Znaleziono 0 artykułów
29.11.2018

Na tle skrzyżowanych szabel

29.11.2018
Wernisaż wystawy „Wielcy sarmaci tego kraju / Wielkie sarmatki tego kraju” (Fot. Artur Gawle)

Ideologia sarmacka była ksenofobiczna i antyislamska. Jednocześnie sarmaci nosili ubiór inspirowany strojami wyznawców islamu, czyli swoich wrogów. Tak zwany polski ubiór narodowy, którego przykłady pokazujemy na wystawie, jest przecież turecko-persko-tatarsko-węgierski – mówi Marcin Różyc. Jego wystawa „Wielcy sarmaci tego kraju / Wielkie sarmatki tego kraju” pod koniec października otworzyła się w BWA w Tarnowie. Wśród zaproszonych przez niego do współpracy artystów znaleźli się m.in.: Tomasz Armada, Zofia Krawiec, Agata Bogacka i Karol Radziszewski. 

W sarmackim micie założycielskim bojówki irańskiego plemienia koczowniczego dotarły na tereny późniejszej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Podbój polegał na zdominowaniu autochtonicznej ludności, którą plemię zaprzęgło do niewolniczej pracy, i wydaniu na świat dzieci, w których żyłach płynęła sarmacka krew i które drogą sukcesji przekazywały sobie kontrolę nad darmową siłą roboczą. W tej fantazji dzieci najeźdźców były już jasnoskóre i wierzące, a identyfikowały się z tymi, którzy przed ich narodzinami wzięli ich ziemie przemocą. Jak podszedłeś do badania tożsamości narodowej, która jest tak schizofreniczna? 

Uświadomienie sobie, że narodowy mit tak bardzo nie pasuje do rzeczywistości, że właściwie jest nieustannie powielaną manipulacją, to szalenie twórczy moment. Ideologia sarmacka była ksenofobiczna i antyislamska. Jednocześnie sarmaci nosili ubiór inspirowany strojami wyznawców islamu, czyli swoich wrogów. Tak zwany polski ubiór narodowy, którego przykłady pokazujemy na wystawie, jest przecież turecko-persko-tatarsko-węgierski. Męscy przedstawiciele szlachty Rzeczpospolitej Obojga Narodów naśladowali bliskowschodnią strojność i dekoracyjność. Te dziwne zestawienia odbijają skomplikowaną narodową rzeczywistość. Sarmatyzm jest gargantuicznym, nieustannie przekształcającym się tworem, którego w różnych momentach dziejów używa się do różnego typu manipulacji. Razem z dyrektorką BWA w Tarnowie Ewą Łączyńską-Widz postanowiliśmy te manipulacje zbadać, a okazją do tego stały się obchody 100-lecia niepodległości Polski. 

Wernisaż wystawy „Wielcy sarmaci tego kraju / Wielkie sarmatki tego kraju” (Fot. Artur Gawle)

Oficjalny strój sarmacki zaprojektowany został dla mężczyzn i to oni reprezentowali tę wspólnotę. Czy mógłbyś opowiedzieć o feministycznym wątku w swojej wystawie?

Bogate kobiety – szlachcianki i arystokratki – nosiły się z francuska. Zamiast kontuszy, żupanów, delii i pasów słuckich nosiły francuskie fatałaszki: koronki, kokardki, rozkloszowane, wydekoltowane suknie. Taki obraz kobiet wyłania się z sarmackich portretów prezentowanych w BWA i Muzeum Okręgowym w Tarnowie. Patrzą z nich dostojne matki, żony i dziewicze córki. Kobiety bardzo długo żyły w cieniu i dzięki hojności rycerskiego, wąsatego, brzuchatego faceta. Na obrazach nie mają ciał. Nawet gdy mają wydatne dekolty, to te dekolty wyglądają jakby były wykonane z drewna i pokryte warstwą wosku. Polska kultura szlachecka jest patriarchalna, mizoginistyczna, a przecież starożytne Sarmatki, które według sarmackiej legendy były przodkiniami szlachcianek z Rzeczypospolitej, były wojowniczkam i kapłankami. Niektóre sarmackie plemiona tworzyły struktury matriarchalne. Encyclopedia Britannica podaje nawet, że to one mogły stać się inspiracją dla powstania greckiej opowieści o Amazonkach. 

Wernisaż wystawy „Wielcy sarmaci tego kraju / Wielkie sarmatki tego kraju” (Fot. Artur Gawle)

Przeciwko swoistemu unieruchomieniu polskich sarmatek, przeciwko narzuceniu im konkretnych ról, zaprotestowały na wystawie dwie artystki: Agata Bogacka i Zofia Krawiec. Zofia, gwiazda polskiego selfie -eminizmu, zrobiła sobie selfie w gotyckim Zamku w Dębnie, który naśladuje dawną sarmacką siedzibę. Wisi w nim sarmacka sztuka, stoją zbroje, straszą poroża, są unikatowe religijne obrazy, portrety, gobeliny… Zofia założyła tam „szlacheckie ubrania”, które współczesne muzealniczki projektują, by odtwarzać w nich rekonstrukcje historyczne. Zofia pozowała w nich tak jak chciała. Odzyskała władzę nad własnym obrazem, sama go zmanipulowała, stała się właścicielką i reżyserką własnej kobiecości. Agata Bogacka pokazała z kolei znikające i wyłaniające się z obrazu damskie nogi i łono. Nogi są ciężkie, kolumnowe, prawdziwe. Na barokowych obrazach sarmackich nigdy nie ma nóg. 

Na twojej wystawie pojawił się wątek bardzo bliski twojej praktyce – dekonstrukcja estetyki sarmackiej przez artystów związanych ze sceną modową, czyli Utę Sienkiewicz i Tomasza Armadę, dyrektora Domu Mody Limanka. Jak wyglądała wasza współpraca?

Z Utą Sienkiewicz, która dziś studiuje na Central Saint Martins w Londynie, najpierw się porządnie upiliśmy. Zaczęliśmy od sarmackiej bibki, a przy okazji omówiliśmy kwestie związane z wystawą (śmiech). Uta jest szalenie interesującą artystką i świetną kompanką do rozmowy o współczesnej kulturze, życiu nocnym, seksie, sztuce. Jest totalnie wkręcona w to, co dzieje się teraz na Saint Martins. W Tarnowie pokazała swoją kolekcję dyplomową, którą zaprojektowała w ubiegłym roku na Katedrze Mody. Uta stworzyła ją, gdy poczuła niepokój, a może nawet przerażenie wywołane wzrostem tendencji nacjonalistycznych w Europie i Stanach Zjednoczonych. Strach skłonił ją do tego, by przeanalizować polskie dziedzictwo narodowe i współczesność. W kolekcji zatytułowanej „Swoi” połączyła ubiór szlachecki – kontusze i żupany – ze strojami pseudokibiców, stadionowych chuliganów i sztuką ludową z różnych terenów Polski. Z tego niezwykłego połączenia wyszła fenomenalna, kunsztowna kolekcja. 

Wernisaż wystawy „Wielcy sarmaci tego kraju / Wielkie sarmatki tego kraju” (Fot. Artur Gawle)

Spotkanie z Tomkiem było bardzo kulturalne. Sprawy omówiliśmy w Muzeum nad Wisłą. Na spotkaniu nie było sarmacko, było kulturalnie, wielkomiejsko, miło. Odegraliśmy role ubranych z francuska sarmatek, eleganckich wojowniczek (śmiech). W rezultacie w BWA pojawiła się moja druga ukochana kolekcja z 2017 roku. Kolekcja Tomka, podobnie jak wzornictwo Uty, nawiązuje do żupanów, kozacko-tatarskich płaszczy, skrzydeł husarskich i papieskich szat. W Tarnowie jest też opisywany już w „Vogue’u” strój z sadżadża, muzułmańskich dywaników modlitewnych. Gdy Tomasz kupował je w jednym z lumpeksów, sprzedawca zapewnił go, że są to oryginalne dywaniki terrorystów. Strój z sadżadża jest przy tym szalenie celebrycki, jest jak delikatne futro, w które można się stylowo wtulić ­– niezależnie od tego czy jest się mężczyzną, czy kobietą. Ubrania Tomka pokazujemy obok zabytkowego portretu imaginacyjnego Bohdana Chmielnickiego, przywódcy kozaków, okrutnika opisanego na kartach „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza. Obraz wypożyczyliśmy z mojego ukochanego Muzeum Okręgowego w Tarnowie, którego kolekcja napędza wystawę i inspiruje artystów. 

Sarmaci byli separatystami i uważali się za grupę etnicznie odrębną, inną niż chłopi i mieszczaństwo. Twoja wystawa jest bardzo inkluzywna – zaproszeni artyści reprezentują różne konteksty. Czy to świadomy zabieg zbudowania kontrastu między zjawiskiem sarmatyzmu a wymową przedsięwzięcia?

Nie można mówić o sarmatyzmie bez opowiadania o tych, którzy byli z sarmatyzmu wykluczeni. W ogóle o Polsce należy mówić inkuzywnie! Niedobrze mi się robi od tej całej ksenofobii i prostackiego nacjonalizmu, który nas teraz otoczył. Sarmatyzm był ksenofobiczny, ale zarazem tworzyła go szlachta, która miała korzenie litewskie, tatarskie, ukraińskie, białoruskie. Pasy słuckie projektowali Ormianie. Kasę sarmatom pożyczali Żydzi. Zapie***i dla nich chłopi. Niedźwiedzie tresowali sarmatom Romowie. Wśród mieszczan było wielu Szkotów. Pamiętajmy o tym, że Rzeczpospolita Obojga Narodów i jej dziedzictwo nie należy do jednego czy nawet dwóch narodów. 

W BWA Tarnów są Romowie, Żydzi, Ukraińcy, kobiety i homoseksualiści, no i oczywiście chłopi. O ich losie opowiada praca Mikołaja Sobczaka. Artysta namalował seksualne nadużycie, takie, do jakiego musiało nierzadko dochodzić w relacji pan – chłop. Na akwarelach Mikołaja sarmata zgwałcił lub za chwile zgwałci chłopa. Obok wiszą piękne obrazy, pięknych mężczyzn ubranych w kontusze, żupany. Zachwycająca sztuka dawna znajduje się obok opowieści o strasznym losie chłopów-niewolników. 

Jakie znaczenie dla wystawy ma kontekst lokalny? Przedsięwzięcie powstało w Tarnowie, gdzie w 1939 roku społeczność żydowska w liczbie 25 tysięcy osób stanowiła blisko połowę ludności miasta, a już pięć lat później, po likwidacji getta tarnowskiego, Tarnów ogłoszony został przez Trzecią Rzeszę miastem „Judenrein” – wolnym od Żydów.

Tarnów jest fascynujący. Jego żydowskie dziedzictwo jest dziś przywracane. Na wystawie, obok fotografii Zofii Krawiec, powiesiliśmy XIX-wieczny portret Debory Wechsler, bogatej tarnowskiej Żydówki. Adam Bartosz – historyk, etnograf, znawca kultury Romów, społecznik, wraz z potomkami przedwojennych tarnowskich Żydów sprawił, że odnawiany jest stopniowo imponujący Cmentarz Żydowski. 

Na wystawie ważne miejsce zajmuje praca romskiego artysty Krzysztofa Gila, który opowiada o niedźwiednikach, o Romach, którzy tresowali niedźwiedzie w specjalnej akademii w Smorgoniach. Mniejszość romska kształtowała też historię i współczesność Tarnowa. Z inicjatywy Adama Bartosza powstało tu, być może pierwsze w Europie, muzeum romskie. Romowie po wojnie zamieszkali w kamienicach, w których przed wojną mieszkali Żydzi. Historia Tarnowa jest wielowątkowa. Szczególne miejsce w tej zróżnicowanej układance zajmuje Ewa Łączyńska-Widz, dyrektorka BWA Tarnów, która w prowincjonalnym mieście stworzyła jedną z najciekawszych galerii sztuki współczesnej w Europie. Już za jej kadencji powstały tu co najmniej dwie przełomowe dla mnie wystawy: „Tajsa”, wystawa o Romach, na której właściwie nie było dzieł sztuki oraz „Byliśmy”, wystawa o pustce, która została po Żydach. BWA jest miejscem, w którym duchy Żydów spotykają się ze współczesną Romką z Londynu, projektantami mody z Wiednia, artystami z Warszawy, Berlina, Tuchowa, San Francisco. W Tarnowie jest też śliczna architektura. Sarmacka kolekcja Muzeum Okręgowego w Tarnowie jest oszałamiającą, są tu: portrety sarmackie, wysadzane rubinami rzędy końskie, zbroja husarska, szkło i porcelana. Na wystawie nie ukrywam swojej fascynacji starą, muzealną sztuką. 

Wernisaż wystawy „Wielcy sarmaci tego kraju / Wielkie sarmatki tego kraju” (Fot. Artur Gawle)

Otwarcie wystawy zbiegło się w czasie z wyborami prezydenckimi w Brazylii, które wygrał Jair Bolsonaro, który publicznie mówi, że wolałby, żeby jego syn zginął w wypadku niż został homoseksualistą. Karol Radziszewski w swoim obrazie nawiązuje do Gombrowicza. „Trans-Atlantyk” to opowieść o skłóconej emigracji. Trudna wojna, która w powieści wybucha między „Ojczyzną” a „Synczyzną”, organizuje swoje pole walki na płaszczyźnie poszerzania doświadczeń seksualnych przez mężczyznę zaciekawionego seksualnością drugiego mężczyzny. Czy wyparte z oficjalnego dyskursu narodowego wątki seksualnego przebudzenia traktujesz jako swój akt sprzeciwu wobec ruchów nacjonalistycznych?

To nie jest tylko akt sprzeciwu, to jednocześnie kontynuacja naturalnej drogi, którą idzie dziś kultura niezależnie od działań i słów homofobów i rasistów. Musimy potępić całą nienawiść, a kultura i sztuka musi iść drogą wolności. W „Trans-Atlantyku” Gombrowicza polscy patrioci i argentyński bogacz Gonzalo walczą o ciało Ignasia, syna polskiego patrioty. Ojciec Ignasia woli zamordować syna niż dopuścić do homoseksualnego romansu, a Gonzalo chce, by Ignaś zamordował ojca. Akcja utworu toczy się w Buenos Aires, zaraz po wybuchu II wojny światowej. Na końcu nikt się jednak nie zabija, wszystkich łączy śmiech, ale nie wiemy jaki to jest śmiech. Do namalowania tej homo-patriotycznej sytuacji zaprosiliśmy Karola Radziszewskiego, który stworzył niedawno poczet polskich bohaterek i bohaterów LGBTQ+. Do Marii Janion, Marii Konopnickiej, Bolesława II Śmiałego, Jarosława Iwaszkiewicza… dołączyły postaci z „Trans-Atlantyku”. Bardzo się z tej pracy cieszę, bo ona wpisała się też w twórczy rytm Karola, dopełniła jego sztukę, która weszła na nowe literackie tory. Wzruszam się jak myślę o tej pracy. 

Jedną z prac objętych przez wystawę jest projekt Krzysztofa Gila o romskich niedźwiednikach, których magnaci wynajmowali do tresowania zwierząt. Wątek ten powrócił do polskiej mitologii pod postacią niedźwiedzia Wojtka, którego armia generała Andersa odkupiła w 1942 roku od perskiego chłopca, wykarmiła i nadała mu stopień kaprala. Czy rolę zwierząt w sarmackiej tożsamości, mocno związanej z myślistwem, badasz z perspektywy palących dzisiaj wyzwań ekologicznych?

Historia niedźwiedników sprowokowała pytanie o równość gatunkową zwierząt. W Polsce wciąż bardzo popularny jest neosarmacki pogląd o wyższości człowieka nad zwierzętami, o konieczności panowania nad przyrodą. Kiedyś protestowano przeciwko przyznaniu praw obywatelskich chłopom, czy praw wyborczych kobietom, dziś niektórzy śmieją się z równości zwierząt. A zwierzęta nie tylko muszę stać się ludziom równie – one muszę być przez nas szczególnie chronione, podobnie jak rzeki, morza, puszcze.

W swoją wystawę włączasz też wątek popkulturowy, badając silną więź emocjonalną Polaków z trylogią Henryka Sienkiewicza i jej ekranizacjami. W 2000 roku Daniel Olbrychski, uzbrojony w szablę Kmicica, która zagrała z nim w „Potopie”, zaatakował w warszawskiej Zachęcie prace Piotra Uklańskiego, przedstawiające portrety nazistów zaczerpnięte z filmów fabularnych. Jak głęboko wizerunek barokowego szlachcica jest twoim zdaniem zakorzeniony we współczesnej wyobraźni?

Jest takie bardzo wymowne zdjęcie, chyba z lat 90., na którym Daniel Olbrychski siedzi w domu na skórzanym fotelu, na tle skrzyżowanych szabel i obrazu konia. Design sarmacki jeszcze 20 lat temu był wyznacznikiem elitarności, a przecież Olbrychski był seksownym kociakiem należącym do PRL-owskiej bohemy. Mógłby być bohaterem sztuki Andy’ego Warhola. Szabla sprawia jednak, że przestaje być symbolem seksu i zaczyna być aseksualnym szlachciurą. To dziedzictwo głęboko tkwi, nie tylko w polskich aktorach. Ową sytuację cudownie opisał w swoich tekstach Przemysław Czapliński. Profesor analizuje wpływ jaki ekranizacja „Trylogii” Sienkiewicza wywarła na PRL-owskie społeczeństwo. „Trylogia” to wielki kinowo-telewizyjno-popkulturowy sukcesu. Polacy dostali pusty balon, fantom, który dał im złudzenie długiego trwania, otworzył im dostęp do wielkiego, bohaterskiego dziedzictwa. To między innymi, a może przede wszystkim, „Pan Wołodyjowski” i „Potop” wpłynęły na to, że społeczeństwo chłopskie przyjęło tożsamość swojego oprawcy, czyli sarmaty. Przecież kultura szlachecka stała się w pewnym momencie uniwersalnym polskim dziedzictwem narodowym.

W szesnastym wieku Polska zaistniała na świecie jako znaczący producent kultury barokowej. Sarmatyzm polski był zjawiskiem kopiowanym lokalnie przez kraje ościenne. Czy uważasz, że ten rozkwit tożsamości narodowej był bezpośrednio związany z modą na fascynację śmiercią, która dla kraju katolickiego jest wątkiem obecnym w codziennym życiu?

Śmierć jest jednym z najważniejszych tematów sztuki barokowej, pewnie dlatego, że na terenach Rzeczpospolitej toczyły się rozmaite wojny, a ludzi dziesiątkowały zarazy. Na wystawie do motywu tańca śmierci odwołuje się Wojciech Ireneusz Sobczyk. Artysta nawiązał do barokowego obrazu „Taniec śmierci” z kościoła Bernardynów w Krakowie i do idei równości wobec śmierci. Bohaterowie prac Sobczyka nie są już, tak jak na barokowym pierwowzorze, przedstawicielami różnych stanów i narodów, stają się hybrydycznymi istotami, które składają się z fragmentów roślin, zwierząt i ludzi. Sobczyk stworzył te postaci za pomocą wyrafinowanych, kunsztownych kolarzy. Na jego pracach nie ma już papieża, okropnych Żydów i Turków, nie ma króla, magnatów, szlachcianek i szlachciców – są za to istoty, które powstały w konsekwencji krążenia pierwiastków. Na tym obrazie jesteśmy my, równi wobec śmierci. 

„Wielcy sarmaci tego kraju / Wielkie sarmatki tego kraju”, BWA Tarnów, ul. Słowackiego 1, 28.10.2018-13.01.2019

Kaja Kusztra
Proszę czekać..
Zamknij