Za starzy na techno? Trzydziestolatki imprezują od godziny 16 do 22
Czy życie po trzydziestce oznacza rezygnację z zabawy? Nie, ale często wymusza jej redefinicję. Kac po szalonej nocy równa się czasem dwóm dniom wyjętym z życia. Dlatego coraz więcej osób wybiera imprezy zaczynające się o 16 i kończące przed 22. Spotkania, podczas których można coś zjeść, potańczyć, a potem spokojnie wrócić do domu, stały się nowym trendem, odpowiadającym na potrzeby zmęczonych, ale wciąż spragnionych dobrej zabawy. Jak wygląda nowy sposób na życie nocne?
Magda, lat 33
– Kac po trzydziestce jest zabójczy – mówi Magda. Od kiedy przekroczyła ten magiczny próg, zaczęły spełniać się wszystkie przepowiednie znane wcześniej z memów. Łupanie w krzyżu? Tak. Boląca szyja? Owszem. Przyjaźń z fizjoterapeutą, u którego bywa przynajmniej raz na dwa miesiące? Oczywiście. Potrzeba znalezienia się w łóżku przed północą, niechęć do tłumu w klubach, absolutna i nagła awersja do chodzenia w niewygodnych szpilkach? Tak, tak, tak.
– Kiedyś śmiałam się ze starszych ode mnie ludzi, gdy mówili, że są zbyt zmęczeni na imprezy. Teraz sama nie mam na nie siły. Oczywiście nadal często spotykam się ze znajomymi, ale już na innych zasadach.
Czyli jak? Magda wymienia: posiadówki, małe domówki. Wspólne gotowanie, gry planszowe, quizy. Imprezy tematyczne – grill meksykański, oglądanie ulubionego serialu z przekąskami związanymi z jego tematyką…
– Brzmi boomersko? Może i tak. Ale nasze spotkania czasem kończą się tańcami, karaoke, skaczemy sobie do techno, miksujemy drinki. To pewnego rodzaju kompromis – lubię spotkania ze znajomymi, ale kocham też spać. I wstać rano świeża, wypoczęta.
Zdarza jej się czasem – jak mówi – odpiąć wrotki. Raz na kilka miesięcy wychodzi poszaleć na miasto z koleżankami. Wraca koło trzeciej, ale wie już, że kolejny dzień spędzi w łóżku, z pizzą na grubym cieście i ulubionym serialem.
– I to też jest okej. Wiem wtedy, że niedziela po imprezowej sobocie będzie spisana na straty. Coraz rzadziej mam jednak ochotę na takie szaleństwa, bo kace potrafią trwać nawet dwa dni. A bywa, że i trzeciego czuję, że jestem niedospana.
Gdy wspomina studia, nie może uwierzyć, że kiedyś takie weekendy były normą. – Zasnęłam kiedyś na kartonie. Nad ranem rozłożyłam znalezione na strychu domu, w którym odbywała się impreza, kartonowe pudło i po prostu się na nim położyłam. W południe obudziłam się, wypiłam hektolitry wody i wróciłam do domu. Teraz ciężko mi zasnąć, gdy nie mam ze sobą mojej ulubionej ortopedycznej poduszki. I chyba tak się czuję dużo lepiej.
Misza Piosik, lat 37
Misza dziesięć lat temu zaczął stopniowo odstawiać używki. Od półtora roku nie korzysta z nich wcale – nie pije nawet kawy i herbaty. Wiąże się to z diagnozą ADHD i poczuciem, że troska o zdrowie psychiczne i fizyczne jest ważniejsza niż imprezowanie do piętnastej następnego dnia. W przeszłości balował dużo. I intensywnie. W pewnym momencie poczuł jednak, że – mimo konsumowania alkoholu z głową – używki więcej zabierają, niż dają. Był zmęczony, niestabilny emocjonalnie.
– Lubię wychodzić z przyjaciółmi na miasto. Zjeść coś dobrego, pogadać i potańczyć. Niestety, imprezy zaczynają się o 22, północy, a wtedy chciałbym już być w domu. Zdałem sobie sprawę, że nie ma miejsca, w którym można jednocześnie posiedzieć przy stole z dobrym streetfoodem albo pizzą, a potem potańczyć przy muzyce, od której nie dostaje się natychmiastowej migreny.
Gdy Misza był w Nowym Jorku, zauważył, że niektóre lokale organizują eventy rozpoczynające się o 16, a kończące o 22. Przedsiębiorcy związanemu od lat z branżą eventową i foodtech od razu zapaliła się nad głową żarówka.
– Razem z moim przyjacielem Łukaszem Słaniewskim i wspólnikami z Polish Your Cooking postanowiliśmy przetestować ten koncept w Polsce. „Za starzy na techno” to inicjatywa dla wszystkich, którzy chcą spotkać się o 16 – zjeść, potuptać i o 22.30 zawinąć się do domu.
Pierwsza impreza odbyła się we Wrocławiu i odniosła duży sukces. Bawili się nie tylko ludzie po trzydziestce. Przyszły osoby z pokolenia Z, milenialsi. Tańczyli do muzyki nostalgicznej – ale, jak mówi Misza – też gustownej, bez disco polo. Charli XCX, Dua Lipa, Abba… Z elektronicznym i rockowym twistem. Pykło. Idąc za ciosem, Misza i Łukasz zaczęli planować kolejne eventy – już nie tylko we Wrocławiu.
– Będziemy w Gdańsku, Szczecinie, Krakowie, Poznaniu, Łodzi… A nasza najbliższa impreza odbędzie się w Warszawie. To presylwester. Dla tych, którzy chcą się pobawić krócej, świętując Nowy Rok bez napinki.
Pomysł na presylwestra pojawił się wtedy, gdy Misza zauważył, jak trudno jest znaleźć opiekunkę dla dzieci 31 grudnia. Od kilku lat sylwestra świętuje więc dzień lub dwa dni wcześniej. W gronie znajomych, spotykając się w restauracji, a potem w małym klubie, w którym mogą potańczyć.
– Wiem, że ludzi, których irytują sylwestrowe tłumy, brak możliwości zamówienia taksówki, znalezienia opieki nad dziećmi, kolejki do klubów, jest więcej. Dlatego w tym roku zapraszamy was do świętowania z nami 28 grudnia. Zjemy, potańczymy i pójdziemy spać.
„To, że lubimy się wyspać, nie znaczy, że musimy zamulać” – takie hasło znajduje się na instagramowym koncie projektu „Za starzy na techno”.
– Fajnie, że dużo osób ma taką potrzebę – mówi Misza. – Dobrej zabawy, z alkoholem lub bez, ale z poczuciem, że następnego dnia nie będzie trzeba spisać na straty.
Karolina, lat 35
Nie ma dzieci, partnera, wynajmuje małe mieszkanie w Poznaniu. – Bezdzietna lambadziara, tak można mnie określić – mówi zaczepnie i zaraz potem dodaje poważniej: – Ludzie myślą, że skoro jestem sama, muszę prowadzić jakiś szalony, imprezowy tryb życia. Że w piątkowe wieczory wychodzę na nocne łowy, polowanie na kawalera.
A Karolina woli inne atrakcje. Najlepiej się czuje, gdy w weekend może iść na wieczór filmowy do swojej przyjaciółki, na warsztaty kulinarne z grupką przyjaciół albo zorganizować wspólne granie w gry wideo.
– Teraz gdy mówię: „impreza”, myślę o posiadówce, spotkaniu w gronie przyjaciół, a nie o strojeniu się w cekinową kieckę, szpilki i dreptaniu w tych szpilkach od klubu do klubu. A kiedyś faktycznie tak wyglądały moje weekendy. Spotykałyśmy się z dziewczynami na biforku, piłyśmy prosecco albo – bywało i tak – brałyśmy coś mocniejszego i szłyśmy do klubu. Wspominam ten czas z nostalgią, ale teraz zwyczajnie by mi się nie chciało funkcjonować w ten sposób.
Nie chciałoby się jej ani stroić, ani wydawać pieniędzy na alkohol w klubie, nocne taksówki, a następnego dnia – na kebaba i zupę pho, bo tylko taki zestaw ratował ją po zarwanej nocce. Woli spotkać się ze znajomymi po południu, spędzić czas, robiąc coś ciekawszego niż, jak sama mówi, „przepychanie się łokciami w ciasnym lokalu albo stanie w dziesięciometrowej kolejce do łazienki”.
– Czasem chodzę na imprezy – jeśli zaczynają się wcześniej. Bywam u znajomej w Warszawie – fajnie, że latem można pójść na bulwary, posłuchać muzyki na żywo albo potańczyć, gdy jeszcze nie jest całkowicie ciemno. I o 23 zawinąć się do domu. Jeszcze dziennym autobusem.
I dodaje: – Proszę, podkreśl, że nie wyglądam jak boomerka. Żeby nie było, że rozmawiasz z jakąś zgorzkniałą babką, która nie ma na nic siły. Mam dużo siły. Tylko nie na imprezowanie do rana.
Karolina nie wygląda jak boomerka. Wygląda bardzo ładnie. Chodzi na siłownię, stara się wysypiać i dbać o zdrowy tryb życia. Może to właśnie dlatego?
Marcin, lat 32
W czasach liceum i na studiach sporo imprezował. Normą było to, że w piątek i sobotę zbiera się ekipa i wychodzi na miasto.
– Nie trzeba było specjalnie się umawiać, wiedzieliśmy, że mamy dla siebie czas. Teraz nie jest to już takie proste. Takiego rodzaju wyjścia zaczęły być coraz rzadsze – raz na miesiąc, na dwa miesiące…
Ponieważ taki rodzaj imprezowania – upijanie się i tańczenie w klubie – już się przejadł, Marcin zaczął wymyślać inne aktywności dla siebie i znajomych, które zastąpiły imprezowanie w klasycznym tego słowa znaczeniu.
Z jego inicjatywy powstał Klub Kolacyjny polegający na tym, że w grupie znajomych (a także znajomych znajomych – do klubu tego można śmiało dołączać) spotykają się raz na jakiś czas w różnych warszawskich knajpach, w których jedzą, oceniają jedzenie, wymieniają się doświadczeniami, głosują na miejsce, w którym chcą być następnym razem. Wybierają różne kuchnie, kierując się poleceniami, ale także cenami.
– Oprócz Klubu Kolacyjnego razem z partnerką założyliśmy też Klub Filmowy. Wspólnie ze znajomymi oglądamy film i dyskutujemy. Muszę przyznać, że tego rodzaju inicjatywy są dla mnie o wiele bardziej znaczące niż wyjście na picie i imprezę. W Klubie Kolacyjnym czy Filmowym możemy lepiej wzajemnie się poznawać, no i rozwijać samych siebie. Na spotkaniach przy dobrym jedzeniu lub filmie dyskutuje się nie tylko o kulinariach czy kinematografii, lecz także na tematy filozoficzne, psychologiczne, życiowe…
Marcin prowadzi aktywne życie towarzyskie, nie widzi też nic złego w tym, żeby raz na jakiś czas zarwać nockę. Ale to – jak podkreśla – „musi być noc warta zarwania”. Teraz ma większą świadomość tego, jak chce spędzać czas wolny. Jeśli o 22 czuje się zmęczony, a impreza nie jest porywająca – nie ma problemu z tym, żeby się pożegnać i wrócić do domu. A jeśli o 24 jest nadal fajnie – zostaje. Wciąż czasem ma ochotę przetańczyć całą noc, wrócić do domu nad ranem i godzi się z tym, że sobotę spędzi na kacu w łóżku.
– Widzę też, że osoby po trzydziestce mają coraz mniej motywacji do tego, żeby spotykać się w większym gronie, żeby coś zorganizować. Na pewno po części wynika to z tego, że mają małe dzieci albo drenujące prace. Z tego względu towarzystwa zaczynają się przeplatać. Coraz częściej szukamy osób, które mają podobne zainteresowania i chcą wspólnie spędzić czas wolny, bo mają na to przestrzeń.
– To fajne uczucie – dodaje Marcin. – Widzieć, że potrzebujemy już czegoś więcej niż alkohol we krwi i dobry bas w głośnikach. Że chcemy innej jakości wolnego czasu. Te formy są ciekawsze, nie tęsknię za tymi z czasów liceum.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.