
Czy prawdziwa miłość musi trwać wiecznie? Jak chwytać dzień? Dlaczego warto zejść z utartej ścieżki? Nowy film romantyczny Netflixa „Miłość w Oksfordzie” afirmuje życie. W ekranizacji bestsellerowej powieści Julii Whelan zagrali nowa królowa komedii romantycznych Sofia Carson oraz Corey Mylchreest znany z „Królowej Charlotty: Opowieści ze świata Bridgertonów”.
Amerykanka Anna (Sofia Carson) o podróży do Oksfordu marzyła od dziesiątego roku życia. Najpierw zainspirowały ją powieści Brytyjczyka Philipa Pullmana z serii „Mroczne materie”. Potem przyszedł czas na doroślejsze lektury – Jane Austen, siostry Brontë, Mary Shelley. A w końcu na wiktoriańskie wiersze – romantyczne i mroczne zarazem. To właśnie ich analizie postanowiła oddać się po uzyskaniu dyplomu, a przed początkiem pracy w banku inwestycyjnym na Wall Street. Te punkty programu – prestiżowe studia, najlepsze oceny, intratną posadę – też sobie zaplanowała.
Anglik Jamie (Corey Mylchreest), którego Anna spotyka pierwszego dnia w Oksfordzie, niczego nie planuje. Nie musi, bo fortuna jego rodziny zapewnia mu stabilizację, ale też nie może, bo na jego życiu cieniem położyła się tragedia. Twardo stąpającą po ziemi nowojorczankę i pozornie lekkomyślnego oksfordczyka połączy z początku miłość do poezji, a z czasem także głód życia, chęć chwytania dnia, umiejętność bycia tu i teraz.
„Miłość w Oksfordzie” szybko wymyka się konwencji klasycznej komedii romantycznej
„Miłość w Oksfordzie” z lekkiej komedii romantycznej okraszonej błyskotliwymi dialogami na temat różnic kulturowych między „barbarzyńcami”, za jakich snobistyczni studenci uważają Amerykanów, a arystokratycznymi Anglikami, szybko przeradza się w melodramat w duchu powieści Nicholasa Sparksa. Anna postawiona przed pytaniami o prawdziwe priorytety, zarzuci plan, by podążyć za głosem serca. Miłość swoją siłą pozwoli jej na przemianę wewnętrzną, a właściwie odkrycie, czego tak naprawdę potrzebuje.
W produkcji Netflixa słychać echa o wiele lepszych produkcji, choćby „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”, czy też niedawnego, udanego „Jednego dnia”. Przesłanie afirmacji życia, jakie niesie za sobą kolejny romantyczny film z udziałem ulubienicy platformy, nigdy nie brzmi jednak banalnie. W podobnym tonie został utrzymany film „Życie Chucka” Mike’a Flanagana, który właśnie trafił do polskich kin.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.