Znaleziono 0 artykułów
18.11.2019

Król Kiwanuka

18.11.2019
Michael Kiwanuka (Fot. Olivia Rose)

Trzeci album londyńczyka o ugandyjskich korzenia, rozsławionego piosenką „Cold Little Heart” z czołówki „Wielkich kłamstewek”, już w dniu premiery krytycy uznali za najlepszą płytę dekady. Krążek „Kiwanuka” przenosi soulowo-bluesowe klimaty z lat 70. do współczesnego mainstreamu. I chwała mu za to.

Czarny chłopak z północnego Londynu długo w siebie nie wierzył. Marzył o zostaniu gitarzystą jazzowym, ale po oblanym egzaminie do Królewskiej Akademii Muzycznej wynajmował się innym zespołom jako muzyk towarzyszący, a w lokalnych londyńskich pubach grywał własne piosenki. I nie wiadomo, jak potoczyłaby się dalej jego kariera, gdyby jakimś cudem nie podpisał kontraktu z Polydorem, a jego akustyczno-folkowy debiutancki album „Home Again” z 2012 roku nie pokrył się złotem w Wielkiej Brytanii. Nie zmieniło to jednak zbytnio charakteru artysty, który po nieoczekiwanym sukcesie zrezygnował z zaproszenia samego Kanye Westa do sesji nagraniowej. A zniechęcony przez pewnego A&R-owca skasował materiał na swój drugi album. Myślał nawet o wycofaniu się ze sceny. Na szczęście tak się nie stało. Rezultatem kolejnej sesji z hiphopowym producentem Inflo był autobiograficzny utwór „Black Man in a White Room”. Demo trafiło w ręce producenta Dangera Mouse’a (Gorillaz, U2, Beck, Red Hot Chilli Peppers). Przejmujące kompozycje, szlachetny głos, nostalgia lat 70. i współczesne podejście Dangera Mouse’a sprawiły, że wydany w 2016 roku album „Love and Hate” stał się olbrzymim sukcesem, także komercyjnym. Płyta wylądowała na pierwszym miejscu brytyjskich list przebojów, a krytycy pisali więcej niż entuzjastyczne recenzje, uważając ten znakomity album za jedną z najważniejszych płyt ostatnich lat.

Michael Kiwanuka (Fot. Noam Galai, Getty Images)

Jakby tego było mało, HBO wybrało piosenkę otwierającą ten album, czyli słynne już „Cold Little Heart”, na temat serialu „Wielkie kłamstewka”. Ameryka pokochała wtedy Kiwanukę. Skądinąd ten utwór, jak to często bywa z najpopularniejszymi w dorobku artysty, stał się kulą u nogi. Proszony zawsze i wszędzie o jego wykonanie, skromnie zauważa, że ma jeszcze inne piosenki.

Michael Kiwanuka (Fot. Didier Messens/Redferns, Getty Images)

Wydany właśnie trzeci album „Kiwanuka” uwolni muzyka od brzemienia „Cold Little Heart”. Kontynuując współpracę z Dangerem Mouse’em i Inflo, Brytyjczyk nagrał płytę, która natychmiast zapisała się złotymi zgłoskami w historii współczesnej muzyki. Nie zawiera może tylu potencjalnych przebojów, ale kontynuuje wątki z poprzedniego albumu, tworząc niezwykły artystyczny most między gatunkami, czasem i pokoleniami. Pobrzmiewają tu echa kultowego „Shafta” Isaaca Hayesa, Otis Redding miesza się z Jimim Hendrixem, a Marvin Gaye z Billem Withersem i Donnym Hathawayem. Od razu przychodzą do głowy skojarzenia także z „Age of Aquarius” z hipisowskiego musicalu „Hair”. Ale wszystkie te tropy to tylko inspiracje na w pełni autorskim albumie, który zachwyca od pierwszego energetycznego „You Ain’t The Problem” po pełen nadziei finałowy „Light”. Spektakularne „I’ve Been Dazed”, intymne „Piano Joint (This Kind of Love)” czy akustyczne „Hero” w trakcie słuchania ewoluują niczym żywe organizmy. O ponadczasowości albumu świadczą także zaangażowane społecznie teksty, dotykające najważniejszych problemów współczesności – od imigracji, przyzwolenia na przemoc po zagrożenie nuklearne.

Michael Kiwanuka (Fot. Olivia Rose)

„Kiwanuka” nie tylko jest szlachetnym hołdem dla muzyki lat 70., ale przede wszystkim mocną wypowiedzią artysty niepokojącego się o przyszłość. Okazuje się, że potrzebujemy takich zaangażowanych albumów. A popularność tej płyty, jak również ostatnich wydawnictw Brittany Howard i Raphaela Saadiqa, napawa nadzieją na coraz lepszą przyszłość muzyki duszy. Mam nadzieję, że stylizowany na królewski portret Kiwanuki z okładki albumu zwiastuje długie panowanie tego wybitnego artysty. Już jestem jego wiernym poddanym. Niech żyje król Kiwanuka.

 

Maciej Ulewicz
Proszę czekać..
Zamknij