Znaleziono 0 artykułów
21.10.2019

Narodziny gwiazdy: Michalina Łabacz

21.10.2019
Michalina Łabacz( Fot. Robert Palka)

Trzy lata temu po roli w „Wołyniu” Wojciecha Smarzowskiego obwołano ją nadzieją polskiego kina. Ale Michalina Łabacz wiedziała, że nagroda za debiut aktorski w Gdyni nie musi przełożyć się na kolejne propozycje. Dlatego zaczęła pracować jeszcze ciężej. Dziś możemy oglądać ją na deskach Teatru Narodowego, w Teatrze Telewizji i w nowym serialu TVN „Pod powierzchnią”. 

Cieszy się, gdy przekładam wywiad o dwie godziny. Dzięki temu może bezkarnie obejrzeć jeszcze jeden odcinek trzeciego sezonu „Opowieści podręcznej”, jej ulubionego, obok „Wielkich kłamstewek”, serialu.

Znajomi polecili mi też „W garniturach”. Wciągnęłam się – mówi mi, gdy spotykamy się w stołecznej Kulturalnej. Równolegle ogląda drugi sezon „Pod powierzchnią”, w którym jej bohaterka, Iga Stępień, wybija się na plan pierwszy. W poprzedniej serii pojawiła się dosłownie na chwilę. Teraz kręci się wokół niej cała intryga.

Na taki sukces 27-letnia aktorka musiała ciężko zapracować. Casting do roli Zosi w „Wołyniu”, z której dzisiaj jest najbardziej znana, trwał rok. Zaczęło się od ogłoszenia w Akademii Teatralnej w Warszawie – Smarzowski szuka młodej dziewczyny do filmu. Żeby się zgłosić, musiała dostać zgodę dziekana, bo studenci pierwszego roku nie mogą samowolnie wziąć udziału w żadnym projekcie.

Kadr z serialu "Pod powierzchnią" (Fot. Robert Palka)

Po każdym przesłuchaniu sprawdzałam maila po kilka razy dziennie. W końcu zadzwoniła do mnie reżyserka obsady, Magda Szwarcbart, z prośbą, żebym przyszła na dodatkowy casting. Szukali Skiby, męża Zosi, o której rolę się ubiegałam. Na miejscu okazało się, że już dostałam tę rolę, ale nikt mi tej wiadomości nie przekazał. Magda chciała,  żeby zrobił to Wojtek, który był pewny, że powiedziała mi ona – śmieje się. Na konferencji prasowej „Wołynia” na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2016 roku zażartowała nawet, że właściwie Wojtek nigdy nie powiedział jej, że zagra Zosię. Gdy kilka dni po pierwszym seansie organizatorzy zapytali, czy będzie obecna na gali zamknięcia imprezy, powiedziała, że wraca na spektakl „Kordiana” do Teatru Narodowego. Dyrektorowi Janowi Englertowi nie powiedziała, że prawdopodobnie dostanie nagrodę na najważniejszym festiwalu w kraju. – Co miałam powiedzieć: „Panie Dyrektorze, proszę o zwolnienie, bo muszę jechać nad morze odebrać statuetkę?” – mówi.

Kadr z serialu "Pod powierzchnią" (Fot. Robert Palka)

Ruszyła w podróż z filmem po Polsce. Seanse w kolejnych miastach owocowały burzliwymi dyskusjami z publicznością. Była na nie przygotowana, bo filmografię Smarzowskiego znała na wyrywki. Wiedziała, czego może się po nim spodziewać. – Nigdy nie zapomnę, jak jeden z widzów powiedział mi, że film opowiada historię jego babki. Przytulił mnie i dał mi kwiaty. Nie mogłam przestać o nim myśleć przez wiele dni. Zrozumiałam wtedy, jak wielką siłę oddziaływania ma kino, które może przywołać zapomniane historie, przywrócić pamięć o tych, których już nie ma – mówi poważnie.

W spektaklu "Garderobiany" Łabacz gra u boku Jana Englerta (fot. materiały prasowe)

Po trasie promocyjnej wróciła do szkoły. Od rana do nocy siedziała na uczelni. Nie miała czasu wracać pamięcią do Zosi, która zostawiła w niej część siebie. – To moja pierwsza duża rola. Wiele osób przestrzegało mnie, że się po takim doświadczeniu załamię. Mówili mi, że mam uważać na mrok, który postać Zosi ze sobą niesie. Ja jednak wyszłam ze spotkania z nią silniejsza. Na planie dojrzałam w ekspresowym tempie i jako kobieta, i jako aktorka. Dziś wiem, że to zasługa Wojtka, który zapewnił mi maksymalny poziom bezpieczeństwa. Nie mogłam lepiej trafić́ – mówi.

Dyplom robiła u Englerta. Spotkali się już wcześniej, gdy na pierwszym roku był jej wykładowcą z prozy. Gdy dwa lata później miała próbę do egzaminu, spojrzała na telefon. I zobaczyła 11 nieodebranych połączeń od opiekuna Andrzeja Strzeleckiego. – Może chcą mnie wyrzucić? – pomyślałam. Przerażona, oddzwoniłam, ale profesor nie odbierał. Pobiegłam do jego gabinetu, gdzie dowiedziałam się, że mam się pilnie skontaktować  z Janem Englertem, bo czeka mnie zastępstwo w „Kordianie”. Tak się zaczęła moja przygoda z Teatrem Narodowym w Warszawie – wspomina.

Kadr z serialu "Pod powierzchnią" (Fot. Robert Palka)

W „Garderobianym” Adama Sajnuka, kolejnym spektaklu Narodowego, którego zespołu dziś jest pełnoetatową członkinią, zagrała obok dyrektora Englerta i Janusza Gajosa. – Pracowałam z kimś, kogo podziwiałam całe życie w filmie i teatrze. Wstawałam rano, jechałam na próbę, potem grałam spektakl, wracałam do domu i myślałam sobie: „Boże, czy to się dzieje naprawdę?” – cieszy się.

Łabacz w spektaklu "Jak być kochaną"(fot. materiały prasowe)

Marzenie o graniu ziszczało się. Dostawała coraz więcej propozycji ról w Teatrze Telewizji, ale też z telewizji. Przyjęła tę w serialu Canal+ „Belfer” z Maciejem Stuhrem, który przyniósł jej popularność. Przekonała się o niej, gdy wracała metrem do domu. – Było późno, mało ludzi w wagonie, a jakiś chłopak cały czas się we mnie wpatrywał. W pewnym momencie zaczęłam się bać. Uspokoiłam się dopiero, gdy wreszcie do mnie podszedł i zapytał, czy przypadkiem nie grałam w „Belfrze”, bo on ogląda i bardzo mu się podoba. Ulżyło mi – śmieje się aktorka.

W spektaklu "Garderobian"y Łabacz gra u boku Jana Englerta (fot. materiały prasowe)

Od tego czasu nie zwalnia. W lutym, najkrótszym miesiącu roku, zagrała aż 18 spektakli, pracując jednocześnie na planie „Pod powierzchnią”. Do takiego tempa pracy jest przyzwyczajona od dziecka, gdy zaczęła się jej kariera muzyczna. W rodzinnych Suwałkach śpiewała dla dzieci na podwórku. Choć osiągała mnóstwo sukcesów (wygrała nawet „Szansę na sukces”), nie chce o tym mówić. Zaznacza, że zawsze wiedziała, że chce być aktorką. Gdy jej ojciec kupił kamerę, biegała z nią wszędzie. Wymyślała filmy, kręciła ludzi i krajobrazy.

Gdy pierwszy raz zdawała na PWST w Krakowie, była tuż pod kreską. Do warszawskiej Akademii Teatralnej też jej nie przyjęli, ale zakwalifikowała się na studium wokalno-aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, gdzie spędziła intensywne dwa lata. Gdy miała stawić się na kolejnych egzaminach, nie była nawet w stanie pojechać do Krakowa, bo akurat grała w musicalu Wojtka Kościelniaka „Chłopi”. Podeszła do egzaminu tylko w stolicy. Było warto, dostała się. Śpiewanie poszło jednak w odstawkę̨.

Łabacz w spektaklu "Jak być kochaną" (fot. materiały prasowe)

Teraz dostała szansę, żeby połączyć to, co kocha najbardziej: w spektaklu „Jak być kochaną” Leny Frankiewicz z Gabrielą Muskałą i Janem Fryczem wykonuje „Czerwone maki na Monte Cassino”. Po jednym ze spektakli zachwycony fan napisał w mediach społecznościowych, że takie ciary przy piosence przeszły go ostatnio, gdy Joanna Kulig śpiewała „Dwa serduszka” w „Zimnej wojnie”. To chyba najlepsza recenzja, bo pokazuje, że mamy do czynienia z aktorką wybitną.

Artur Zaborski
Proszę czekać..
Zamknij