Znaleziono 0 artykułów
04.10.2022

Agata Tuszyńska: Dzień bez Facebooka dniem straconym

04.10.2022
Fot. Getty Images

4 października 2021 roku stało się coś, o czym skrycie marzę. Zdarzenie nazwane „globalną awarią mediów społecznościowych” oznaczało chwilowe odcięcie od internetowego krwiobiegu. Nie od wszechsieci, jedynie od tego jej oswojonego kawałka, który daje nam od kilkunastu lat złudne poczucie bezpieczeństwa. Odcięto mianowicie dostęp do kont Facebooka i Messengera, Instagrama i WhatsAppa. Nie działały wszystkie aplikacje związane z konsorcjum Marka Zuckerberga.

Nie wiem, jak wówczas nie dostrzegłam tej katastrofy. Gdyby zdarzyła się dziś, byłabym „na głodzie”. Jak i kiedy uzależniliśmy się od życiodajnych soków naszych telefonów komórkowych? Co sprawiło, że pulsujące ekrany potrafią zastąpić rozmowy, spotkania i dotknięcie ręki kogoś, kogo obecność wydawała się niezbędna? 

My? Oni? Sama długo odmawiałam tego rodzaju kontaktów, nie byłam jedną z nich. Lokatorów XXI wieku nazywałam konsumentami rzeźni netu, drwiłam z ich płaskich dusz wszystkożernych ekranów. „Oddychają na kredyt, gnają na oślep w markowych butach z lotnych wyprzedaży” – myślałam. „Pulsują endorfinami i pychą / z pokerowym fejsem zamiast twarzy. Zaopatrzeni w aplikacje wersji mega / kolekcjonują lajki / w rewiach samozachwytu” – tak pisałam o nich, o nas, „o konsumentach wszechwładnego obco/wania” w czymś w rodzaju zbuntowanego wiersza. 

Odmawiałam uczestnictwa w targowisku próżności. Nie chciałam oglądać nowych potraw, bielizny i pocztówek z podróży. Wolałam sama wybierać filmy, wykłady i kremy do twarzy. Nie wierzyłam w rzeczywistość reżyserowanego przekazu. 

Jednocześnie pamiętałam ważne akcje, które bez siły rażenia social mediów nie mogłyby się wydarzyć. Choćby czarny protest jesienią 2016 na wzór innego, kobiet z Islandii, które wyszły na ulice, domagając się swoich praw. To była siła! Albo żywiołową zbiórkę pieniędzy na wieść o tragicznej śmierci prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Do jego puszki dla WOŚP zebrano w imieniu zamordowanego 16 mln zł. W takich chwilach czuję moc Facebooka. A nawet coś w rodzaju wdzięczności. Daje pole do kolejnych działań jednoczących tych, którzy naprawiają świat. Pozwala wykorzystywać narzędzia stworzone do innych celów. Spotkałam tu walczących o prawdę i o godne życie dla starych i opuszczonych, wspierających opiekę psychiatryczną dla młodzieży i prawa mniejszości, bijących się o słabszych, o zwierzęta, bezdomnych i zapomnianych. Pomoc pojedynczych osób zyskuje dzięki gorączce tych mediów inny wymiar. 

Fot. Getty Images

Pandemiczne zamknięcie uświadomiło mi już wcześniej, że internetowe kontakty dają możliwość nawiązania innej bliskości. Zaczęłam od czytelników, których mi brakowało. Pisałam do nich. Odpowiadali. Potem szukałam w tychże mediach społecznościowych pomocy dla wymagającej opieki mamy, z czasem dla uchodźców z białoruskiej granicy, a potem innych, z ogarniętej wojną Ukrainy. Wszystkich tu pełno. Gdzieś między błyszczącymi ciuchami, nowym miotem szczeniąt za kilka tysięcy, między zupą a drugim daniem, szampanem, kotami, tęczą i sztuką prekolumbijską.

I miss my pre-internet brain”. Slogan kanadyjskiego pisarza i artysty Douglasa Couplanda, wymyślony dziesięć lat temu, jest wyjątkowo aktualny. Coraz silniej odczuwam tęsknotę za moim mózgiem z czasów sprzed internetu. Żywił się wówczas tym, co sam wybierał. Był swobodniejszy. Nie atakowały go bezustannie cudze myśli i bezmyśli, obrazy, reklamy, słowa. Oddajcie mi mój dawny mózg, ułożony wedle bibliotecznych katalogów, recytujący Różewicza i Miłosza, ożywiany muzyką Mozarta. Krzyczę… i zamieszczam kolejne posty na Facebooku, wierząc, że służą dobrej sprawie.

Obejrzałam niedawno film „Dylemat społeczny” – dokument-przestrogę ujawniający gigantyczną manipulację, jakiej ulegamy, korzystając z mediów społecznościowych. Kolejni znawcy fachu, uczestniczący w dotychczasowym zamachu na nasze dusze, wypowiadali się, dlaczego stamtąd uciekli, mimo wielkich pieniędzy i poczucia sprawczości. Dokładnie opisywali sposoby nierównej walki wypowiedzianej nam przez programistów i sztuczną inteligencję. Odsłaniając kulisty nieuczciwej gry z nieznanym przeciwnikiem, który wie o nas wszystko, a my o nim niewiele. Stajemy się w niej ofiarami strategii wymierzonej w naszą podświadomość. Nieustannie dostarczamy nowych danych systemom, które zajmują się budowaniem modeli przewidujących nasze zachowanie. Chodzi o zaszczepienie podświadomego nawyku, zaprogramowanie nas, otwarcie ku przygodzie, której niełatwo się oprzeć. Gra na naszych emocjach przypomina ruletkę w Las Vegas, a każde sięgnięcie po telefon dostarcza kolejnej porcji dopaminy. Uff. Usłyszałam, że jestem jak zombi – oglądająca reklamy, na których zarabiają inni.

Zgoda, przestaliśmy kontrolować uboczne skutki internetowych aktywności. Zaczynają nas usidlać, więzić, nie pozwalają bez siebie żyć. Zachłysnęliśmy się wszechmocą netu. Uzależnieni od technologii, stajemy się jej więźniami, choć wydaje się, że właśnie otwieramy się na świat. Epoka informacji, jakiej nigdy nie doświadczyliśmy, staje się epoką dezinformacji w takiej samej porażającej skali. Zmienia nasze zachowania, myślenie, ingeruje w tożsamość. Obezwładnia i otumania. 

Wiem to wszystko. Rozumiem. Przypatruję się walce na „lajki”, a kiedy trzeba, biorę w niej udział. Kiedy czuję, że trzeba się przebić z ważną myślą, co bez hasztagów jest niemożliwe. Więc może na początek #jestemjakajestem…? Bo #czytaniejestsexy już było.

Agata Tuszyńska (Fot. Kajus Pyrz/KLK)

Tak, marzyłabym o podobnej katastrofie awarii wszystkiego, co zaśmieca moją wyobraźnię. Tak, mogłabym sama zamknąć przed sobą mój telefon i spróbować żyć bez niego. Co mnie ominie? Dlaczego nie jestem na to gotowa? Lata temu mój amerykański wydawca powiedział mi, że bez mediów społecznościowych nie dam rady istnieć jako pisarka. Wówczas nie wierzyłam. Teraz ci sami Amerykanie wymyślają specjalne turnusy, na których płaci się słono za odtrucie od zgubnych skutków uzależnienia od tychże. Czego bym chciała? Równowagi. Adrenaliny i spokoju. Równocześnie się nie da. A więc po kolei. Październikowy czas sprzyja spacerom w lesie. Grzybobranie dostarcza podobnej ekscytacji co magiczne algorytmy i psychometryczne sobowtóry. Wybieram poszukiwania prawdziwków i rydzów. Tymczasem mój telefon informuje: twoja aktywność spadła o 7 proc. w porównaniu z poprzednim tygodniem. Wynosi cztery godziny i siedemnaście minut. Jest lepiej.


Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020) oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W maju ukazała się jej najnowsza książka „Żongler. Romain Gary”. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 r. została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków.

Agata Tuszyńska
Proszę czekać..
Zamknij