzyludzkie są ważniejsze niż stan posiadania, pozostaje aktualne.  

„Big Lebowski” (1998) 

Jeff Bridges i John Goodman (Fot. EastNews)

Bracia Coen nie mieliby tak ogromnej rzeszy wyznawców, gdyby nie film o pozornych przegrańcach, którzy tak naprawdę wiedzą, co w życiu dobre. Gdy Jeffrey „The Dude” Lebowski, który większość życia spędza z przyjaciółmi, grając w kręgle, zostaje pomylony z lokalnym milionerem, zaczyna się jego przygoda. Doprowadza go do punktu wyjścia – zrozumienia, że najważniejsze jest to, co już ma.  

„Dziennik Bridget Jones” (2001)

Hugh Grant i Renee Zellweger (Fot. EastNews)

Ekranizacja powieści Helen Fielding to stały punkt przedświątecznego maratonu filmowego. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby perypetie singielki z Londynu przypomnieć sobie także w ponure styczniowe popołudnie. Miłość, oczywiście, w tej komedii romantycznej, zwycięży, ale po drodze bohaterka zaliczy liczne wpadki, spośród których zjazd po rurze strażackiej, błękitna zupa i króliczy kostium wcale nie są najbardziej wstydliwe. 

„Vinci” (2004)

Borys Szyc i Robert Więckiewicz (Fot. EastNews)

Złodziej antyków Cuma (Robert Więckiewicz) ma ukraść „Damę z łasiczką” Leonarda da Vinci. Bez wsparcia ta akcja się nie powiedzie. Jedna z najlżejszych komedii Juliusza Machulskiego nie zrobiła furory na miarę „Seksmisji”, ale zasługuje na powtórkę, chociażby ze względu na świetną obsadę. Poziom aktorstwa, dowcipu i zmyślności scenariusza – bliski standardom Hollywood.

„Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej” (2006)

Sacha Baron Cohen jako Borat (Fot. EastNews)

Ameryka w krzywym zwierciadle. Zjadliwej satyrze Sachy Barona Cohena zarzucano nadmierne okrucieństwo. Jego „Borat” nikogo nie oszczędza – gwiazd Hollywood, możnych rządzących i całkiem przeciętnych Amerykanów, którzy okazują się ksenofobami, mizoginami i rasistami. W dobie Trumpa warto włączyć klasyka raz jeszcze. 

„Druhny” (2011)

Maya Rudolph, Kristen Wiig i Ellie Kemper (Fot. EastNews)

Takie filmy zazwyczaj robiło się o mężczyznach. Dlatego „Druhny”, choć pełne rynsztokowego humoru, można uznać za manifest feministyczny. Annie zupełnie nie nadaje się na druhnę swojej najlepszej przyjaciółki, Lillian. Podobnie jak pozostałe dziewczyny z problemami. Ale usprawiedliwiając ich niedoskonałości, film tak naprawdę wychwala kobiecą przyjaźń – trudną, szczerą, ponad wszystko. 

„Jestem taka piękna” (2018)

Amy Schumer (Fot. materiały prasowe)

Renee uważa, że jest brzydka. Gdy w wyniku wypadku zyskuje pewność siebie (wydaje jej się, że wygląda zupełnie inaczej, podczas gdy widzowie wiedzą, że nic się nie zmieniło), odmienia swoje życie. Z pozoru komedia opowiada o tym, że przetrwają najpiękniejsi. Ale tak naprawdę to ciepła przypowieść o tym, że niezależnie od tego, jaka jesteś, jesteś warta miłości. Nic tak nie poprawia humoru jak poczucie wyjątkowości.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij