Znaleziono 0 artykułów
15.05.2019

Battaglia znaczy bitwa

15.05.2019
Letizia Battaglia (Fot. Materiały prasowe)

Letizia Battaglia przez ponad pół wieku uwieczniała na zdjęciach najkrwawsze porachunki mafijne. O 84-letniej włoskiej legendzie fotografii opowiada film „Ustrzelić mafię” w reżyserii Kim Longinotto, który można oglądać podczas 16. Festiwalu Filmowego Docs Against Gravity.

Ma 84 lata, biało-różowe włosy, na szyi zawieszony nieodłączny aparat pentax. W czasie naszej rozmowy kilka razy usłyszę dźwięk migawki. Zobaczę też obiektyw skierowany w przestrzeń ponad mną, obok, na mnie. Mimo pierwotnego dyskomfortu już po chwili uczucie bycia obserwowaną przez pochodzącą z sycylijskiego Palermo Letizię Battaglię przestaje mi przeszkadzać. W czasie trwania rozmowy odbiera telefony, strofuje asystenta, zaczyna zdanie po angielsku, by skończyć je po włosku. Uspokaja się dopiero wtedy, gdy rozmawiamy o zdjęciach i o przeszłości. Po kilkudziesięciu minutach podnosi wzrok. Robi ostatnie zdjęcie. I mówiąc „finito” tonem oznajmiającym raczej niż pytającym, wstaje. Szykuje się na kolejną bitwę.

Letizia Battaglia (Fot. Materiały prasowe)

Nie rozstaje się pani z aparatem od ponad 50 lat. Wielokrotnie wspominała pani, że robienie zdjęcia uważa za ostateczny akt miłości. Gdzie ta miłość na fotografiach mafijnych porachunków?

Moje zdjęcia to wyraz miłości i szacunku do życia. Oczywiście jest to spore uproszczenie, bo patrząc na nagą, tragiczną śmierć, trudno myśleć o szczęśliwym życiu. Jest w tym jednak pewna zamierzona przekora. Widząc okropieństwa świata, doceniamy spokój dnia codziennego. Nie podchodzę do zdjęć intelektualnie, nie kalkuluję, nie myślę, co się sprzeda. Nie wybieram pod tym kątem kadrów ani scenografii, niczego nie układam i nie dopasowuję. Żyję w zgodzie z samą sobą.

Już od dobrych kilkunastu lat nie fotografuje pani mafii. Jakie obiekty interesują panią teraz najbardziej?

Głównie nagie kobiety. Zawsze wydawały mi się kwintesencją sił witalnych. W jakimś sensie to dla mnie również wyraz przedwiecznej mądrości. Fotografuję je z podobną intensywnością, werwą i zapamiętaniem, jak niegdyś ofiary mafii.

Łatwo jest pani namówić kobiety do tych aktów?

Gdy zaczynałam myśleć o tych fotografiach jako o koncepcie, nie brałam pod uwagę wieku moich obiektów. Z czasem okazało się, że stały się nimi prawie wyłącznie dojrzałe kobiety. Cała ta gadka o wstydzie starzejącego się ciała okazała się nic niewarta. Z drugiej strony, sama mam już 84 lata. Jestem silna i zdaję sobie sprawę z własnej siły. Mam też dar przekonywania.

(Fot. Letizia Battaglia)

Tej wewnętrznej siły nabrała pani w czasie pracy jako fotografka czy wtedy, gdy zajmowała pani stanowisko w radzie miasta Palermo i zgromadzeniu regionalnym?

Utwierdziłam się wtedy w przekonaniu, że jako obywatele nie mamy zbyt wielu możliwości, by aktywnie i długotrwale wpływać na sytuację polityczną w kraju. Nie myślę tylko o przypadku Włoch, ale także wielu państw współczesnego świata. Jako społeczeństwo obywatelskie jesteśmy głęboko uśpieni i tkwimy w marazmie. Przyzwyczailiśmy się do zaciskania w tej sytuacji zębów. Wiem, że podtekstem pani pytania może być też kwestia korupcji, i całkiem słusznie, ale moim zdaniem w dzisiejszej polityce nie chodzi nawet o korupcję w dosłownym tego słowa znaczeniu: o łapówki czy przyjmowanie i oddawanie przysług. Ja mam na myśli korupcję etyczną, umysłową, humanistyczną, czysto ludzką. Zaprzepaszczenie idei i tożsamości. W tym sensie wszyscy lub przynajmniej większość z nas jest skorumpowana.

(Fot. Letizia Battaglia)

Idąc dalej tropem umysłowej korupcji, dlaczego młodzi ludzie we Włoszech w dalszym ciągu wskazują karierę w mafii jako tę najbardziej pożądaną?

Niestety w dalszym ciągu mnóstwo filmów i książek pokazuje atrakcyjny wizerunek mafii. Ja tego nie akceptuję i nie rozumiem. Większość życia poświęciłam prostowaniu tego szkodliwego obrazka, aktywnie promowanego w Hollywood. Widocznie nieskutecznie. Moim zdaniem to jest produkcja przemocy, bezsensownej i kompletnie niepotrzebnej. Na świecie jest tyle szlachetnych modeli do naśladowania. W mafii nie ma żadnych. Może dożyję dnia, w którym mafia przestanie myśleć, że jest potrzebna, bo zastępuje najbliższą rodzinę i przyjaciół. Osiągnięcie tego to już pewnie będzie zadanie dla przyszłych pokoleń.

W filmie „Ustrzelić mafię”, którego jest pani bohaterką, wspomina pani o byciu przez długi czas jedyną kobietą z aparatem, zawodowo fotografującą do gazet. Jak wyglądała pani praca w kulturze machismo we Włoszech lat 70. i 80.?

Przede wszystkim w ogóle się nad swoją płcią nie zastanawiałam. Kobieta, mężczyzna, stara, młoda, piękna, brzydka – to w ogóle nie miało dla mnie żadnego znaczenia, o ile mogłam fotografować. Widziałam w tym mój obowiązek i powołanie. Cały czas tak czuję. Oczywiście w związku z tym, że byłam kobietą, musiałam się trochę bardziej postarać, porozpychać łokciami, gdzie trzeba, zdobywać znajomości. Ale nie ma co tego wspominać.

Może po prostu robiła pani zdjęcia w tych momentach, w których mężczyźni uznawali, że nie ma nic interesującego do fotografowania?

Pewnie tak. Częściej jednak chodziło o momenty, w których fotografować było trochę niezręcznie. Gdy inni uznawali, że nie wypada. Ja miałam świadomość, że czytelnicy czekają na te moje relacje, bo pewnych wydarzeń nigdy nie zobaczą na własne oczy.

(Fot. Letizia Battaglia)

Jak radziła sobie pani w sytuacjach, gdy „nie wypadało” robić zdjęć?

Wypracowałam kilka trików. Gdy byłam świadkiem podniosłych albo tragicznych wydarzeń, migawki mojego aparatu nie mogło być słychać. Udawałam więc ataki kaszlu, żeby zamaskować dźwięki. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że nie byłam szczególnie ostrożna. Za każdym razem dużo ryzykowałam. Ale tkwiło we mnie poczucie obowiązku, a gdy zaczynałam, miałam też potrzeby o podłożu ekonomicznym (śmiech).

Czy to właśnie z tego powodu zdecydowała się pani na karierę w fotografii?

I tak, i nie. Przez długi czas nie byłam zadowolona z mojego życia. Wyszłam za mąż w wieku 16 lat, miałam trzy córki. Zawsze jednak chciałam się od męża uniezależnić. Nie wyobrażałam sobie życia w domu, zajęta wyłącznie opieką nad dziećmi. Skontaktowałam się więc z lewicującym dziennikiem „L’Ora” z Palermo (istniał do 1992 roku). Prosto z mostu powiedziałam, że chcę dla nich pisać. Pewnego dnia postanowiłam wyjechać na jakiś czas do Mediolanu, więc gazeta poza tekstami zaczęła zamawiać u mnie także zdjęcia. Po trzech latach dostałam się do stałego zespołu dziennikarskiego „L’Ory”. Z czasem, również dzięki moim relacjom i zdjęciom, dziennik zaczął stale publikować informacje dotyczące mafii, tak więc moja specjalizacja ukształtowała się na dobre. Dodam tylko, że nie miałam wykształcenia dziennikarskiego ani fotograficznego. Gdy tylko po powrocie z Mediolanu postawiłam nogę w Palermo, zaczęła się moja ekscytująca, ale i dramatyczna przygoda z mafią. To były czasy krwawej „guerra mafiosa”, wielkiej mafijnej wojny nazywanej też „mattanza”. Mafiosi z Corleone rozpętali w Palermo prawdziwe piekło.

Letizia Battaglia (Fot. Materiały prasowe)

Nie bała się pani o własne życie?

Pod koniec lat 80. i na początku 90. pracowałam w radzie miasta w Palermo z ramienia Partii Zielonych, a potem w sycylijskim zgromadzeniu regionalnym. W czasie mojej kariery politycznej kilkakrotnie proponowano mi asystę osobistych ochroniarzy. Nie dlatego, że byłam politykiem, tylko dlatego, że wcześniej demaskowałam na zdjęciach działanie mafii. Za każdym razem odmawiałam ochrony, bo nie wyobrażam sobie, żeby ktoś w ten sposób ograniczał moją wolność. Wiele wydarzeń w moim życiu odbywało się kosztem czegoś. Tak, grożono mi i przez cały czas zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Mimo to nigdy nie zrezygnowałam z własnej drogi. Przez wiele lat nie miałam luksusu wyboru. Chciałam utrzymać siebie i dzieci, więc musiałam pracować. Potem doszło poczucie obowiązku i oto jestem. Starsza pani z aparatem.

(Fot. Letizia Battaglia)

Była pani kiedyś zmuszona wybierać między rodziną a pracą?

Nigdy. Kocham moje córki nad życie. Wiedzą też, że uwielbiam pracować.

Pani zdjęcia opowiadają tragiczne historie kaźni, nieszczęśliwego dzieciństwa podporządkowanego dorosłym z bronią. Kiedyś powiedziała pani, że nie chce więcej oglądać własnego zdjęcia przedstawiającego zamordowanego chłopca.

Nie ucieknę od moich zdjęć ani od wydarzeń, które musiały mieć miejsce, by zdjęcia powstały. W dalszym ciągu ogromny ból sprawia mi oglądanie zdjęć mojego przyjaciela, sędziego śledczego Giovanniego Falcone, który zginął w zamachu bombowym zaplanowanym i przeprowadzonym przez mafię. Tyle razy widziałam go przecież żywego. Świadomość, że od jego śmierci minęło tyle lat, wcale nie ułatwia sprawy. To wciąż bardzo bolesny etap mojego życia.

Czy gdyby nie „guerra mafiosa”, nadal robiłaby pani zdjęcia?

Bardzo dobre pytanie. Strefy działań wojennych stały się dla mnie drugim domem. Gdyby nie one, byłabym kimś innym. Nie lubię jednak nazywać się reporterką wojenną czy fotografką mafii. Fotografuję życie, nie wojnę. Zdjęcia wszechobecnej śmierci nigdy nie były dla mnie celem samym w sobie. Los kierował mnie w stronę lokalnych problemów. Zawsze starałam się być blisko ludzi, a w tamtym czasie oznaczało to konfrontację ze śmiercią. Robię zdjęcia, tak jak żyję, chodzę na spacery, uprawiam seks. Fotografia wynika z mojego wnętrza. Wiąże się ze wszystkimi możliwymi emocjami – szczerością, strachem, miłością. Czasem prowadzi na manowce, taki już jej urok.

Finito.

Magdalena Maksimiuk
Proszę czekać..
Zamknij