Znaleziono 0 artykułów
31.05.2021

Clint Eastwood: Ostatni twardziel Hollywood

31.05.2021
1989 rok / Fot. Getty Images

Wyreżyserował 40 filmów, zagrał w 65. Na ekranie wykreował postać gburowatego libertarianina, który bezlitośnie rozprawia się z wrogami. Król westernu Clint Eastwood właśnie skończył 92 lata. I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Zacięta twarz, świdrujące spojrzenie i słowa cedzone przez zęby. Przepustką do aktorskiej kariery była dla Clinta Eastwooda rola enigmatycznego rewolwerowca w spaghetti westernie „Za garść dolarów” (1964). Mimo że z westernem pożegnał się w nagrodzonym czterema Oscarami „Bez przebaczenia” (1992), postać samotnego mężczyzny rozprawiającego się brutalnie z wrogami jest wciąż w centrum istniejącego już 60 lat filmowego uniwersum – wciąż zaskakującego, choć zanurzonego w nostalgii, celebrującego libertariańskie (nie mylić z liberalnymi) wartości, kulturę przemocy i toksyczną, paternalistyczną męskość.

Clint Eastwood wyreżyserował 40 filmów, zagrał ponad 65 ról. Z czterema oscarowymi statuetkami mógł dawno spocząć na laurach, ale co roku oglądamy nowe dzieło Eastwooda lub z Eastwoodem. W przeciwieństwie do Woody’ego Allena nie kręci wciąż tego samego filmu w różnych wariantach. Jego filmografia jest bardziej zróżnicowana.

Umięśniony wojskowy

1960 rok / Fot. Hulton Archive/Getty Images

Początkowo nic nie wskazywało na to, że odniesie sukces w branży filmowej. Urodzonemu 31 maja 1930 roku w San Francisco Clintowi w szkole brakowało ambicji. Jego ojciec przez wiele lat nie mógł znaleźć stałego zatrudnienia, więc rodzina przenosiła się z miejsca na miejsce. W jednej ze szkół powtarzał klasę, z innej został wyrzucony za przekleństwa. Jako nastolatek imał się różnych prac – jako pomocnik na polu golfowym, dostarczyciel gazet czy ratownik. Ciągnęło go do sportu. Przez większość życia regularnie trenował bieganie, pływanie, podnoszenie ciężarów, boks, golf, jogę. W wojsku był instruktorem pływania, co zresztą uratowało mu skórę. Gdy samolot, którym wracał na przepustkę do domu, spadł do oceanu, bez trudu przepłynął trzy kilometry do brzegu.

Jeszcze w wojsku poznał człowieka, który miał kontakty w Hollywood. To on zachęcił go do pójścia na plan filmowy. W końcu był taki podobny do Johna Wayne’a i Gary’ego Coopera… Inni widzieli w nim też podobieństwo do Jamesa Deana, szczególnie w okresie, gdy nosił potargane włosy, a jego ulubionym strojem były koszulka z krótkim rękawem i proste spodnie. Po powrocie ze służby Eastwood spotkał się z Arthurem Lubinem. Reżyser był zachwycony sylwetką i wyglądem mierzącego 1,93 metra Clinta, ale wytknął mu brak obycia z kamerą. Chłopak zapisał się na zajęcia aktorskie.

1982 rok / Fot. Eddie Sanderson/Getty Images

Początkowo brakowało mu pewności siebie. Nauczyciele dostrzegali w nim spięcie i skrępowanie. Broniły go warunki fizyczne, które chętnie eksponował. Jak pisze Patrick McGilligan w książce „Clint. Życie i legenda” (książka ukaże się w czerwcu nakładem wydawnictwa Znak): „Niesamowite, ile razy w swoich filmach Clint znajduje pretekst, by zdjąć ubranie. Lubi sceny w wannie (niejednokrotnie ukrywając w pianie pistolet); lubi podnosić ciężary, biegać i wykonywać inne ćwiczenia przed kamerą; dobrze się czuje w spodenkach pływackich, w bieliźnie, a czasami nawet na golasa (chociaż pruderyjnie jest pokazywany od tyłu)”.

Jako adept aktorstwa Eastwood szybko uczył się kwestii i potrafił śmiać się ze swoich wpadek. Jąkał się, miał wady wymowy. Z czasem słabość przekuł w atut. Lakoniczne dialogi i cedzenie słów przez zęby stało się jego znakiem rozpoznawczym. Minęło wiele lat, zanim dostał swoją szansę. Przez ten czas znajdował dorywcze prace, chodził z przesłuchania na przesłuchanie. Karierę zaczął od występów drugoplanowych w takich filmach jak „Zemsta potwora”.

Przełom w karierze

W filmie Dobry, zły i brzydki, 1966 rok / Fot. Getty Images

Los uśmiechnął się do niego, gdy otrzymał rolę w serialu „Rawhide” (1959-1965), ale największym przełomem okazał się występ w filmach Sergia Leone: „Za garść dolarów” (1964), „Za kilka dolarów więcej” (1965) i „Dobry, zły i brzydki” (1966). Kilka lat później zagrał w pierwszym filmie z serii o Brudnym Harrym. Role bezlitosnych twardzieli przyniosły mu rozpoznawalność. Nieważne, że potrafił wtedy zagrać, jak żartował z niego Leone, dwiema minami: z kapeluszem i bez kapelusza. Bohaterowie, którzy brutalnie rozprawiają się z wrogami, wpisywali się w konserwatywny zwrot po rewolucji obyczajowej dzieci kwiatów, podsycany rozlewającą się przemocą i bezprawiem na ulicach miast. Filmy te zwiastowały nadejście ery Ronalda Reagana (z którym Eastwood się zresztą zaprzyjaźnił) – ich bohaterowie wyrażają poczucie głęboko zakorzenionej krzywdy i gniewu. Przeglądać się w nich mogą dziś wyborcy Donalda Trumpa. Należał do nich zresztą sam Eastwood, który choć nie zgadzał się z byłym prezydentem USA we wszystkich sprawach, chwalił go za to że „nie liże nikomu tyłka i dystansuje się od pokolenia mięczaków i ciot”.

Podobnych wypowiedzi Eastwooda można znaleźć więcej. Nie sposób nie przyznać racji legendarnej krytyczce filmowej magazynu „The New Yorker” Pauline Kael, która w „Brudnym Harrym” dostrzegła „faszystowską średniowieczyznę” i „zjadliwą krytykę wartości liberalnych”.

1974 rok / Fot. Silver Screen Collection/Getty Images

Libertarianin z rewolwerem

Paradoksem jest, że chociaż wiele filmów Clinta Eastwooda krytykowano za propagowanie przemocy, mizoginię czy rasizm, on sam wymyka się ideowym szufladkom, przynajmniej na poziomie deklaracji. Popiera prawo do legalnej aborcji, nie ma nic przeciwko małżeństwom osób homoseksualnych, był za to przeciwny wysłaniu wojsk do Afganistanu i Iraku. Chciałby ograniczenia w dostępie do broni, co akurat zakrawa na żart w kontekście tego, że „Brudny Harry” uczynił rewolwer S&W model 29 ikonicznym. Określa się jako libertarianin (dla przypomnienia, zwolennikiem libertarianizmu na polskim gruncie jest Janusz Korwin-Mikke), bo „wolność osobistą uznaje za najwyższą wartość w polityce”. Wciąż tkwią w nim tęsknoty samotnego rewolwerowca, który bardziej ceni wolność osobistą niż solidarność społeczną.

Solidarność bierze górę w „Gran Torino” (2008), w którym zrzędliwy rasista i emerytowany weteran Walt Kowalski pomaga wietnamskim sąsiadom, których nazywa „dzikusami” (sic!). Kowalski jest jednak do pewnego stopnia niereformowalny – do samego końca zachowuje się wobec swoich sąsiadów protekcjonalnie. Aktor Bee Vang, który zagrał w tym filmie prześladowanego nastolatka, wyraził niedawno w felietonie niepokój w związku z napaściami na obywateli azjatyckiego pochodzenia wywołanymi pandemią koronawirusa. O przygotowanie gruntu do ataków oskarżył Donalda Trumpa i właśnie „Gran Torino”: – Do dziś prześladują mnie wybuchy wesołości białej widowni podczas seansu, ten gromki śmiech, kiedy na ekranie zrzędliwy rasistowski bohater Eastwooda, Walt Kowalski, złorzeczy swoim azjatyckim sąsiadom.

Z dwoma Oscarami za film Za wszelką cenę / Fot. Chris Polk/FilmMagic

Płaczący macho

Eastwood niespecjalnie przejmuje się takimi oskarżeniami. Krytykowano go za seksizm już po debiucie reżyserskim „Zagraj dla mnie Misty” (1971). Od tamtego czasu spadały na niego gromy ze strony wielu feministek i obrońców praw człowieka. W sieci można zobaczyć Toma Hanksa i Jima Carreya parodiujących jego szorstkość w obyciu. Gdy kończy ujęcie, mówi: „Wystarczy już tego”. Szybko pracuje, rzadko robi duble, zwykle kończy zdjęcia przed czasem – to w Hollywood nie do pomyślenia.

Chroni prywatność, dlatego wiele informacji na temat jego życia pochodzi z plotek zasłyszanych na rozprawach rozwodowych. Wiadomo, że ma ośmioro dzieci z sześcioma kobietami. Trzy razy został ojcem dzieci innych kobiet, gdy jeszcze trwały jego poprzednie związki.

Jeszcze w tym roku światło dzienne ujrzy jego nowy film. „Cry Macho” to neowestern o dawnym gwiazdorze rodeo, który ma pomóc przedostać się chłopakowi z Meksyku do Stanów Zjednoczonych. Czyżby bohaterowie mieli sobie popłakać, zamiast do siebie strzelać? To byłaby w świecie Eastwooda prawdziwa rewolucja.

Łukasz Knap
Proszę czekać..
Zamknij