Znaleziono 0 artykułów
14.03.2019

Kraków. Druga Japonia.

14.03.2019
Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha (Fot. Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha)

Najbardziej pożądaną w branży architektonicznej, przyznawaną za całokształt twórczości nagrodę Pritzkera otrzymał Arata Isozaki. To dobra okazja, by przypomnieć polskie dzieło Japończyka, czyli krakowskie muzeum Manggha, które nie powstałoby, gdyby nie Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz oraz ponad sto lat szczęśliwych zbiegów okoliczności.

Rok 2019. 5 marca o świcie na Twitterze @pritzkerprize pojawia się post: „Wróć w ciągu godziny, aby poznać kolejnego laureata nagrody architektonicznej Pritzkera”. Dla architektów pretendujących do światowej czołówki oznacza to, zależnie od strefy czasowej, nerwowy poranek lub nerwowe wczesne popołudnie. Wszyscy tę nagrodę krytykują. A to za seksizm (kapituła długo nie dostrzegała architektek), a to za hipokryzję (pierwszy laureat, znany z cynizmu Philip Johnson, dostał nagrodę za „zasługi dla ludzkości i środowiska”), ale każdy chciałby ją dostać. 

Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha (Fot. Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha)

Gdy na @pritzkerprize ukazuje się oblicze 87-letniego Araty Isozakiego, wzbudza to nie kontrowersje, lecz konsternację. Laureat nadal wprawdzie buduje, ale dawno przyćmiły go młodsze gwiazdy. Poza tym nie jest architektem zaangażowanym społecznie czy ekologicznie, a takich wypada teraz nagradzać, tylko wyrafinowanym formalistą w starym stylu. Pritzkera niby przyznaje się za całokształt, a Isozaki niewątpliwie jest klasykiem, ale ten wybór może się wydawać trochę niedzisiejszy.

Rok 1994. Lech Wałęsa obiecywał kiedyś, że zbudujemy w Polsce drugą Japonię. Nie bardzo mu wyszło, ale jako prezydent zdążył jeszcze otworzyć, wraz księciem i księżną Takamado, trzy tysiące metrów kwadratowych Japonii nad Wisłą: budynek Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie. 

Niska bryła obłożona piaskowcem ciągnie się wzdłuż bulwaru. Jej forma jest zdecydowana i łatwa do zapamiętania (wtedy nie mówiono jeszcze „ikoniczna”), a jednak delikatna. Nad linią nadwiślańskiego bulwaru wznoszą się, opadają i przecinają miękkie krzywizny dachu. To aluzja do płynącej obok rzeki, ale i do słynnego drzeworytu Hokusaia Wielka fala w Kanagawie. Wielka fala w Krakowie powstała w głowie Araty Isozakiego.

Manggha w budowie, 1994 rok (Fot. Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha)
Makieta kompleksu. Po lewej stronie - pawilon Galerii Europa Daleki-Wschód, po prawej – Manggha (Fot. Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha)

Rok 1984. Isozaki uchodzi w Japonii za enfant terrible. Zaczynał od ciężkich brutalistycznych form, ale teraz jego znakiem rozpoznawczym jest postmodernistyczna ironia. Gdy zaprojektował klub golfowy, nadał mu kształt znaku zapytania. Bo co robi golf w Japonii? Artysta eksperymentuje i będzie eksperymentować z różnymi konwencjami, ale można sprowadzić jego dorobek do wspólnego mianownika. Obojętnie, czy projektuje muzeum sztuki, biurowiec Disneya czy halę sportową, czy buduje z brutalnego betonu, zmysłowego kamienia czy lśniącego plastiku, posługuje się zdecydowanymi, podstawowymi kształtami. Jego budowle są jak szybkie, lapidarne szkice przełożone na trójwymiarową, materialną formę.

Szkic koncepcyjny Araty Isozakiego, 1990 rok  (Fot. Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha)

Rok 1944. Niemieckie władze okupacyjne organizują wystawę japońskiej sztuki i rzemiosła w krakowskich Sukiennicach. Aby pokazać bogactwo kultury azjatyckiego sojusznika Rzeszy, wystarczyło otworzyć magazyny Muzeum Narodowego, wypełnione drzeworytami, meblami, ubiorami i przedmiotami codziennego użytku. 

Dziewiętnastoletni wówczas Andrzej Wajda miał, jak to później ujął, „bardzo słabe papiery”, więc starał się nie kręcić po mieście, ale z duszą na ramieniu przemknął do Sukiennic. Wystawa odcisnęła na jego wyobraźni niezatarte piętno. Na szczęście nie oczarowała żadnego niemieckiego amatora sztuki na tyle, by wywiózł jej zawartość w nieznanym kierunku. Eksponaty wróciły do magazynu i cierpliwie czekały, aż ktoś sobie o nich przypomni.

Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha (Fot. Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha)

Rok 1983. Arata Isozaki wypływa na szerokie wody, i to dosłownie: po drugiej stronie Pacyfiku ukończył już swoje pierwsze poważne dzieło poza Japonią, świetnie przyjęty przez krytykę budynek MOCA – muzeum sztuki współczesnej w Los Angeles. Rok później trafia do jego pracowni młody krakowski architekt Krzysztof Ingarden. Gdy Isozaki zacznie projektować muzeum w Krakowie, Ingarden zostanie jego polsko-japońskim łącznikiem i współtwórcą budynku. W 2015 roku dyskretnie uzupełni Mangghę o towarzyszący pawilon – minimalistyczną Galerię Europa-Daleki Wschód.

Rok 1987. Andrzej Wajda odbiera najbardziej prestiżową nagrodę kulturalną w Japonii – nagrodę Kioto. „Krótko mówiąc, dostałem strasznie dużo pieniędzy, 340 tysięcy dolarów to dla mnie była po prostu niewyobrażalna suma” – wspominał. „Całe życie nigdy nie zarabiałem na polskich filmach tylu pieniędzy i pomyślałem – Krystyna [Zachwatowicz] zresztą była dokładnie tego samego zdania – że to jest dobry moment, żebyśmy pomyśleli o Japonii w Krakowie, bo te zbiory, ogromne – to jest prawie 15 tysięcy najrozmaitszych przedmiotów, dzieł sztuki – powinny znaleźć swoje miejsce”.

Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha (Fot. Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha)

Rok 1920. Tych 15 tysięcy obiektów to zbiory Feliksa Jasieńskiego, które kolekcjoner przed śmiercią postanowił podarować Muzeum Narodowemu w Krakowie. Około 6,5 tysiąca z nich to dzieła japońskiej sztuki i rzemiosła, a resztę stanowią prace współczesnych artystów. Są wśród nich obrazy, bez których trudno sobie dziś wyobrazić nie tylko to muzeum, lecz także hasło o polskiej sztuce w encyklopedii – jak „Szał uniesień” Podkowińskiego.

Rok 1993. 340 tysięcy dolarów oczywiście nie wystarczyło, ale z Japonii popłynęły szerokim strumieniem datki, dorzucił się nawet związek zawodowy kolejarzy. Isozaki bezinteresownie wykonał koncepcję budynku, a wojewoda krakowski podarował działkę nad Wisłą. Można budować.

Manggha w budowie, 1993 rok (Fot. Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha)

Rok 1901. Feliks Jasieński publikuje po francusku zbiór esejów o sztuce zatytułowany Manggha. Tajemnicze słowo to alternatywny zapis rozsławionego później przez komiks terminu „manga”, który oznacza rysunek, szkic, grafikę. Manggha staje się jednym z pseudonimów autora. W tym samym roku Jasieński po raz pierwszy pokazuje w warszawskiej Zachęcie swoje japońskie rarytasy. Japońszczyzna jest w modzie w Paryżu, ale Paryż Północy nie wie, jak się do tego zabrać. Dziwi się, śmieje, szydzi, krytykuje. Urażony kolekcjoner najpierw obwiesza salę karteczkami typu „nie dla bydła”, a po zamknięciu wystawy wynosi się do Krakowa. Jednocześnie cofa daną wcześniej obietnicę, że zapisze swoje zbiory Zachęcie. Miałaś, Warszawo, złoty róg.

Rok 2019. Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha wydaje się istnieć poza czasem i zgiełkiem. Nigdy nie zbudowano kładki przez Wisłę, która miała połączyć gmach z okolicami Wawelu, a ulica Konopnickiej, przy której znajduje się główne wejście, to hałaśliwy samochodowy ściek. Może dlatego tłumy szturmujące Wawel i fabrykę Schindlera wydają się omijać to miejsce szerokim łukiem. I bardzo dobrze. Pogrążone w półmroku przestrzenie wystawowe na parterze, równomiernie podzielone rytmem drewnianych portali, oferują mistyczną atmosferę sprzyjającą spokojnemu kontemplowaniu dzieł sztuki i rękodzieła. Na tle całego dorobku Isozakiego, który pozostawił po sobie ponad sto budynków, Manggha wydaje się dziełem szczególnie subtelnym i poetyckim, w którym klasa i świadomość projektanta spotkały się z klasą i świadomością klienta. 

Grzegorz Piątek
Proszę czekać..
Zamknij