Znaleziono 0 artykułów
16.08.2023

Cecylia Jakubczak: Walcząc o prawa osób LGBT+, działamy na rzecz całego społeczeństwa

16.08.2023
Cecylia Jakubczak (Fot. Weronika Kuryło)

Cecylia Jakubczak podjęła pracę w Kampanii Przeciw Homofobii w 2015 roku, gdy do władzy doszło PiS. Odchodząc ze stanowiska rzeczniczki prasowej, podsumowuje osiem lat walki o prawa osób LGBT+ w Polsce.

Co wiedziałaś o Kampanii Przeciw Homofobii, zanim tam trafiłaś?

Trafiłam do KPH w 2015 roku, gdy PiS doszło do władzy. Ktoś ostatnio zażartował, że skoro ja odchodzę z organizacji, to może PiS przegra wybory. 

Nie wiedziałam wtedy za wiele o pracy w trzecim sektorze. Wcześniej działałam przy festiwalu filmowym Watch Docs, organizowanym przez Helsińską Fundację Praw Człowieka, ale to było jednak bliżej kultury niż aktywizmu. 

Jako że skończyłam studia socjologiczne i psychologiczne ze specjalizacją public relations, odpowiedziałam na ofertę pracy specjalistki ds. komunikacji w KPH. Długo myślałam o sobie raczej jako o specjalistce od PR-u i komunikacji niż o aktywistce. Ta łatka została mi przypięta, więc z czasem sama tak się poczułam. Nie sądziłam jednak, że ta misja tak mnie pochłonie. 

A co wiedziałaś o sytuacji osób LGBT+ w Polsce?

Wiedziałam, że osoby LGBT+ nie mają równych praw, chociażby nie mogą sformalizować związku. Nie wiedziałam, że konieczne są zapisy w Kodeksie karnym chroniące osoby LGBT+ przed przemocą ani że terapie konwersyjne nie są u nas zakazane. Z tym wszystkim, co trzeba zmienić, zapoznawałam się na bieżąco.

A dlaczego zajęłaś się walką o prawa osób LGBT+?

To pytanie zawsze pada, bo osoby, z którymi rozmawiam, zakładają, że skoro jestem w związku z mężczyzną, to nie utożsamiam się z żadną z literek.

Wierzę, że walcząc o prawa osób LGBT+, działamy na rzecz całego społeczeństwa. W zdrowym społeczeństwie każdy czuje się dobrze, każdy jest traktowany z szacunkiem, każdy ma równe prawa. Najważniejszą wartością dla mnie jest wolność – chciałabym, żeby każdy mógł się nią cieszyć w takim samym stopniu, jak ja. 

Starałam się zawsze dobrze wykorzystywać mój głos, a jednocześnie oddawać go osobom należącym do tęczowej społeczności. 

A czy ty z czasem zaczęłaś utożsamiać się z którąś z literek?

Tak, z czasem moja samoidentyfikacja się zmieniła. Zaczęłam zastanawiać się nad swoją tożsamością w 2020 roku przy okazji sprawy Margot. Wcześniej zawsze mówiłam o sobie jako o kobiecie, ale wtedy poczułam, że to nie określa mojej tożsamości w stu procentach. Nie potrafię się jeszcze nazwać. Nie wiem, czy będę identyfikować się jako osoba niebinarna. Ale z pewnością widzę, że moje rozumienie własnej płci nie jest zero-jedynkowe. 

Gdy podjęłaś pracę, miałaś nadzieję, że szybko nastąpią zmiany na lepsze?

Tak, naiwnie myślałam, że każdą kolejną Paradą Równości będziemy świętować sukcesy – wprowadzenie związków partnerskich, zmiany w Kodeksie karnym, równość małżeńską. Tak się oczywiście nie stało. A pamiętajmy, że w krajach, w których prowadzono określone rozwiązania równościowe, poziom społecznej akceptacji diametralnie rósł.

U nas było coraz gorzej, a ja nie potrafiłam oddzielić tego, czym zajmowałam się zawodowo, od swojego życia. Bo przecież polityka determinuje nasze życie, niezależnie od tego, czy jesteśmy osobami LGBT+, czy nie. Wychodząc z pracy, nie potrafiłam puścić mimo uszu informacji w radiu czy w telewizji o tym, że kolejny polityk PiS nazwał osoby LGBT+ „ideologią” albo wyśmiewał się z osób transpłciowych. 

Cecylia Jakubczak (Fot. Weronika Kuryło)

Jakie przełomowe momenty w tym czasie zaobserwowałaś?

Przede wszystkim zmieniła się narracja – kiedyś osoby LGBT+ walczyły o równe prawa, mówiąc: „Patrzcie, jesteśmy tacy, jak wy”. Dziś podkreślają swoją odmienność. Odmienność, która domaga się równego traktowania.  

Historia kryzysów, wyzwań i trudnych doświadczeń nie powinna zostać wymazana, ale coraz więcej jest kolorowych, radosnych przykładów, poczucia przynależności.

Dużo zmieniło pojawienie się w przestrzeni publicznej przedstawicieli pokolenia TikToka, którzy naprawdę są dumni z tego, kim są. Pojawia się mnóstwo inicjatyw zoomersów: magazyn „Duma” czy Bezpestkowe, walczące o prawa osób interpłciowych. Pole tematyczne się poszerza. Mówi się o osobach transpłciowych, niebinarnych, aseksualnych. 

Wspaniale byłoby, gdyby doświadczeni aktywistki i aktywiści uczyli się od najmłodszych – i odwrotnie. W KPH zawsze był zróżnicowany wiekowo zespół, od 25. do 50. roku życia. To dawało wartościową perspektywę.

Narracja zmienia się na bardziej afirmacyjną: mniej się mówi o traumie, więcej o osiągnięciach. Młode pokolenie twórców LGBT+, Natasza Parzymies, Kamil Krawczycki czy Dawid Nickel, odnosi sukcesy. Powstają tęczowe sieci w korporacjach. Coraz więcej jest wyoutowanych osób LGBT+ w biznesie, modzie, designie. Te historie sukcesu mogą dodawać siły osobom w kryzysie. 

Pozytywną zmianą jest nastawienie rodziców. KPH ruszyła z Akademią Zaangażowanego Rodzica, która przekształciła się w Stowarzyszenie „My, rodzice”. To mamy i ojcowie, którzy wspierają swoje dzieci i namawiają do tego innych.

Widzę też zasługi mediów, także „Vogue Polska”, w którym osoby LGBT+ mogły opowiedzieć swoje historie na własnych zasadach. 

Coraz więcej jest też marszów – w 2022 roku odbyło się ich 29, w tym w małych miejscowościach, 10 lat temu było kilka. 

A twoje najważniejsze kampanie?

Spot na Dzień Widoczności Lesbijek, w którym 12 dziewczyn odpowiada na pytanie, co by dzisiaj powiedziało samej sobie, czy seria spotów na Dzień Widoczności Osób Transpłciowych, gdzie osoby transpłciowe, m.in. Kacper Potępski, Maja Heban czy Anton Ambroziak, opowiedziały o sobie. To dwie z wielu kampanii, które były dla mnie ważne – dawały osobom ze społeczności podmiotowość.

Pamiętam istotny dla mnie moment, kiedy w programie na żywo w TVN24 powiedziałam: „Nie zapraszajcie mnie, zapraszajcie osoby transpłciowe”, wymieniając je z imienia i nazwiska. Zadziałało!

KPH często współpracowała z podmiotami komercyjnymi, z biznesem. To właściwa droga?

Tak, jestem zapatrzona w „model amerykański” – tam, zanim wprowadzono przepisy prawne obowiązujące wszędzie, działały inkluzywne polityki korporacyjne. Globalne korporacje wymusiły zresztą na polskich pracodawcach szereg zmian. Jestem zdecydowaną zwolenniczką dialogu trzeciego sektora z biznesem. 

Czujesz, że historia działa się na twoich oczach?

Tak, pierwszą sprawą, którą się zajmowałam, była sprawa drukarza z Łodzi, który odmówił wydrukowania roll-upu dla jednej z tęczowych organizacji, tłumacząc się odczuciami religijnymi. Zastanawialiśmy się, jak to komunikować. Prawnicy chcieli podkreślać kwestię regulacji, ja – emocji. Przekonałam ich i miałam rację.

Podobny konflikt miał miejsce, gdy Zbigniew Ziobro zażądał od urzędów stanu cywilnego wydania listy par jednopłciowych, które wzięły ślub za granicą. Określiłam to jako „współczesną akcję Hiacynt”. Potem tego określenia użył ówczesny rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar.

To dwie sprawy, które pokazują, że to, jak komunikujemy o kwestiach dotyczących mniejszości, ma szansę angażować innych. Na moich oczach poparcie społeczne dla postulatów osób LGBT+ rosło z roku na rok. 

A jak wspominasz aresztowanie Margot i Tęczową Noc?

To zaczęło się dziać w biurze KPH. Do takich historycznych wydarzeń nie da się podejść na chłodno. Nikt nie wiedział, jak się zachować, nie było na to procedury. 

Społeczność powiedziała wtedy jasno – nie będziemy się do was dopasowywać, jesteśmy, jacy jesteśmy, bierzecie nas w całości albo wcale.

Udało się sporo wywalczyć, ale jednak za wysoką cenę. To był jeden z niewielu razy, kiedy od 1989 roku policja zastosowała przemoc wobec demonstrantów. 

Mówi się, że pewne zmiany potrzebują ofiar. Nie chciałabym, żeby tak było, ale tak się chyba dzieje. Po Tęczowej Nocy stworzyliśmy wtedy film dokumentalny „7-My Sierpnia”. Dla wielu osób bohaterskich, uczestników tamtych zdarzeń, to trauma, z którą muszą się konfrontować do dzisiaj.

Jako aktywistka miałaś czas na życie prywatne? 

Niespecjalnie. Przez osiem lat zajmowałam się niemal wyłącznie aktywizmem. Odkąd zaczęłam spotykać się z moim aktualnym partnerem, zaczęłam rozumieć, że daję z siebie dużo, może za dużo. 

Potrzebowałaś udowadniać, że możesz, że potrafisz?

Na szczęście w trzecim sektorze coraz częściej stawia się na self-care, zwłaszcza młode osoby aktywistyczne rozumieją, że muszą o siebie zadbać, żeby nie ryzykować wypalenia zawodowego. 

Ale ja jestem dzieciakiem z tego pokolenia, którego ambicje były podsycane. „Piątka? Dlaczego nie szóstka?”, słyszeliśmy w domu. Poprzeczka stawiana była coraz wyżej. Gdy jakaś kampania, którą tworzyłam, osiągała sukces, np. Tęczowy Piątek, to zaraz po analizie wyników i zasięgów zastanawiałam się, jak to przebić. To mnie nakręcało. I działało na korzyść misji, ale dla mnie ostatecznie wiązało się z konsekwencjami emocjonalnymi. Teraz wiem, że mogę postawić sobie piątkę. 

W przeciwieństwie do wielu aktywistów miałaś konkretne stanowisko, pensję, etat.

Tak, to powinno mi było pomóc o siebie dbać. Większość aktywistek i aktywistów zaangażowanych w tęczowe inicjatywy działa na zasadzie wolontariatu. Ja miałam osobę, która mi przypominała o odbiorze nadgodzin i wzięciu urlopu. 

Czyli myślisz, że taki rodzaj pracy ma datę ważności? 

Tak. Niezależnie od tego, co robisz, dobrze jest próbować różnych rzeczy. Nie zamykajmy się na doświadczenia, nawet jeśli ktoś uzna, że w naszym wieku nie wypada zaczynać od zera. 

Sama teraz chcę się skupić na zbieraniu doświadczeń. Robię sobie przerwę i zobaczymy, ile wytrzymam. Wbrew plotkom nie przechodzę do polityki.

Zawsze marzyłam, żeby zostać architektką zieleni. Wybrałam się więc do Sztokholmu, żeby zobaczyć Ogród Rosendal. Chciałabym się zatrudnić w ogrodzie botanicznym. Angażuję się też w rodzinny biznes. A doświadczenie z KPH wykorzystuję, np. prowadząc szkolenia na temat języka inkluzywnego.

A co cię zawiodło w życiu aktywistycznym?

Nie wiem, czy coś mnie zawiodło. Na pewno nie mogłam się spodziewać, że trafię na tak trudny moment, czas rządów PiS, „stref wolnych od LGBT”, które swoją drogą, na szczęście, padają jedna po drugiej.

Emocje były podkręcone. Czasami nie wiedziałam, czy iść na zwarcie, czy rozmawiać z osobą posługującą się mową nienawiści, czy przemilczeć.

Pamiętasz pierwszy i ostatni dzień pracy?

Pamiętam rozmowę kwalifikacyjną. Odbywałam ją jako ostatnia z kandydatów. Od razu poczułam chemię z komisją rekrutacyjną. Wiedziałam, że się dostałam.

I pamiętam dzień, w którym powiedziałam, że odchodzę. Były łzy, sporo łez… Część osób zrozumiała moją decyzję, część się jej dziwiła. 

Padło dużo doceniających słów i wtedy zrozumiałam, że trzeba mówić sobie, jak dobrą robotę wykonujemy, nie tylko przy pożegnaniu, ale też na bieżąco. Bo w aktywizmie łatwo poczuć się niezauważonym.

Co teraz planujesz? 

Na kilka miesięcy przenoszę się do Berlina. Co dalej, nie wiem tak na 100 procent. I cieszę się z tego. Znam swoje możliwości i ograniczenia. Kiedyś nie dopuszczałam do siebie porażek. Teraz wreszcie zaczynam czuć się wystarczająco dobra.

Jak nastawiasz się na nadchodzące wybory?

Czy w czasie kampanii pojawią się znów homofobiczne wypowiedzi? Nie wątpię. Moment wyborów jest kluczowy. Wystawmy ocenę dotychczasowej władzy. Wykorzystajmy swoje prawo do głosu. Bądźmy zorientowani w debacie, ale nie dajmy się ponieść emocjom, które będą podkręcane kampanią wyborczą. Dla mnie prawa osób LGBT+ wpisują się w szerszą kategorię praw człowieka – kobiet czy osób uchodźczych i migrantów na granicy polsko-białoruskiej. Walczmy także o nich. 

 
Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij