Znaleziono 0 artykułów
27.03.2022

Aborcja: Jestem aborcyjną doulą

27.03.2022
il. Izabela Kacprzak

Aborcję zrobiłam tuż przed pandemią. Miałam 35 lat i byłam sobą głęboko rozczarowana: jak mogłam do tego dopuścić, dlaczego wpakowałam się w taką sytuację? Ale nie miałam wątpliwości, nigdy nie wyobrażałam sobie, że mogłabym mieć dziecko. I nie widziałam siebie w roli matki. Byłam więc bardzo racjonalna – zamówiłam tabletki w sieci, a później zażyłam je w domu zgodnie z instrukcją. To nie było przyjemne, obyło się jednak bez dramatów. Rozwolnienie, bardzo bolesne skurcze, krwawienie. Po kilku godzinach byłam wykończona, zasnęłam, a kiedy obudziłam się następnego dnia, poczułam ulgę.

Ani wtedy, ani później nie miałam poczucia, że robię coś złego. Pewnie dlatego, że w mojej świadomości pięciotygodniowy zarodek to zlepek komórek, a nie dziecko. Jedyna rzecz, którą przeprowadziłabym dziś inaczej, to rozmowa z partnerem. Wtedy nasza relacja była bardzo świeża, spotykaliśmy się może dwa miesiące, nie znaliśmy się dobrze, nie mieszkaliśmy razem. Nie wiedziałam, jak zareaguje, i nie zaryzykowałam. Wolałam wziąć cały ciężar sytuacji na siebie. Moje przyjaciółki wiedziały i mnie wspierały. Kilka miesięcy po tym wydarzeniu jedna zadzwoniła z pytaniem, czy nie pomogłabym komuś, kto znalazł się w analogicznej sytuacji. – Oczywiście, że tak – powiedziałam bez zastanowienia. 

il. Izabela Kacprzak

Dlaczego? Po pierwsze, byłam wściekła na świat, który zastrasza kobiety, odbiera im prawo do stanowienia o sobie i sprzedaje tę narrację o wielkiej traumie, która – jak pokazuje mój przykład – wcale nie musi się wydarzyć. Po drugie, lubię pomagać, wydawało mi się, że moje doświadczenie wystarczy.

Tak nie było. Z dzisiejszej perspektywy wiem, że popełniłam podstawowy błąd: zamiast słuchać i rzeczowo odpowiadać na pytania, przedstawiłam historię swojego życia. To było spontaniczne i emocjonalne, i zupełnie nieprofesjonalne. O tym, na czym polega praca aborcyjnej douli, jakimi metodami, gdzie i kiedy można bezpiecznie przeprowadzić aborcję, dowiedziałam się dopiero na warsztatach Aborcyjnego Dream Teamu. Od prawie roku jestem wolontariuszką i odpowiadam na pytania dotyczące aborcji na czacie. To praca siedem dni w tygodniu, bez regularnych godzin. Piszę, kiedy mam wolną chwilę w pracy, gdy stoję w kolejce do kasy w sklepie albo gdy jestem w domu. Nawet teraz, kiedy rozmawiam, telefon wibruje mi w kieszeni. Ale nie czuję się przeciążona, możliwość pomagania kobietom jest spełniająca.

Wsparcie na czacie: Kobiety, które zostały same

Zazwyczaj piszą same zainteresowane, czasem przyjaciółki, które asystują, rzadziej partnerzy. Z nimi nie lubię korespondować, bo uważam, że ciąża i aborcja dotyczy ciała kobiety i to ona decyduje. Zdarza się jednak, że dziewczyna, choć jest zdecydowana na przerwanie ciąży, źle sobie radzi z sytuacją emocjonalnie i chłopak opiekuje się nią, organizując logistykę, do której ona nie ma głowy. 

Najczęściej trafiają do mnie osoby, które mają 25–35 lat, i nie są to wcale singielki z Tinderem w telefonie. Zaskakująco często to młode matki, które opiekują się niemowlakami i nie zdążyły jeszcze odnaleźć się w nowej życiowej roli. Ich wpadka to zazwyczaj pierwszy seks po połogu – przeświadczenie, że karmienie piersią jest gwarancją niepłodności, wciąż pokutuje i zbiera żniwo. Te dziewczyny są zdziwione i przytłoczone, płaczą z bezsilności.

Druga grupa to dojrzałe kobiety po czterdziestce, one zazwyczaj są na siebie wściekłe, wstydzą się, że straciły kontrolę, piszą, że czują się za stare na macierzyństwo, że mają już poukładane życie, jasną ścieżkę kariery i dziecko to zamach na ich niezależność. Często boją się też o przebieg ciąży – zdrowie swoje i dziecka. Co zrobią, jeśli za kilka tygodni badania wykażą wady płodu? To bardzo poważne pytania, a brak zaufania do lekarzy i systemu ochrony zdrowia nie pomaga.

Najstarsza z kobiet, która się do mnie zgłosiła, miała 47 lat. To była dramatyczna historia mamy trójki dzieci, żyjącej w tradycyjnej rodzinie wyznającej katolickie wartości. Ta kobieta z jednej strony wiedziała, że to może być jej ostatnia szansa w życiu na macierzyństwo, z drugiej była zmęczona. Czuła, że dużą część życia już poświęciła bliskim, i chciała zamknąć ten etap. Zrobiła aborcję, ale w tajemnicy przed mężem. Miała ogromne poczucie winy.

Wreszcie młode osoby i nastolatki. One są zupełnie zagubione, nie mają elementarnej wiedzy na temat ciała i fizjologii, a są aktywne seksualnie. Bezradność i poczucie zagrożenia doprowadzają je do histerii. Jedna dziewczyna zadawała mi obsesyjnie pytanie o to, czy petting palcami ze śladami spermy może spowodować ciążę. Inna zrobiła test, który wyszedł negatywnie, ale powtórzyła go kompulsywnie kilka razy, a kiedy wciąż miała negatywne wyniki, pytała, jak jeszcze może sprawdzić, czy na pewno nie jest w ciąży. Napisałam jej wtedy: „Nie umiem Ci już pomóc. Wydaje mi się, że powinnaś zwrócić się o pomoc do psychologa”.

Te młode dziewczyny są bardzo samotne, często nie mogą liczyć ani na chłopaków, ani na rodzinę. A przypominam, że siedemnastolatka w świetle prawa nie może samodzielnie pójść na wizytę do ginekologa, potrzebna jest zgoda rodzica. W praktyce oznacza to, że po wywołaniu poronienia taka osoba nie może sprawdzić bez wtajemniczania mamy, czy aborcja rzeczywiście się udała i czy jej drogi rodne się oczyściły.

Wychodzi na to, że na czat trafiają absolutnie wszystkie kobiety, które są płodne, i że aborcja dotyczy każdej z nas. To, co łączy osoby, które napisały na czacie, to zagubienie i poczucie izolacji. One zazwyczaj nikomu nie mówią o tym, co się dzieje, nawet partnerowi. Tylko w sieci mogą porozmawiać z kimś, kto wysłucha, nie oceni, dostarczy garść praktycznych informacji.

Kiedy aborcja farmakologiczna zawodzi

Ale to, co w teorii wydaje się proste i klarowne, zdarza się, że w praktyce się komplikuje. Na przykład najpopularniejsza z metod, czyli aborcja farmakologiczna, przeprowadzana w domu, czasem się nie udaje. To nikły procent, według badań w dwóch na sto przypadków. Mimo skurczów i krwawień nie dochodzi do poronienia. Mam taką historię w pamięci i muszę przyznać, że to moja największa do tej pory porażka. Dziewczyna zrobiła aborcję w domu, napisała, że wszystko przebiegło dobrze, podziękowała i zniknęła, a kilka miesięcy później wróciła z informacją, że jednak jest w ciąży.

Miałam wyrzuty sumienia, że przyjęłam na wiarę to, co napisała, powinnam była spytać, jak wygląda „to coś”, co uznała za poroniony zarodek, bo prawda jest taka, że duże skrzepy krwi mogą być mylące. Niektóre z dziewczyn, którym towarzyszę zdalnie w trakcie poronień, przysyłają mi zdjęcia tego, co znalazły na podpasce, co pozwala mi z dużym prawdopodobieństwem ocenić sytuację. Ale zawsze ważne jest też to, żeby wkrótce po aborcji pójść do ginekologa na wizytę kontrolną. Pacjentka nie musi nikogo wtajemniczać w to, co zrobiła. Lekarz nie ma żadnych narzędzi, żeby ocenić, czy poronienie było naturalne, czy wywołane farmakologicznie.

Tymczasem moja podopieczna wróciła na czat w momencie, kiedy ciąża miała więcej niż 21 tygodni i 6 dni, i spytała o możliwość aborcji. Niestety nie mogłam jej pomóc, 22. tydzień to granica, której nie przekraczamy. Jesteśmy w ścisłym kontakcie z prawniczkami, które informują nas o linii orzeczniczej. W świetle międzynarodowego prawa tak późna aborcja – bo mówimy o 5,5-miesięcznym płodzie – to już poważne przestępstwo. Może zostać uznana za dzieciobójstwo, jeśli personel medyczny, a potem prokurator uznają, że była to aborcja.

Gdy badania prenatalne wykazują wady płodu

Najbardziej dramatyczne są sytuacje kobiet, które chciały dziecka, ale podczas badań prenatalnych, które zazwyczaj robi się około 20. tygodnia, dowiedziały się o wadach genetycznych płodu i nie były w stanie poświęcić swojego życia na opiekę. W takich przypadkach staram się być bardzo rzeczowa, nie zadaję żadnych dodatkowych pytań, staję się punktem informacyjnym, wiem, że mają bardzo mało czasu na decyzję, a w dodatku są w ekstremalnie trudnym położeniu. O ciąży wie już zazwyczaj nie tylko partner, lecz także rodzina, przyjaciele, współpracownicy i sąsiedzi. To naturalne, bo brzuch jest widoczny. Niektóre z tych kobiet zdążyły już sobie wyobrazić nowe życie z dzieckiem, zaczęły gromadzić ubranka czy remontować mieszkanie.

W tych sytuacjach nie zalecam aborcji w domu, proponuję, żeby po zażyciu tabletek pojechać do szpitala, mówiąc zdawkowo, że dzieje się coś nietypowego. Poronienie dość dobrze rozwiniętego zarodka, liczącego pięć miesięcy, może być traumatyczne, a problematyczne są też wszystkie kwestie techniczne – np. co zrobić z tak dużym płodem. Szpital zdejmuje z kobiety to obciążenie psychiczne. Nie ma też racjonalnych obaw o to, że poronienie wywołane tabletkami zostanie zidentyfikowane. W przebiegu jest takie samo jak naturalne, a żadna placówka nie używa testów na obecność substancji poronnych we krwi. To, co realnie może być nieprzyjemne, to złośliwość czy podejrzliwość personelu, dlatego zawsze piszę dziewczynom: „Nie zapomnij być smutna”.

Zdarza się też, że choć dziewczyna jest zdecydowana, wie, że nie chce być matką, to jej partner wywiera presję i jest przemocowy. Słyszałam o przypadkach przebijania prezerwatyw szpilką, wysypywania tabletek poronnych do toalety czy groźbach doniesienia o aborcji na policję. Powiem krótko, rozumiem frustrację tych mężczyzn – bardzo chcą mieć potomstwo, choć nie są w stanie znaleźć chętnej partnerki – ale w ogóle ich nie żałuję. Ciąża i macierzyństwo to odpowiedzialność i decyzja na całe życie, obciąża głównie kobietę, a wpływa na wszystko: drogę zawodową, sposób, w jaki żyjesz. Nikt nie może tego od ciebie wymagać, ty też nie powinnaś tego robić na siłę, bo dzieci powinny się rodzić, gdy są chciane i kochane. Tak uważam, dlatego w wiadomościach na czacie często piszę: „To jest Twoja ciąża i tylko Ty możesz o niej decydować”. 

 

***

 

 

O aborcji mówi się dużo, ale abstrakcyjnie – to temat społeczny, ewentualnie doświadczenie dalekiej koleżanki. Tymczasem statystyki CBOS wykazują, że ciążę przynajmniej raz w życiu przerwało nawet 5,8 mln Polek. Choć nie jesteśmy tego świadomi, są wśród nich nasze przyjaciółki, mamy, babcie, sąsiadki, nauczycielki, koleżanki z pracy. Tę decyzję podjęły na jakimś etapie swojego życia, bo wierzyły, że będzie dla nich najlepsza. Niektóre nie chciały mieć dzieci, inne nie mogły liczyć na wsparcie partnera i rodziny, jeszcze inne bały się o sytuację materialną albo zdrowotną, na przykład nie były w stanie urodzić dziecka, które wymagałoby dożywotniej opieki. Każda z tych sytuacji była bardzo indywidualna. A w Polsce, w związku z jednym z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych na świecie, również ryzykowna – bo często spycha kobietę do podziemia.W ten sposób skazuje na samotność i zamyka usta. W nowym cyklu „Aborcja” będziemy wysłuchiwać prawdziwych historii kobiet, które rozważały lub zdecydowały się na aborcję. Chcemy przywrócić im głos.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij