Znaleziono 0 artykułów
16.04.2023

Incelki. Dlaczego kobiety tkwią w mimowolnym celibacie?

16.04.2023
Fot. Getty Images

Jestem incelką. Nie znam żadnej innej kobiety, która by nią była. Ale chyba nie jestem jedyna, prawda? – zastanawia się Monika, 31-latka z Poznania. Seksuolog dr Robert Kowalczyk mówi, że kobiet, takich jak Monika, jest zdecydowanie więcej. Na czym polega ich mimowolny celibat? Dlaczego, choć bardzo chcą, nie potrafią stworzyć długotrwałej romantycznej relacji?

– Słowo „incel” w kontekście facetów poznałam jakieś osiem lat temu. I od razu uświadomiłam sobie, że ono dotyczy też mnie. Bo ja nigdy nie chciałam być singielką. A mam 31 lat i dalej jestem sama. I myślę, że to się już nigdy nie zmieni – mówi Monika. 

Gdy precyzuję, że określenie incel, jak nazywają samych siebie w internecie niektórzy mężczyźni tworzący specyficzne incelskie grupy i fora, oznacza mężczyznę, który nie uprawia z nikim seksu, mimo że bardzo by tego chciał (od zbitki słów involuntary celibate, czyli żyjący w mimowolnym celibacie), Monika potakuje, ale też zaraz wchodzi mi w słowo. 

– To jest osoba, która nie może uprawiać seksu, bo nie ma z kim, ale też taka, która nie ma z kim stworzyć związku. Jeśli ma z kim uprawiać seks, ale nie jest w stanie stworzyć związku, choć bardzo próbuje, to też jest incelem. Ja naprawdę bardzo, bardzo próbowałam – przekonuje. 

Incelka: „Mam 31 lat i zderzam się ze ścianą”

Monika pochodzi z Poznania, z dobrze sytuowanej inteligenckiej rodziny (jej ojciec to wysoko postawiony wojskowy, matka – wykładowczyni akademicka). Ma wyższe wykształcenie, pracuje na odpowiedzialnym stanowisku w zagranicznej korporacji. Zarabia dobrze („powyżej średniej krajowej”), niedawno zrobiła prawo jazdy, kupiła przyzwoity samochód. 

– Jeśli ktoś mnie lepiej nie zna, może mu się wydawać, że wybrałam życie singielki karierowiczki. Ale to nie był mój wybór. To, że mam pracę, którą lubię i inwestuję w nią dużo czasu i energii, to skutek, a nie przyczyna. Odkąd pamiętam, chciałam wyjść za mąż i mieć dzieci. Jestem konserwatystką, chodzę co niedziela do kościoła. Co prawda nie zgadzam się z zakazem aborcji, nie jestem też wyznawczynią zasady, że z seksem trzeba czekać do ślubu, ale tak, marzyłam, żeby się zakochać i mieć jednego faceta do końca życia. Chciałam być tradycyjną żoną, prowadzić dom: gotować, sprzątać, zajmować się dziećmi – wylicza. 

Choć byłoby ją stać na wynajem mieszkania, Monika mieszka nadal z rodzicami. Tłumaczy, że ich mieszkanie jest duże, ma z nimi dobry kontakt, a pieniądze, które wydawałaby na spłatę kredytu i czynsz, woli wydawać na przyjemności i podróże. – Długo czekałam, aż spotkam kogoś, z kim wezmę ślub, a potem kredyt hipoteczny, będziemy mieć dzieci. Ale to się już raczej nie stanie, skoro nie stało się do tej pory. Czuję, że zderzyłam się ze ścianą – mówi Monika. 

W świecie mężczyzn inceli ich mimowolnemu celibatowi winne są kobiety, które kierują się w wyborze partnerów hipergamią, czyli dążeniem do stworzenia związku z kimś bardziej atrakcyjnym od siebie. W efekcie wąska grupa najatrakcyjniejszych mężczyzn (nazywanych w incelosferze chadami czy samcami alfa) może wybierać wśród ogromnej liczby kobiet, podczas gdy przeciętnie atrakcyjni mężczyźni (samce beta) są przez kobiety odrzucani i w efekcie stają się, jak sami o sobie mówią, przegrywami czy incelami.

Monika zapewnia mnie, że zrobiła już wszystko, co się dało, żeby wejść w romantyczną relację, i że naprawdę nie celowała w chadów. Wręcz przeciwnie.

– Już w szkole interesowałam się raczej chłopakami, którzy nie byli zbyt popularni czy przystojni. Podobał mi się ich sposób bycia, to że słuchają rocka, czytają mangi. Zakochiwałam się, ale zawsze bez wzajemności. W wieku 18 lat zaczęłam od tego zakochiwania się odchodzić, bo źle się dla mnie kończyło, bardzo cierpiałam. Przeżyłam wtedy okres intensywnego imprezowania. Pojawiałam się wszędzie. W każdym klubie, na każdej domówce. Był taki sylwester, że musiałam obskoczyć sześć imprez, bo każdemu obiecałam, że wpadnę, a miałam dużo znajomych. Na tych imprezach poznałam mnóstwo facetów, ale żaden się we mnie nie zakochał. Choć trochę na to liczyłam – że może nie ja tym razem się zakocham, ale ktoś we mnie. A byłam wtedy bardzo szczupła, ładna. Inteligentna, z dobrej rodziny, łatwo nawiązywałam kontakty... – opowiada.

W tamtym czasie, przy wzroście 166 cm Monika ważyła 51 kg. Na Facebooku znajduję jej zdjęcia z tego okresu. Serdeczny uśmiech, regularne rysy twarzy. Naturalna, ładna dziewczyna. Na współczesnych zdjęciach nie widać już całej sylwetki. Kiedy skończyła 27 lat, zaczęła tyć, doszła do wagi 90 kg.

W dalszej części naszej rozmowy Monika mówi, że w tym samym czasie, w którym tak intensywnie imprezowała, czuła wewnątrz ogromną pustkę i była bliska popełnienia samobójstwa. – Uratowały mnie gry wideo. „World of Warcraft”, „Call of Duty”, „Resident Evil”, „Wiedźmin”... Odpalałam grę i wreszcie czułam się dobrze, jakbym wróciła do domu. Odkąd skończyłam 19 lat, gram codziennie. Choć staram się nie grać dłużej niż przez trzy godziny bez przerwy – mówi.

Fot. Getty Images

„Uznałam, że mam wybór: albo pójdę do łóżka z byle kim, albo wcale”

Incele kategoryzują potencjalne partnerki seksualne czy romantyczne (ale i samych siebie) w skali od 0 do 10. Ta skala pozwala im opowiadać kolegom, że na przykład spotkali się z „czwórką”, a na ulicy podziwiali „ósemkę”. W tej ocenie kluczowy jest wygląd, a nadwaga znacząco ją obniża. Atrakcyjność kobiet w oczach inceli drastycznie spada też wraz z ich wiekiem. Już 22-latka uznawana jest za osobę „na granicy”, 30-latka dla większości inceli jest zwykle za stara i mówią o niej, że „zderzyła się ze ścianą”. Ta metafora, której użyła wcześniej w rozmowie ze mną Monika, bierze się właśnie z ich języka.

– Lata mijały, a u mnie nic się nie zmieniało. W wieku 24 lat przeszła mi chęć imprezowania. Skończyłam studia, poszłam do pracy. Siłą rzeczy stare znajomości się powykruszały. W mojej pracy wszyscy byli już w związkach. Mężczyźni mieli żony, dzieci. Odechciało mi się wychodzić z domu, dosłownie się w nim zamknęłam. Wychodziłam tylko do pracy, potem siedziałam sama i grałam w gry – wylicza moja rozmówczyni. 

Kiedy tylko to było możliwe, jeszcze przed pandemią, Monika zostawała w domu i pracowała zdalnie. Hikikomori? – Tak można by to określić. Ale wiesz, to był jeden z lepszych okresów w moim życiu. Bo nie widywałam wtedy ludzi w parach, więc im nie zazdrościłam. W mojej głowie nie istnieli. Odcięłam się od ich widoku i tym samym od moich pragnień – mówi Monika. 

Stan takiego „odcięcia”, „zablokowania” trwał u niej sześć lat. To w tym czasie właśnie zaczęła tyć. – Jak stuknęła mi trzydziestka, uznałam, że nie chcę umrzeć jako dziewica. I że mam wybór: albo pójdę do łóżka z byle kim, albo wcale. Zalogowałam się więc na wszystkie możliwe aplikacje randkoweTinder, Facebook randki, Badoo... Informowałam w opisie, że gram w gry, lubię komiksy, piszę opowiadania. Nagle zaczęło do mnie pisać wielu mężczyzn. Zwykle pytali najpierw, w co gram. To był ice breaker. Ale te rozmowy często na tym się urywały. Później zaczęłam chodzić na randki. I teraz, uwaga, ci wszyscy faceci byli po prostu brzydcy, ale i tak po jednym czy dwóch spotkaniach przestawali się do mnie odzywać albo mówili że „to nie to” – opowiada.

Jednemu z mężczyzn, którego poznała w ten sposób, choć również nie był w jej typie, zwierzyła się, że „po prostu chce stracić dziewictwo”. – Sam mówił o sobie, że jest incelem, że szuka kogoś do seksu. Więc tak, spotkaliśmy się. Zaprosił mnie do siebie i był całkiem miły, choć przecież wiadomo było, w jakim celu się widzimy. Zamówił jedzenie, gadaliśmy o grach, a potem się ze sobą przespaliśmy – opowiada Monika. 

– I jak było? – dopytuję. 

– Nudno. Przez większość czasu myślałam, w co pogram, jak wrócę do domu. On mnie nie kochał, nie byłam dla niego nikim ważnym. Nikim, dla kogo by się starał. I on też dla mnie nie był nikim takim. Tyle lat trzymałam to dziewictwo, żeby zrobić to z byle kim... – wzdycha Monika. 

Po tej nocy ich kontakt się urwał. Tym razem to ona przestała się do niego odzywać. – Po roku napisał i widzę, że minimalnie się stara, choć widziałam, jak faceci potrafią się starać o moje koleżanki i to zdecydowanie nie jest to samo. Ale daję mu szansę. Powiedział, że przez ten cały czas od naszego spotkania nie udało mu się z nikim innym przespać – relacjonuje. 

„Jeden raz w życiu przespałam się z kimś, kto mi się podobał”

Mężczyźni, z którymi umawiała się na randki Monika, nie tylko nie podobali jej się fizycznie, lecz byli także od niej znacznie gorzej wykształceni i w znacznie gorszej sytuacji finansowej. Jeden z nich pracował jako ochroniarz w sklepie spożywczym, drugi w call center, trzeci był kierowcą miejskiego autobusu. Pojawił się jeden wyjątek. Kierowca tira, Marek, bardzo się Monice spodobał. Zakochała się po uszy. Ale Marek nigdy nie traktował tej relacji poważnie. Chwilę ją zwodził, po czym sam przyznał, że kocha inną dziewczynę. Wpadła w rozpacz, z której (po raz kolejny) wyrwały ją gry. Tym razem padło na ósmą część „Resident Evil”. Przeszła ją 50 razy.

Po Marku dalej próbowała umawiać się z facetami. – Naprawdę nie nazwałabym ich chadami. Ani z wyglądu, ani z inteligencji. Myślałam sobie: OK, mam nadwagę, ale mam też zainteresowania, samochód, dobrą pracę. Nie jestem kompletnym dnem. A oni? Brak matury, brak części zębów. To z nimi chodziłam na randki i przez nich byłam odrzucana. Ci fajniejsi udawali, że jestem powietrzem, ale z tym już się pogodziłam.

Dwa razy zdecydowała się na związki z chłopakami, którzy nie pociągali jej ani fizycznie, ani intelektualnie, za to uznała, że „mają dobre serca”. Każdy z tych związków przetrwał tylko miesiąc. W obu przypadkach to oni ją rzucili. 

– Pierwszy to był kierowca autobusu. Uznałam, że to bez znaczenia, że nie jest w moim typie, bo liczy się serce. Byłam w szoku, to było kompletnie niespodziewane, nawet zaplanował i opłacił nasz wspólny wyjazd. Drugi facet był wyjątkowo zaniedbany. I wiesz, że on też ze mną zerwał? Bez słowa. Nie było żadnej kłótni, po prostu przestał się odzywać –opowiada. 

To nauczyło ją, że na „dobre serce” też nie ma co liczyć. – Uznałam, że to jest jakaś klątwa. Bo przecież próbowałam już wszystkiego. Mam już dość. Już nie umrę jako dziewica, chociaż tyle.

Gdy pytam o próby podjęcia terapii, Monika kręci głową. Tego też próbowała, bez skutku. Od 24. roku życia leczy się też psychiatrycznie, leki pomogły jej na depresję i stany lękowe.

Monika dodaje, że jej przyjaźnie trwają od dawna, z tymi samymi koleżankami i kolegami utrzymuje relacje od lat. – Oni jakoś ode mnie nie uciekają. Lubią ze mną przebywać – mówi. Kiedy rozmawiała z nimi o swoim życiu uczuciowym, przez długie lata słyszała, że być może dotyczy ją problem „za wysokich progów”. – Ale kiedy w końcu przyprowadzałam faceta, któremu się choć trochę podobałam, krzywili się, że to jakiś koszmar, i że mam się z nim nie umawiać. Więc jednak to nie była prawda z tymi wysokimi oczekiwaniami – podsumowuje. 

Z czasem przestała w ogóle o tym rozmawiać. – Na co dzień jestem zadowolona z życia. Płaczę tylko raz na kilka miesięcy. Mam pracę, którą lubię, rozmawiam z ludźmi, których lubię, mam gry i wiele innych zainteresowań. Naprawdę codziennie dziękuję Bogu, że jestem zdrowa, syta, mam świetną rodzinę. Pogodziłam się z tym, że jestem i będę sama, ale chcę też, by inni wiedzieli: incelki istnieją.

***

Dlaczego osoby, które nazywają same siebie incelkami albo incelami, mają trudności ze stworzeniem relacji romantycznych? Rozmawiam o tym z dr. Robertem Kowalczykiem, seksuologiem z Instytutu SPLOT i Uniwersytetu SWPS.

Spotkał się pan w swojej praktyce terapeutycznej z incelkami?  

Nie przepadam za tym określeniem, ale tak, chyba można tak powiedzieć. Choć niekoniecznie one tak o sobie mówiły i ja też nie umieszczałem ich w takich szufladkach. Ale tak, jest taka kategoria pacjentów, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, którzy przychodzą do mnie i mówią o tym, że są raz za razem odrzucani, nie potrafią stworzyć relacji romantycznej. Przychodzą skupieni na swoim cierpieniu, złości do świata.

Winią za to cierpienie świat czy samych siebie?

Na początku zawsze szukają czynników zewnętrznych. Mówią, że świat jest zły, niesprawiedliwy. Incele tłumaczą, że winne są kobiety, incelki, że mężczyźni. 

Monika mówi, że nikt jej nie chce, bo jest brzydka i stara, bo ma 31 lat. Z drugiej strony wspomina też, że kiedy była młoda, szczupła i ładna, to też jej nie chcieli. W naszej rozmowie pada nawet hasło, że może to „klątwa”.

I to wszystko są czynniki zewnętrzne. Jeśli winny jest mój wygląd albo ktoś rzucił na mnie klątwę, to znaczy że problemu we mnie samej, w środku, nie ma. To kalka z myślenia inceli. Wygląd jest ważnym kryterium, ale nie jedynym. Żyjemy w środowisku, w którym do ważnych cech należą też poczucie humoru, inteligencja, charyzma. Jest mnóstwo czynników osobowościowych, które w równej mierze, co atrakcyjność fizyczna, przyciągają ludzi do wchodzenia z kimś w relacje. Dlatego pytanie brzmi: Czy na pewno chodzi o wygląd? Bardzo możliwe, że to kwestia na przykład trudności w tworzeniu bliskich relacji, szczególnie miłosnych. To wychodzi później w terapii, stopniowo. 

A więc nie chodzi o wygląd? 

Wygląd się liczy, oczywiście. Ale obserwuję relacje między ludźmi i wiem, że to ma znaczenie tylko na ich początku, zwłaszcza w związkach długoletnich. Później relacje, w tym seks, buduje się głównie na intymności, bliskości. Więc jeśli osoby umawiają się na jednorazowe randki, wygląd jest podstawowym kryterium, ale w dłuższej perspektywie nie jest aż tak istotny. 

Monika opowiadała mi, że nieraz idąc ulicą, widziała pary, w których chłopak był bardzo przystojny, a dziewczyna wcale nie była ładna. I jakoś się dało, byli parą, trzymali się za ręce.

Oczywiście! To działa też zresztą w drugą stronę. Wcale nie jest tak, że najpiękniejsze dziewczyny mają najlepsze relacje, najwspanialszy seks. Podam przykład z mojego gabinetu. Mam dwie pacjentki, które są bardzo atrakcyjne z perspektywy współczesnych kryteriów. I nie mają partnerów. Jednym z deklarowanych powodów ze strony mężczyzn, z jakimi się spotykają, jest silna obawa przed utratą tych kobiet. Bywa, że sami o tym mówią. Z drugiej strony w gabinecie słyszę też nieraz od mężczyzn, że zbytnia atrakcyjność jest dla nich onieśmielająca. To samo mówią zresztą kobiety o mężczyznach. „Za wysokie progi dla mnie”. Albo: „Nie chcę słuchać komentarzy, że on jest ze mną z litości”. Problemem jest nawet umówienie się na seks, bo to już powoduje poczucie skrępowania. Romans – ewentualnie tak, związek – niekoniecznie.

Ilu inceli i ile incelek mamy w polskim społeczeństwie, mniej więcej, według pana obserwacji? 

Nie chciałbym używać statystyk. Używanie kategorii „incel”, „incelka” też sprawia mi kłopot. W internecie przeszło dziewięć lat temu pojawiła się taka społeczność i nagle mamy coraz więcej osób, które się w niej odnajdują. Stała się wręcz kategorią tożsamościową. Ale mimowolny celibat nie ma sztywnych kryteriów diagnostycznych, a ja takimi posługuję się w swojej pracy klinicznej. To trochę jak z horoskopem. Czytając go, prawie każdy zawoła: „To o mnie!”. Ale czy to tak naprawdę jest o tej osobie?

Po co nazywać samą siebie incelką?

Bo to jest bardzo użyteczne. Jako ludzie lubimy przynależeć do grupy. To nam wyjaśnia nasze losy. A przynajmniej tak nam się wydaje, że wyjaśnia. Tak naprawdę łagodzi tylko ból, przez świadomość, że nie jesteśmy sami. Daje poczucie bezpieczeństwa. A przyklejenie się do kategorii wyglądu jest bardzo wygodne. Trudniej przyznać, że problemem jest na przykład aspekt osobowościowy. W terapii rozważamy m.in. pytanie, jak sprawna jest osoba w budowaniu relacji, nie tylko z płcią odmienną, skąd u niej wrogość do kobiet czy mężczyzn.

Monika zapewnia, że potrafi budować relacje. Ma wieloletnich przyjaciół, oni od niej nie uciekają, tak jak potencjalni partnerzy romantyczni. 

W takim razie może być tak, że Monika inaczej zachowuje się wobec przyjaciół, a inaczej wobec osób, które są dla niej atrakcyjne jako potencjalni partnerzy. Są takie osoby. Prowadziłem w terapii w mojej ocenie atrakcyjną fizycznie, świetnie wykształconą kobietę, która w kontakcie z mężczyznami, którzy byli dla niej atrakcyjni, stawała się agresywna. Działo się z nią wtedy coś dziwnego, była natarczywa, nieprzyjemna. Może być tak, że Monika też robi coś, co jest dla innych odpychające, staje się przy tych mężczyznach inną osobą.

Monika marzy o stałej relacji, a jednocześnie umawia się z chłopakami, którzy ani jej się nie podobają fizycznie, ani intelektualnie, są mało zaradni życiowo. Relacje z nimi na dłuższą metę prawdopodobnie by ją unieszczęśliwiały. Ale Monika, czując się incelką, szuka partnera wśród inceli.

A incel plus incelka to jest tragiczny pomysł! On nienawidzi kobiet, ona jest rozżalona, zła na mężczyzn. Oboje będą się w tym utwierdzać. 

I w pewnym momencie, z tego co opowiadała, to oni, ci incele, ją odrzucali! Dlaczego?

Tak działa jeden z mechanizmów społecznych. Możliwość odrzucenia osoby, która jest w moich oczach atrakcyjniejsza ode mnie społecznie, sprawia, że moja samoocena wzrasta. Wraca też poczucie mocy, władzy. Z drugiej strony obawa przed odrzuceniem może powodować zachowania prewencyjne. Odrzucam, aby nie być odrzuconym. Ryzyko porażki jest zbyt wielkie, więc uruchamiam mechanizm obronny. Co w ostatecznym rozrachunku utwierdza nas w przekonaniach o złym świecie, okolicznościach, ludziach czy fatum. I mamy błędne koło. 

Monika mówi, że się poddała. Nie wierzy, że jej los kiedykolwiek się odmieni. Zwłaszcza teraz, kiedy ma nadwagę.

Pytanie psychologiczne brzmi, na ile to, że Monika została osobą otyłą, było w jakiś sposób celowe. Na ile zdecydowała się użyć kategorii osoby z nadwagą, otyłością, i w tej kategorii pozostać, okopać się. Jedzenie jest jednym ze sposobów regulacji emocji i nigdy nie zawodzi. 

Wcześniej bardzo wiele razy próbowała, pisała w aplikacjach randkowych z kilkoma chłopakami naraz. Była, jak mówi, tak towarzyską osobą, tak lubianą przez ludzi, że zdarzało się, że w jedną noc sylwestrową obskakiwała aż sześć imprez. Za bardzo próbowała, za bardzo jej zależało?

Na pewno przeszkadzające w zbudowaniu relacji jest to hurtowe podejście. Nawet zostało ukute takie określenie, jak „tinderyzacja” randek i relacji, wybieranie osób „jak z katalogu”. Przekonanie, że im więcej możliwości, tym lepszy ostateczny wybór. Odbywają się szybkie, powierzchowne spotkania w oczekiwaniu na iskrę czy znak Boży, z myślą, że chwycę jego lub ją za rękę i wybiegniemy razem ku wspólnej szczęśliwości. Ale nim to się stanie, na kolejnych spotkaniach skrupulatnie sprawdzane są, jak według listy, cechy wróżące potencjał na „idealnego partnera”. I zawsze czegoś tam brakuje. To jest przedmiotowe traktowanieinnych, ale i siebie. „Mam moc, bo wybieram”, ale nie biorę pod uwagę tego, że jestem też wybierany. I tak do następnego razu. Dużo w tym złości, nadziei, mało widoków na zmianę. Ale w romantycznej wizji – kiedy już się dostrzeżemy nawzajem, to będzie tylko sielanka.

Biorą ślub, kredyt, rodzą im się dzieci. Ale Monika już kilka lat temu porzuciła to marzenie. Później marzyła, żeby nie umrzeć dziewicą, więc w wieku 30 lat przespała się z incelem, który szybko potem przestał się do niej odzywać. Było jej bardzo smutno. 

No jasne. Zwłaszcza że ona tak naprawdę przecież potrzebuje relacji. Nie chce się umawiać z mężczyznami, dla których będzie tylko trofeum.

Jak by pan jej spróbował pomóc, gdyby przyszła do pana gabinetu? 

Na początek powiedziałbym: Odłóżmy na bok te wszystkie nazwy, łatki. Zbadajmy przekonania, postawy, oczekiwania. Już samo odejście od kategorii jest szansą na zmianę. Bo kiedy ktoś zatrzyma się w grupie inceli czy incelek, znajdzie w niej osoby, które go w szkodliwych przekonaniach utwierdzają. Trochę jak w sekcie: trzymamy się razem, ucieczka grozi dotkliwą karą. A okopani w negatywnym myśleniu o sobie i o odmiennej płci nie zapraszamy do relacji, tylko wręcz przeciwnie. Szansą byłoby odejście od uprzedzeń, redefinicja postaw. Szaleństwem jest przecież robić i myśleć wciąż to samo i oczekiwać nowych rezultatów.

Oktawia Kromer
Komentarze (1)

Przemek Bieglaski17.04.2023, 17:04
A ja bym ją chciał mimo że jestem rok starszy od niej bo byłoby o czym z nią pogadać a to już duży plus, z resztą podobnie mam jak autorka bardzo podobne przeżycia i też jak ona zawsze dawałem szanse na następną randkę ale najczęściej bywało tak jak autorka powiedziała w swoich doświadczeniach, iż w moim przypadku to kobiety się wycofywały.
Proszę czekać..
Zamknij