Znaleziono 0 artykułów
01.02.2021

Harry Styles: Chłopak z plakatu

Harry Styles (Fot. Tim Walker)

Ambasador Gucci, gospodarz gali MET, najlepiej ubrany Brytyjczyk – w ciągu 10 lat w show-biznesie z wokalisty boysbandu One Direction Harry Styles awansował na boga rocka. Pozostał jednocześnie tym chłopakiem, którego plakat mamy pozwalają swoim córkom wieszać nad łóżkiem. Ta sztuka udaje się nielicznym. 

O istnieniu Harry’ego Stylesa dowiedziałam się, gdy zaczął się spotykać z Taylor Swift. Parę sfotografowano w Central Parku. Ona w budrysówce, sweterku z liskiem i zrobionym na drutach szaliku, on w czapce typu beanie, dżinsowej koszuli i bluzie z kapturem. Starsza od Stylesa o pięć lat Swift (rocznik ’89) chciała przypominać licealistkę. Był początek 2012 roku, a ja wciąż byłam najzagorzalszą fanką dziewczyny, która właśnie wydała album „Red”, będący jej przepustką do panteonu popu. Byłam już jednak o wiele za stara, żeby słuchać One Direction, w którym Styles zapewniał wszystkie fanki o swojej miłości: „Gotta Be You”. Z racji wieku w boysbandach zatrzymałam się na Backstreet Boys, New Kids on the Block i Take That.

Dwa lata później usłyszałam „Style” z płyty „1989”, gdzie Taylor opowiedziała o swojej miłości, która w międzyczasie oczywiście się skończyła. „You got that James Dean daydream look in your eye” – śpiewała, nie wiedząc nawet, jak prorocze okażą się jej słowa o tym, że „We never go out of style”. Minęło kolejnych pięć lat, a Harry nie tylko nie wychodzi z mody, ale też stał się jej ikoną. Ona zaś najważniejszą artystką mijającej dekady.

Harry z Kendall Jenner (Fot. Getty Images)
Harry na gali MET w koronkach (Fot. Getty Images)

Chłopaki z One Direction – oprócz Stylesa zespół tworzą Niall Horan, Louis Tomlinson, Zayn Malik i Liam Payne – sami nazywają się chełpliwie najwspanialszym boysbandem świata. Zwróciłam na Stylesa uwagę ponownie, gdy usłyszałam „Sign Of The Times”, jego pierwszy solowy singiel z wiosny 2017 roku. Brzmiał braćmi Gallagher, Robbiem Williamsem i Eltonem Johnem. Po drugim albumie – „Fine Line” – jest już jasne, że Styles chce zostać prawdziwą gwiazdą rocka. Kimś takim jak Mick Jagger, kto do osiemdziesiątki będzie symbolem seksu, biegającym frenetycznie po scenie z mikrofonem. Z coraz młodszymi partnerkami poza sceną.

„Fine Line” pojawiło się na rynku w trzech odsłonach: na CD, winylu oraz w wersji specjalnej zawierającej 32-stronicową książeczkę z ekskluzywnymi zdjęciami zrobionymi w czasie powstawania płyty. Album zapowiadały artystowskie teledyski. „Adore You” to historia dziwnego chłopca z fikcyjnej wyspy rybackiej Eroda. Jest tu coś ze społecznikowskich filmów Kena Loacha, trochę surrealizmu Tima Burtona, a może realizmu magicznego „Mrocznych materii” z HBO. Narrację o outsiderze Stylesie, który chce łowić złote rybki, prowadzi wokalistka Rosalía. Za kamerą stanął reżyser Dave Meyers, który nakręcił „Señoritę” Shawna Mendesa i Camili Cabello oraz „Bad Guy” Billie Eilish. Wcześniej do sieci trafił „Lights Up” – orgiastyczny manifest otwartości. Na ekranie Styles pokazuje wytatuowaną klatę, pocąc się w tanecznym uścisku z dziewczynami i chłopakami. Trochę w klimacie „Waiting for Tonight” Jennifer Lopez sprzed 20 lat. Fani potraktowali teledysk jako potwierdzenie, że ich idol jest biseksualny albo panseksualny, a z pewnością nie lubi szufladkowania. – To piosenka o wolności – przyznaje Styles. – O samoświadomości, poszukiwaniu siebie i swobodzie. To pozytywny song o akceptacji siebie. Jak zauważa dziennikarz „Rolling Stone”, który przeprowadził z artystą wywiad okładkowy do najnowszego numeru, Harry jest w wieku, w którym człowiek się zastanawia, kim jest. Stawia pytania o gender, tożsamość, męskość. – Moi kumple lubią mówić o uczuciach – tłumaczy Styles na łamach magazynu.

Chłopak z gitarą (Fot. Getty Images)

Zdradza, że większość piosenek z albumu było inspirowanych „seksem i smutkiem”. Na dopracowanej okładce z arbuzem, nawiązującym do singla „Watermelon Sugar”, wokalista nosi spodnie z wysokim stanem z oficerskimi guzikami, jak Beatlesi w sesjach do „Sgt. Pepper”, i różową rozpiętą koszulę. Jako przyjaciel, ambasador i współpracownik Alessandra Michelego z Gucci (jest twarzą Gucci’s Mémoire d’une Odeur – uniseksowego zapachu) wie, że pokolenie współczesnych 20-latków jest płynne płciowo. Dlatego z dumą nosi torebkę, maluje paznokcie na miętowo i kreśli czarne kreski na powiekach. Na gali MET 2019, której był gospodarzem obok Lady Gagi, Sereny Williams, Michelego i Anny Wintour, pokazał się w czarnych koronkach. Nietrudno było zobaczyć w nim inkarnację Oscara Wilde’a, a właściwie niebezpiecznie pięknego Doriana Graya.

Harry Styles (Fot. Tim Walker)

Znakiem rozpoznawczym Stylesa są włosy w nieładzie. Gdy któregoś razu chciał je ściąć, by zrzucić etykietkę ładnego chłopca, veto zgłosili jego styliści, członkowie zespołu, a nawet mama i siostra. To właśnie one są najbliższymi mu kobietami. Umawiał się już z Carą Delevingne, Kendall Jenner i Taylor Swift, teraz odnalazł szczęście u boku starszej o 10 lat aktorki i reżyserki Olivii Wilde. – W feminizmie nie chodzi o to, że mężczyźni powinni spłonąć w piekle. Liczy się równość – mówi, dodając, że pozostaje pod silnym wpływem kobiecej energii. Jego wybranka albo wybranek nie mają łatwo. – Harry wciąż jest moim małym chłopcem – mówi jego mama, do której syn dzwoni pięć razy dziennie, a jeśli nie może, pisze SMS-y. – Jest bardzo romantyczny – twierdzi mama. Wspomina, że w dzieciństwie nie planował śpiewać. Miał zostać fizjoterapeutą, studiował prawo, socjologię i ekonomię. Owszem, grał w zespole White Eskimo, ale były to chałtury na weselach.

Aż wystąpił w „X-Factor”. W telewizji 16-letni Harry zaśpiewał „Isn’t She Lovely” Stevie’ego Wondera wystarczająco dobrze, żeby poznał się na nim Simon Cowell, najpotężniejszy człowiek show-biznesu na Wyspach. Harry trafił do zespołu, który za jego sugestią nazwany został One Direction. Chłopcy obrali jedyny słuszny kierunek: sławę. Harry, najmłodszy w grupie, nie miał problemu z piszczącymi fankami. Pławił się w popularności. Chciał być chłopakiem z plakatu, grzecznie udzielał wywiadów, nie przestawał pracować, poszerzając stopniowo pole działania. W 2017 roku, gdy zespół zrobił sobie przerwę, nagrał solowy debiut, wystąpił też u Christophera Nolana w wojennej „Dunkierce”, teraz gra u Wilde w „Don't Worry, Darling”.

Na szczęście współczesność pozwala Stylesowi na bycie freakiem. Poster boy nie musi już być ugrzeczniony. W dobie, gdy Billie Eilish dorównuje popularnością Taylor Swift, jest wreszcie miejsce dla idoli różnych ras, wyznań i tożsamości. – Nieważne, czy jesteś czarny, czy biały, homo- czy heteroseksualny, bądź, kim chcesz. Kocham każdego z was – zapewnia Styles fanów, jednocześnie ciesząc się z tego, że oni pozwalają mu na pełnię ekspresji.

Harry Styles (Fot. Tim Walker)

Na liście jego idoli znaleźć można przewidywalne nazwiska i zespoły – David Bowie, Joni Mitchell, Van Morrison, Fleetwood Mac (Stevie Nicks to jego dobra przyjaciółka), Sex Pistols. Chętnie podkreśla też duchową więź z muzykami ze złotej ery rocka. Tak jak Mick Jagger i spółka uwielbia przemierzać Kalifornię kabrioletem, jeść grzybki nad basenami drogich hoteli i pisać piosenki po nocach spływających alkoholem, tańcem i seksem. – Iggy Pop powiedział kiedyś, że umawia się tylko z kobietami, które złamią mu serce. Gdy masz 25 lat, robisz dokładnie to – spotykasz się z ludźmi, którzy cię zniszczą. Bo to pozwala ci zajrzeć w głąb siebie – tłumaczy. Dobrze, że Harry nie boi się zagubić. Tylko w ten sposób odnajdzie swoją muzykę.

Anna Konieczyńska
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Harry Styles: Chłopak z plakatu
Proszę czekać..
Zamknij