Znaleziono 0 artykułów
28.08.2019

Otwarte serce

28.08.2019
Piotr Woźniak-Starak (Fot. Jacek Dominski/REPORTER)

Nie potrafię myśleć o Piotrze w kategorii wspomnień. Jeszcze nie. Mam w sobie niezgodę na to, że ktoś, kto był wcieleniem sił życiowych, apetytu na życie, radości doświadczania różnych jego wymiarów, ma przynależeć do przeszłości. 

Pierwsze skojarzenie, jakie z nim mam, to z dzieckiem. Znałem go przecież od maleńkości. Już w dzieciństwie był pełen uroku, a zarazem głodny przygód, ciekawy tego, co można, a czego nie można robić. Granice świata badał z uwodzicielskim uśmiechem, który mu pozostał i który pomagał mu w dojrzalszym wieku, nie tylko w relacjach damsko-męskich, ale w ogóle w kontaktach z ludźmi. 

Obserwowałem drogę tego zdawałoby się niesfornego, a zarazem przeuroczego dziecka, które przeistaczało się w poważną postać polskiej kultury. Dla mnie zaskoczeniem był rozwój Piotra w dziedzinie, której poświęcił się w ostatnich latach, czyli produkcji filmowej. Początkowo wydawało mi się, że to tylko zabawa, potem zorientowałem się, że ma szczególny talent. Kiedyś przyszedł do mojego gabinetu w Operze Narodowej i z pasją oraz przenikliwością wydobywał głębsze sensy scenariusza filmowego. To byli akurat „Bogowie”. 

Producent musi zastąpić pierwszego widza, jeszcze zanim film powstanie. Scenariusz nie jest autonomicznym dziełem literackim. Trzeba umieć zobaczyć w nim coś, co nie do końca jest napisane. Piotr posiadł tę umiejętność. Jego inteligencja i emocjonalność sprawiały, że rzeczy, nad którymi pracował, były wyjątkowe. Dostrzegłem w „Bogach” także czułość, z jaką obejmował rzeczywistość. Za pośrednictwem tego filmu opowiadał przecież o kiepskich czasach, byle jakich, a robił to barwnie i z szacunkiem wobec bohaterów. Razem z grupą współpracowników przeniósł na ekran historię, która mogłaby utknąć w przerysowaniach, uproszczeniach, a tymczasem okazała się głęboka, wielowymiarowa. Film był wielkim sukcesem, na „Bogów” i Piotrka spadł w Gdyni deszcz nagród. Pamiętam, jak stał tam na scenie, jeszcze niepewny, trochę bezbronny, nie potrafił się w tym odnaleźć. I powiedział sam do siebie: „To znaczy, że ja już jestem prawdziwym producentem”. To było jego największe pragnienie – zdobyć pozycję niezależnej postaci w świecie kina, pełnym tylu innych utalentowanych ludzi. 

Później z przyjemnością obserwowałem pracę Piotra nad filmową opowieścią o Michalinie Wisłockiej. Z tym się miotał, daleko bardziej niż z „Bogami”, gdzie konwencja filmu była zarysowana już w punkcie wyjścia. Kolejne wersje montażowe były od siebie odległe tak, jak mogą być stepy Syberii od wybrzeży Morza Śródziemnego. O czym wspominam nieprzypadkowo, bo jedno i drugie było mu kulturowo bliskie – pewna surowość wschodu i nieskrępowana radość południa. Jednak ze spotkania ze „Sztuką kochania” Piotr znów wyszedł zwycięsko. Chwilowe trudności go nie zniechęcały, wręcz przeciwnie, nakręcały go do dalszej pracy. Lubił wyzwania. Myślę, że kolejnym jego krokiem, zupełnie logicznym, byłoby pójście w stronę reżyserii, próba samodzielnego opanowania filmowej materii. Według mnie, był gotowy do reżyserskiego debiutu. 

Piotr Woźniak-Starak (Fot. Jacek Dominski/REPORTER)

Inną jego cechą, dla mnie szalenie ważną, była pokora wobec autorytetów. Potrafił słuchać mądrzejszych od siebie i się od nich uczyć. Pierwszy raz dostrzegłem to na planie „Katynia”. Zaprosił mnie tam Andrzej Wajda. Zdjęcia realizowano akurat na moście na Bugu, gdzieś nad ranem; jadąc na plan nawet nie wiedziałem, że spotkam tam Piotra. Okazało się, że terminował u mistrza, był jednym z jego asystentów. Przyglądał się wszystkiemu uważnie, chłonął atmosferę na planie, nie uchylał się od żadnego zajęcia. Zobaczył mnie, zanim ja dostrzegłem jego. Była szósta rano, dosyć chłodno. Podszedł do mnie od razu z kubkiem gorącej kawy. W tym geście był cały Piotrek.

Drugi raz miałem okazję zobaczyć takiego Piotra na spotkaniu z Romanem Polańskim, dwa lata temu w Paryżu. Opowiadał wielkiemu reżyserowi o swoich planach – w sposób, który mnie olśnił. Ale jeszcze ważniejsze było to, jak Piotr przyjął uwagi Polańskiego. Widać w tym było znów ogromną pokorę, skromność. A miał już wtedy na koncie sukces „Bogów”, rozpędzoną machinę swojej firmy – według mnie jednej z najlepiej skonstruowanych firm produkcyjnych w Polsce, a z pewnością najlepszą wśród tych prowadzonych przez osoby z jego pokolenia. Wartości, które wyniósł z domu, obserwowanie ojca, Jurka, wielkiego kreatora w biznesie, ale też promotora kultury, filtantropa, człowieka, który potrafi ogarniać sfery tak odlegle od tego, co jest istotą prowadzonych przez niego interesów, w dużej mierze przyczyniło się do sukcesów Piotra.  

Pierwszym i najważniejszym przewodnikiem po świecie kultury była dla niego natomiast matka, Ania. To ona rozbudziła w nim wrażliwość na sztukę. Ze względu na pasję rodziców, ich towarzyskie kontakty, Piotr miał przywilej wychowywania się wśród artystów i intelektualistów. U Staraków bywali Kuba Morgenstern, Janusz Głowacki i wiele innych niezwykłych osób, które wpłynęły na jego ciekawość świata. Piotr na własną rękę przebijał się przez te kulturalne kręgi, oswajał je. Chciał i był w tym autonomiczny. 

Jaki był dla przyjaciół i bliskich? Odpowiem osobistą historią. Kiedyś trafiłem do szpitala, a to nigdy nie jest łatwe. Do dziś nie wiem, jak Piotr się o tym dowiedział. Nagle uchylają się drzwi mojej sali, pojawia się w nich nieśmiało najpierw blond czupryna, a w chwilę później Piotr w całej okazałości. Trzyma w rękach pudło pełne, jak się miało okazać, kotletów mielonych…

-Wuja, przyniosłem ci to, co naprawdę lubisz – śmieje się całym sobą.

„Wuja” – tak do mnie mówił. Był niezwykły. I można było na niego liczyć w każdej sytuacji.

Był człowiekiem z otwartym sercem. Każdy, kto go znał, wie, że to serce było wielkie. 

Waldemar Dąbrowski
Proszę czekać..
Zamknij