Znaleziono 0 artykułów
24.12.2019

Kasia Adamik i Olga Chajdas: Boginie światów równoległych

24.12.2019
Kasia Adamik, Evgeniya Akhremenko i Olga Chajdas (Fot. Robert Korybut Daszkiewicz)

O ekstazach i udrękach planów filmowych, o pracy w serialach polskich i amerykańskich, w Bieszczadach i w Bułgarii opowiadają współtwórczynie trzeciej serii „Watahy”, partnerki w życiu i pracy.

W gościnnej kuchni reżyserek filmowych i serialowych, Kasi Adamik i Olgi Chajdas, spotykamy się na chwilę, zanim uciekną na święta do swojego wiejskiego domu w Bretanii. Przy wigilijnych przekąskach przepytuję dziewczyny z paru epizodów ich serialowego życia, z najnowszym osiągnięciem, czyli „Watahą 3” nakręconą dla HBO, na czele. Kilka odcinków epopei strażników z polsko-ukraińskiej granicy już za mną. Czekam na kolejne, czytając zirytowane komentarze fanów: „Dlaczego nie możemy obejrzeć całego sezonu naraz?”.

Wiktor Rebrow (Leszek Lichota) wrócił na służbę do Straży Granicznej, czyli tytułowej watahy, ale wciąż woli działać w pojedynkę. Odkrywa brutalne zabójstwo rodziny lokalnego biznesmena i namawia na powrót w Bieszczady prokurator Igę Dobosz (Aleksandra Popławska), która tymczasem pnie się po szczeblach kariery w Warszawie. Na granicy pojawia się nowa postać, Tatiana Barkova (Jewgienia Akremienko) – dawniej żona ukraińskiego bossa mafii, która po jego śmierci przejęła przemytniczy biznes. Dalsze ich losy w kolejnych odcinkach.

Kadr z serialu „Wataha” (Fot. Materiały prasowe)

Podobno poznałyście się na planie serialu?

Olga Chajdas: Tak. Byłam asystentką reżysera przy serialu Agnieszki Holland, Kasi Adamik i Magdaleny Łazarkiewicz „Ekipa”, gdzie trafiłam polecona właśnie przez siostrę Agnieszki, Magdę, a jej zarekomendował mnie z kolei Maciej Kowalewski, któremu asystowałam przy spektaklu teatralnym „Bomba”.

Kasia Adamik: To była miłość od pierwszego wejrzenia, po której nastąpiło pół roku bardzo ciężkiej pracy na planie.

Teraz obie reżyserujecie seriale, razem i oddzielnie. Czy seriale tracą na swojej magii, kiedy już znacie mechanizmy ich powstawania?

Kasia: Kręcimy filmy, a jednak nadal uwielbiamy iść na coś dobrego do kina, przenieść się do innego świata, coś odkryć, coś przeżyć. Jak są dobre, to zapomina się o warsztacie. Jeśli chodzi o seriale, to oglądam bardzo dużo pierwszych odcinków serii, ale tylko kilka z nich potem kontynuuję.

Olga: Tak miałyśmy ostatnio z  serialem „Watchmen”, wywiedzionym z głośnego komiksu i dotykającym problemu rasizmu w Ameryce. Po pierwszym odcinku stwierdziłyśmy, że czekamy na cały sezon, żeby połknąć go w jednym kawałku. Zrobił na nas duże wrażenie sposób, w który kreuje nową, ale superwiarygodną rzeczywistość oraz to, jak buduje reguły jej działania. Zetknęłyśmy się z podobną problematyką przy „1983”, pierwszym polskim serialu dla Netlixa, który nakręciłyśmy wspólnie z Agnieszką Holland i Agnieszką Smoczyńską. To political fiction: w latach 80. następuje wydarzenie, które sprawia, że rzeczywistość inaczej się toczy. W ‚Watchmenach” podobnie. Stworzenie „równoległego świata” pozwala uwypuklić problemy naszej rzeczywistości w bardziej wyrazisty sposób.

Kasia Adamik i Olga Chajdas (Fot. ADAM JANKOWSKI/REPORTER)

K: Zauważam u nas pewne serialowe przesilenie, po intensywnej pracy na planie z większą przyjemnością wracamy do serii, które już widziałyśmy i oglądamy je od początku, np. teraz: „The Crown” i „Walking Dead”. Przy tej ilości powstających seriali wszystkie ci się mieszają i okazuje się, że w pamięci pozostają tylko te naprawdę wybitne. Chodzi o to, że w pierwszych odcinkach trzeba stworzyć przekonujący świat, zapoznać widza z jego zasadami i jeśli jest to dobrze odrobiona lekcja, wtedy działa. Ale myślę, że i tak bohaterowie są najważniejsi. „Wataha” dlatego tak dobrze funkcjonuje, bo bohaterowie są prawdziwi i głębocy. Interesuje cię, co się będzie z nimi dalej działo. O każdym jesteś w stanie coś powiedzieć, nie zlewają się w jedną masę.

Kadr z serialu „Wataha” (Fot. Materiały prasowe)

Mam wrażenie, że choć „Wataha” odnosi się do naszej rzeczywistości, to już ich sceneria, Bieszczady, są swego rodzaju krainą mityczną. W popkulturze nasyconą stereotypami dzikiej, odległej krainy, pełnej różnych uciekinierów z życia…

O: To ciekawe, że mówisz o mitologii Bieszczad, bo wczoraj odkryłam ciekawą rzecz dotyczącą muzyki do „Watahy”, co się przekłada na cały serial. Muzyka, dziś służąca rozrywce, kiedyś była używana głównie w celach rytualnych czy religijnych.  I „Wataha”, także przez muzykę, dotyka właśnie tej mitologii, rytuału, innego świata. Tam jest coś „pod spodem”. Jakaś dzikość, pierwotność. 

Świat w tym serialu rzeczywiście funkcjonuje na granicy i nie jest to wyłącznie granica dwóch państw, Polski i Ukrainy, ale także granica w nas. Bohaterowie nieustannie łamią zasady. Na czym polega siła tego srialu?

K: Siłą „Watahy” jest to, co stworzyli na początku Artur Kowalewski i Michał Gazda. Wspaniały był pomysł, żeby naprawdę pojechać w Bieszczady, a nie kręcić wnętrza w Warszawie i tylko na dwa dni wyskoczyć w teren, by dograć plenery. Ten region jest tak wyrazisty i życie tam, tak inne, że to jakoś przesiąka do filmu. I zmienia sposób opowiadania, bo pewnych rzeczy tam nie da się zrobić, np. nie ma, jak dojść do jakiegoś miejsca, albo brakuje dostępu do technologii. Musisz się dostosowywać, improwizować.

Kadr z serialu „Wataha” (Fot. Materiały prasowe)

O: Nawet mieszkania są inne. Leszek Lichota, który gra Rebrowa, to kawał faceta, a wszystkie mieszkania są tam malutkie i ciasne, to też jest prawda tej opowieści.

K: Wartością tego serialu jest także to, że on nie staje po jakiejś stronie, nie ma tezy. Pokazuje złożoność sytuacji życia na granicy, gdzie bohaterowie stykają się z takimi problemami, jak migracje,  przestępczość, konflikty kulturowe, etniczne. Ich decyzje są czasem trudne, niekiedy polityka wchodzi w ich pracę z buciorami, bywa, że strażnicy sami robią błędy, a uchodźcy są źli albo dobrzy. Tu każdy ma swoją rację.

Mam wrażenie, że macie bardzo emocjonalny stosunek do tego serialu. To nie jest zwykła praca. Ty, Kasiu, jesteś z nim związana, jako reżyserka, już od pierwszego sezonu.

K: Jest coś specjalnego w pracy nad tym serialem. Trochę dlatego, że jesteśmy tam odizolowani od świata, ale to zdarza się także w innych produkcjach. Natomiast w Bieszczadach jest to dodatkowo wyzwanie fizyczno-emocjonalne. Przygoda egzystencjalna. Góry, lasy, zmienna pogoda, śnieg, błoto. Brak telefonu, brak internetu.

O: Jesteś w pięknym przyrodniczo miejscu, ale nieustannie się zmagasz z czymś, czujesz ból w mięśniach.

K: Tam trzeba po prostu fizycznie pracować. Nie jest tak, że siedzisz w namiocie i patrzysz w podgląd, jak to bywa gdzie indziej. Mamy zdjęcia w takich miejscach, że czasem w ogóle nie da się podjechać samochodem i trzeba jeszcze 30 minut iść ze sprzętem. Wtedy każdy coś ze sobą wnosi na górę. Ostatnio Żenia, grająca szefową mafii, dźwigała jakąś skrzynkę.

O: To bywa wyniszczający tryb życia. Brak snu, stres, alkohol.

Kadr z serialu 1983 (Fot. Materiały prasowe Netflix)
Kasia Adamik i Olga Chajdas (Fot. Piotr Molecki/East News)

Alkohol?!

O: Ale też świeże powietrze! (śmiech). W każdym razie cały czas się nadwyrężasz i w pewnym momencie organizm mówi: dość.

O której zaczynacie dzień zdjęciowy?

K: Różnie. Gdyby człowiek wstawał codziennie rano o piątej, to by się przyzwyczaił, ale tu nie ma żadnej rutyny. Przez dwa dni jest pobudka o piątej, kolejnego dnia o szesnastej. Obiad jesz o pierwszej w nocy albo o dziesiątej rano, kiedy wracasz po nocnych zdjęciach.

O: Po przemarznięciu na planie w plenerze, wchodzisz do ciepłego busa i się przegrzewasz, bo masz na sobie oczywiście kalesony, ciepłe spodnie, puchówkę. Wysiadasz nieprzytomna, idziesz coś zjeść, a tu trzeba jeszcze przygotować się na następny dzień, wymyślić ujęcia. Padasz jak pies i następnego dnia – to samo od nowa. Najintensywniejsze życie towarzyskie ma miejsce, kiedy wracamy o świcie z nocnych zdjęć i nie możemy od razu iść spać. Jesteśmy za bardzo nakręceni, nabuzowani, mamy za dużo adrenaliny i potrzebujemy czasu, żeby się odrobinę uspokoić. Z planu wraca się w dygocie, bo to jest bitwa.

K: Po tym wszystkim jesteś wyczerpana do cna i myślisz sobie: nigdy więcej. Przez miesiąc jesteś szczęśliwa, że skończyłaś tę orkę, po pół roku dzwonią do ciebie, czy byś się nie skusiła na kolejny sezon i wtedy jeszcze się zastanawiasz. A po roku lecisz tam jak na skrzydłach, bo tęsknisz za tym. To nałóg!

Kadr z serialu 1983 (Fot. Materiały prasowe Netflix)

Olgo, nakręciłaś cztery odcinki trzeciego sezonu „Watahy”, ty, Kasiu – dwa. Ile czasu to wam zajęło?

O: Dokumentacja trwała od października, ale to były wyjazdy po kilka dni. Na zdjęcia pojechałam  na początku lutego, a wróciłam w czerwcu. Aktorzy jeżdżą tam i z powrotem, my siedzimy na miejscu.

K: Ja byłam na dokumentacji w marcu, zdjęcia zaczęłam w kwietniu i byłam do czerwca.

O: Wtedy przywiozłyśmy nasze koty: Myszkina, Franka i Stefanię. Przez chwilę miałyśmy namiastkę domu w hotelu.

K: Jedni wożą ze sobą do hoteli świece zapachowe, a my na wejściu pakujemy kanapę w folię, żeby koty na nią nie sikały i dopiero to czyni dom domem (śmiech!). My właściwie od dwóch lat nie byłyśmy razem dłużej w naszym mieszkaniu. Olga na Ukrainie kręciła z Agnieszką „Obywatela Jonesa”, ja byłam na zmianę na planie „Watahy” i amerykańskiego serialu „Absentia”. Po drodze kręciłyśmy jeszcze dla Netflixa „1983”. Po powrocie przez miesiąc segregowałam listy leżące na podłodze i jeszcze wszystkich nie otworzyłam. A tam: mandaty, rachunki, kary niepopłacone.

Jak to wpływa na wasz związek?

O: Nie ma szans na związek w takich okolicznościach, jeśli nie masz przy sobie kogoś, kto przynajmniej rozumie, o co chodzi w tej pracy.

K: Co i rusz w amerykańskich filmach i serialach widać bohaterów w rozterce, rozstających się, bo ich praca albo studia wymagają dłuższej rozłąki. Zawsze wydawało mi się to absurdalne. U nas to normalne. Po sześciu miesiącach zdjęć wracać do domu ze zdjęć do swojej połowy.

O: Dziś w Europie wszędzie dolecisz samolotem w dwie godziny, można się odwiedzać. Gorzej, gdyby jedna z nas pracowała dłużej w Stanach.

Kasia Adamik i Olga Chajdas (Fot. Archiwum prywatne)

Jak się regenerujecie po tym wszystkim?!

K: Oglądamy ulubione seriale (śmiech).

Bieszczady to stereotypowo tzw. męska przygoda, surowe życie na krawędzi i „Biały kruk” Stasiuka. Ale w „Watasze” mamy dwie kobiety za kamerą i dwie bardzo silne kobiece bohaterki przed kamerą.

O: A nawet cztery bohaterki, bo jeszcze Maja Maj jako ministra i Dagmara Bąk jako Aga. To było fenomenalne! Ale rzeczywiście nasze główne antagonistki to znana z poprzednich serii prokurator Dobosz, grana przez Olę Popławską, i szefowa ukraińskiego gangu Barkowa, czyli Jewgienija Akremenko. Brunetka i blondynka. Ta jasna, która jest mroczną postacią, i ta ciemna, która ma więcej światła, ale też nie jest jednoznaczna. To ich pojedynek. Zabawne, bo kiedy dziewczyny pierwszy raz spotkały się na planie, od razu czuć było iskrzenie, mimo że Ola jest aniołem, a Żenia przecudowną osobą. Teraz się uwielbiają.

Podoba mi się, że kobiety tutaj są nie tylko ofiarami przemocy ze strony przemytników, ale są też władcze, sprawcze, przejmują kontrolę, a wręcz manipulują facetami.

O: Pomyślałam sobie, że intryga jest naprawdę dobrze napisana i sama się obroni, więc fajnie byłoby w tym sezonie pobawić się klimatem i z rewelacyjnymi aktorami, popracować nad postaciami. Praca z taką grupą aktorów to była wielka przyjemność.

K: Olga ma więc odcinki, gdzie bawi się bohaterami, buduje więcej psychologii i skupia się na relacjach między nimi, a ja w finałowych odcinkach miałam taką akcję do przeprowadzenia, że musiałam sobie rozrysować mapę, bo nie mogłam zrozumieć, kto gdzie biega i kto do kogo strzela. Zaraz ci pokażę (Kasia wychodzi do drugiego pokoju po iPada)

O: Też sobie rysowałam, bo akcje w terenie trzeba zobaczyć przestrzennie, potem zdążyć to wszystko nakręcić w kilku lokacjach i jeszcze zadbać, żeby całość trzymała się kupy (wraca Kasia z iPadem, a Olga idzie po swoją „mapę”).

Kadr z serialu „Wataha” (Fot. Materiały prasowe)

K: Popatrz, to jest plan odcinka szóstego (szczegółów Państwu nie podam, bo mi nie wolno, ale potwierdzam, że studia w belgijskiej szkole komiksu, które skończyła Kasia procentują). Odkąd mam iPada, jest super, wrzucam tam swoje rysunki, storyboardy, a potem zdjęcia z nakręconych scen. To bardzo pomocne, bo kiedy nie robisz wszystkich scen po kolei, przy setnej zapominasz, co już nakręciłaś. Wtedy korzystam z tej ściągi.

W tym serialu Ukrainę gra prawdziwa Ukraina, część ekipy i aktorów także jest ukraińska. Jak wam się pracowało?

O: Tamtejsza produkcja była bardzo sprawna, a ludzie hiperpracowici. Są natomiast pewne różnice w modelach pracy, czego doświadczyłam już przy „Obywatelu Jonesie”, gdzie byłam reżyserką drugiej ekipy, ale tam było więcej czasu na dopasowanie się. Barkowa jest Rosjanką, bo naszą wspaniałą aktorkę znaleźliśmy w Moskwie i uznaliśmy, że będzie idealna do roli szefowej mafii w typie Sharon Stone. Za to całe otoczenie Barkowej to aktorzy ukraińscy.

K: Olga wybrała superchłopaków: wyraziści, charakterystyczni, utalentowani. Ale potem się okazało, że żaden z nich nie ma prawa jazdy.

O: Prawdopodobnie zatrudniłam jedyną piątkę mężczyzn z Ukrainy, którzy nie mieli prawa jazdy! (śmiech). Musieliśmy im znaleźć dublerów do scen z samochodami. Za to są świetnymi aktorami i bardzo się z nimi zżyliśmy.

Tu weszłyście w filmowy świat stworzony już przez kogoś innego i się w nim odnalazłyście, a jak było, kiedy robiłyście serial od początku, jak w przypadku „1983”?

O: W trzecim sezonie „Watahy” pojawiają się nowe postacie i wątki, więc miałam poczucie, że też dodałam dużo od siebie. W „1983” największą pracę nad stworzeniem tego świata wykonała jednak Kasia.

K: Oczywiście, że każdy reżyser chce formatować serial, robić pilota, bo ma wtedy większą wolność w wymyślaniu całej konstrukcji. Jesteś bogiem tego świata! Narzucasz styl i inni muszą się temu podporządkować.

Kadr z serialu „Absentia” (Fot. Materiały prasowe)

Kasiu, jak to się ma do twojej amerykańskiej serialowej przygody? Weszłaś w istniejący już świat serialu „Absentia” o agentce FBI, która wraca po tajemniczym zaginięciu, dołączając do tamtejszej ekipy. Zdjęcia powstawały w Bułgarii.

K: Bułgaria to świetne żarcie, pyszne ryby, genialne pomidory, doskonałe wina, więc nie ma na co narzekać. W kontaktach z ekipą jest podobnie, są natomiast różnice w systemie pracy. Największy szok po przyjeździe z Bieszczad był taki, że tam mieliśmy po 12 dni na odcinek, a w Sofii… zaledwie siedem. Nie ma nadgodzin, bo są drogie, wiec po 12 godzinach pracy po prostu wyłącza się prąd (uśmiech). To było bardzo stresujące. Wieczny pęd przeciwko zegarkowi.

O: Też tego doświadczyłam, pracując w Niemczech z Agnieszką Holland, jako drugi reżyser na planie „W ciemności”. W Polsce, jeżeli zarazisz ekipę swoją wizją i entuzjazmem, to w imię wspólnego dzieła zostaną dłużej na planie. Ludzie pracują „na projekt” i ostatecznie nie ma wcale dużo dłuższej pracy, za to jest mniej spiny.

K: Ale to są regulaminowe ograniczenia, które nie wpływają na relacje osobiste z ludźmi. Zawsze musisz się jakoś zaadaptować, dostosować do danej sytuacji, bo każdy serial, niezależnie od kraju, to wyspa sama dla siebie – inni ludzie, inna ilość dni, inny budżet. W tym cały smak tej roboty.

 

Kolejne odcinki serialu „Wataha 3” pojawią się na na kanale HBO i platformie HBO GO, serial „Absentia” (3 sezony) dostępny jest na kanale AXN, a „1983” na Netflixie.

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij