Znaleziono 0 artykułów
11.07.2023
Artykuł partnerski

Rodzinny biznes, który łączy pokolenia

11.07.2023
Tadeusz i Maksymilian Fusowie (Fot. Mateusz Grzelak)

Założyciel Auto Fus Group Tadeusz Fus powadzi biznes z synami, Piotrem i Tomaszem, oraz wnukami, Maksymilianem i Bartłomiejem. W ich portfolio znajdziemy takie marki jak Rolls-Royce, McLaren,  Aston Martin oraz INEOS Grenadier. – Cieszę się, że moi synowie i moje wnuki chcą razem ze mną rozwijać naszą rodzinną firmę – mówi nestor rodu. Rozmawiamy z przedstawicielem najstarszego i najmłodszego pokolenia zaangażowanego w rodzinny interes. 

Panie Tadeuszu, jak zbudował pan firmę? 

Tadeusz: Wszystko zaczęło się od pasji motoryzacyjnej i smykałki do biznesu. To u nas rodzinne. Mój ojciec przed II wojną światową pracował jako kierowca, który przewoził towary na trasie Warszawa–Lwów. Tuż przed wybuchem wojny w 1939 roku kupił autobusy, chcąc rozkręcić własny biznes. Wówczas się nie udało. Po wojnie naprawiał lub składał z części i sprzedawał maszyny do szycia Singera. Później szył garnitury na miarę. Ale z czasem zaczął prowadzić warsztat samochodowy. 

Tadeusz Fus (Fot. Mateusz Grzelak)

W latach 50. tuningował motocykle sportowe. Sam zacząłem jeździć na motorze w wieku sześciu lat. Jako dwunastolatek byłem już wicemistrzem Polski w zawodach kaskaderskich, choć jeszcze nie miałem prawa jazdy. Potem tata zaczął sprzedawać samochody. Ewolucję naszej firmy widać w gablotce w moim gabinecie, gdzie postawiłem miniaturki samochodów, które sprzedawaliśmy – od Warszawy, przez Poloneza i „malucha”, aż po BMW. I luksusowe marki, które prowadzimy dziś, Rolls-Royce, McLaren, Aston Martin, Mini oraz INEOS Grenadier. 

Jaki jest sekret pana sukcesu?

Tadeusz: Nie można obawiać się inwestowania. Wybudowałem pięć domów i stworzyłem pięć firm. Wszystko na kredyt. Systematycznie się rozwijamy, dobudowujemy nowe przestrzenie, wkrótce czeka nas kolejna przebudowa. Zawsze też wierzyłem w marki luksusowe. To one przetrwają każdy kryzys. 

Maksymilian: Współpracujemy z trzema brytyjskimi markami z najwyższej półki. Relacje z tymi ikonicznymi firmami są budowane na osobistym zaufaniu. Ich przedstawiciele zaufali mojemu dziadkowi. Te marki produkują po kilka tysięcy aut rocznie na cały świat. Wykorzystujemy więc to, że po pierwsze nie mamy w Polsce konkurencji, po drugie te marki są niezwykle pożądane, a po trzecie w ramach naszego portfolio wzajemnie się uzupełniają. Rolls-Royce jest benchmarkiem dla każdej innej marki motoryzacyjnej, bo wyznacza najwyższe standardy. Podobnie jak McLaren w swoim segmencie samochodów sportowych. Aston Martin godzi te dwa światy na swój wyjątkowy sposób. 

Maksymilian Fus (Fot. Mateusz Grzelak)

Podejście do luksusu się w Polsce zmienia?

Tadeusz i Maksymilian Fusowie (Fot. Mateusz Grzelak)

Tadeusz: Zdecydowanie! Samochód może być lokatą kapitału. Zwłaszcza po jakimś czasie, gdy stanie się modelem kolekcjonerskim. Coraz więcej klientów przychodzi do nas po samochody, takie jak Rolls-Royce, Aston Martin czy McLaren, by kupić je w dwóch wersjach, na dwie okazje – jedno auto ma być ich wizytówką, drugie obiektem kolekcjonerskim schowanym w garażu. Coraz więcej widujemy na polskich drogach aut, których wartość przekracza milion euro. Niektórzy oczywiście traktują Rolls-Royce’a jako dzieło sztuki, ale mamy też klientów, którzy potrafią przejechać tym samochodem 200 tysięcy kilometrów w kilka lat. 

Trzeba odejść od stereotypowego podejścia do luksusu – jakiś czas temu wytykano palcami tego, kogo było stać na tak drogie samochody. Dziś to oznacza docenienie tego, co ktoś osiągnął. Inaczej postrzega się osoby, które stać na drogie samochody. 

Czego wymagają klienci luksusowych samochodów? 

Maksymilian: Stuprocentowego zaangażowania – pełnej obsługi i osobistej relacji. Jak trzeba, przejeżdżamy całą Polskę by zaprezentować klientowi samochód. Coraz bardziej rządzą też w samochodach trendy. Do niedawna drogie samochody miały zachowawczy design. Dziś coraz więcej jest modowych aut – dziadek ma Rolls-Royce’a z zielonym wnętrzem. Średnia wieku nabywców się obniża, więc marki stają się bardziej elastyczne. 

Jak będziecie świętować jubileusz 10-lecia salonu sprzedaży Rolls-Royce Motor Cars Warszawa?

Maksymilian: Jak co roku, tyle że tym razem z większą pompą, organizujemy event na Mazurach na przełomie czerwca i lipca. Zaprosiliśmy klientów, by cieszyli się z nami tą rocznicą. To osoby bardzo nam bliskie, które z czasem stały się naszymi przyjaciółmi. Każdy do decyzji o zakupie takiego samochodu dochodzi inaczej – niektórzy dojrzewają do tego długo, inni reagują bardziej spontanicznie. Z pewnością klienci coraz bardziej nam ufają, co widać po liczbie samochodów, które wyjeżdżają na ulice. 

Tadeusz: W ramach firmy często zapominamy o świętowaniu, skupiając się na kolejnych wyzwaniach tu na miejscu. Na pewno otworzymy butelkę szampana, wzniesiemy toast i wrócimy do pracy. Chcielibyśmy też podziękować naszym pracownikom, bez których to nie byłoby możliwe. 

Jako przedstawiciel najmłodszego pokolenia rodzinnego biznesu masz poczucie, że zaufanie zdobyte u klientów przez twojego dziadka, tatę i wujka, niejako z automatu przechodzi na ciebie? Czy sam musisz budować relacje z klientami?

Maksymilian: Relacji osobistych nie da się przekazać. Za każdym razem trzeba się wgryźć w drugą osobę, zrozumieć jej potrzeby. Trzeba kontakt nawiązać, podtrzymywać, pielęgnować. Wielu z naszych klientów osiągnęło niesamowity sukces, co działa na mnie motywująco. Inspiruje mnie do działania. Przez kilkanaście lat pracy poznałem wiele osób, z którymi spędzam też czas prywatnie. Łączy nas też oczywiście samochodowa pasja, więc moją wiedzą na temat Rolls-Royce’a to ja im mogę zaimponować. 

Cała rodzina pracuje w firmie? 

Tadeusz: Pracują ze mną obaj synowie. Piotr, zajmuje się sprzedażą, zaś tata Maksa, Tomek, skupia się m.in. na pionie technicznym, a jego drugi syn, Bartek, na marce McLaren. Teraz dołączyła do nich także ich siostra Ola. 

Maks: Pracuję tu od 17. roku życia, od tej pory minęło kilkanaście lat. Odpowiadam za marki luksusowe, w tym za Rolls-Royce’a. 

Tadeusz: Sukces zawdzięczam także mojej mądrej żonie, która rozumiała, że prowadząc własny biznes, nie będę wracał do domu na piętnastą, bo to po prostu tak nie działa. Moi synowie też mają wsparcie swoich żon, które biorą na siebie obowiązki domowe, żeby oni mogli realizować się w pracy. 

Ma pan szczęście.

Tadeusz: Z tym szczęściem to jest ciekawie, bo mówi się najczęściej „miałem szczęście”, w czasie przeszłym. Jakby to było coś, co nam się po prostu przytrafia. A ja wierzę w to, że trzeba szczęściu pomóc. 

Maksymilian: Ja często słyszałem, że mam szczęście, bo mój dziadek założył firmę, a ja mam ułatwione zadanie, bo mogę przejąć po nim schedę. Ale ja zawsze myślałem o tym inaczej – dziadek wypracował to sam, własnymi rękami, a my mamy obowiązek kontynuować jego dzieło, pomagać firmie się rozwijać. Czujemy się za firmę odpowiedzialni. 

Czy mimo rozwoju firmy wciąż wie pan dokładnie, co się dzieje w każdym dziale?

Tadeusz: Tak. W Warszawie pracuje ze mną prawie 200 osób, w Białymstoku 180. Ufam synom, wnukom i kierownikom działów, ale wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie. 

Maksymilian: Taki system pracy daje mi niezwykły komfort. Wiem, że mogę zwrócić się do dziadka, taty i wujka z każdym problemem. O wszystkim rozmawiamy. To też przekonuje do nas klientów. Najwierniejsi są z nami od początku. Gdy przychodzą do nas po nowe samochody, to dziadek im je sprzedaje, bo mają do niego absolutne zaufanie. 

Jest pan dumny, że dzieci i wnuki chciały iść w pana ślady?

Tadeusz: Tak. Znam wiele firm, których założycielom nie udało się namówić dzieci do przejęcia pałeczki. A ja nawet nie musiałem synów i wnuków do tego namawiać. Gdy Piotr i Tomek byli mali, kłócili się o to, kto będzie ze mną siedzieć z przodu w samochodzie. Chciałem i chcę dla moich dzieci jak najlepiej. Wierzę też, że harmonia w życiu rodzinnym owocuje lepszą pracą. Gdy rekrutuję pracowników, zadaję im mnóstwo pytań. Jedno z nich dotyczy tego, czy ta osoba ma prawdziwy dom – miejsce, w którym może czuć się bezpiecznie, osoby, które ją wspierają. Tylko wtedy pracownik odpowiednio się regeneruje. Tylko wtedy, gdy wieczór może spędzić w harmonii, ma dobre nastawienie, gdy przychodzi tu kolejnego poranka.

A czy pan, panie Maksymilianie, myśli, że pana synowie też będą chcieli pracować w rodzinnej firmie?

Maksymilian: Są jeszcze mali, ale już widzę w nich pasję motoryzacyjną. Ze starszym często rozmawiam o samochodach. Lubi też przychodzić ze mną do salonu. Ale chciałbym, że moje dzieci wybrały taką przyszłość, o jakiej marzą. A nasza firma będzie wciąż działać.

Ja sam jako dzieciak spędzałem tu mnóstwo czasu. Prawie codziennie odwiedzałem tatę po szkole, którą miałem po drugiej stronie ulicy. Pomagałem też organizować wycieczki szkolne, które dziadek oprowadzał po warsztatach. 

Czy przez te lata firma przetrwała trudne momenty?

Tadeusz: Pamiętam trzy trudne okresy – stanu wojennego, pandemii i początku toczącej się teraz wojny w Ukrainie. W stanie wojennym nie zwolniłem ani jednego z trzydziestu pracowników, choć musiałem sięgnąć do oszczędności, żeby się utrzymać.

W pierwszych miesiącach pandemii zaliczyliśmy spadek sprzedaży o 80 procent. Klienci nie odbierali zamawianych samochodów, bo nie wiedzieli, co się wydarzy, albo byli niewypłacalni. Po pół roku sytuacja zaczęła wracać do normy. I tym razem nie zwolniliśmy pracowników, bo wiemy, jak trudno znaleźć zaufanych i doświadczonych ludzi. Gdy wybuchła wojna, sytuacja też była wyzwaniem, bo nie dość, że wzrósł niepokój społeczny, to przemysł motoryzacyjny w Ukrainie zatrzymał się. Tam powstawało mnóstwo części do samochodów, które sprzedajemy. 

A zatem na czym polega sekret trwałości biznesu rodzinnego?

Tadeusz: Pojęcie rodzinnego biznesu rozumiemy szeroko. To nie tylko biznes nasz, lecz także naszych pracowników. Dzisiaj wciąż pracuje z nami 10 osób, które zaczynały ze mną prawie 40 lat temu. Kiedyś byli uczniami, dziś są kierownikami działów. Troszczę się o dobrostan moich pracowników. Gdy wiem, że dzieje się u nich coś złego, zawsze ich wspieram. Jeśli potrzebują pracować, by zapomnieć o prywatnych problemach, daję im taką możliwość. A gdy potrzebują odpoczynku, też im go zapewniam. Połączenie troski i wymagań – i wobec dzieci, i wobec pracowników – zaowocowało tym, że mogę być dumny z biznesu, który zbudowałem. 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij