
Moda jest sztuką, biznesem, przyjemnością, ucieczką, opowieścią, przestrzenią wolności, ale bywa też systemem przemocy. O mrocznej stronie przemysłu modowego istniejącego w cieniu Zagłady opowiada wystawa „System mody. Ubrania w strategiach przemocy i taktykach przetrwania w getcie łódzkim” w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi.
Łódź – miasto prząśniczek, miejsce włókienniczej potęgi fabrykantów, a zarazem robotniczej nędzy. Podczas drugiej wojny światowej dla niemieckich okupantów stała się oczywistym zapleczem przemysłu tekstylnego Rzeszy. Mimo że łódzkie getto było jednym z najlepiej udokumentowanych, do współczesnej świadomości nie dotarła dotąd informacja, że podstawą jego istnienia była zyskowna działalność w roli fabryki luksusowej odzieży dla niemieckiego rynku.
Najlepsi przedwojenni łódzcy tkacze, krawcy, szewcy i modystki, a z drugiej strony – projektanci, artyści, graficy, fotografowie pochodzenia żydowskiego pracowali dla ekskluzywnej marki „Litzmannstadt Ghetto”. Oprócz umundurowania hitlerowskiej armii produkowano jakościową odzież dla zwykłych Niemców: kostiumy, garnitury, bieliznę, akcesoria, od butów po kapelusze. Używając metaforyki Tadeusza Borowskiego, który nazistowski system porównywał ze społecznymi realiami greckiego antyku: udręczeni strachem i głodem niewolnicy kreowali tu świat luksusu i piękna dla zwycięzców. Dlatego można mówić o Holokauście także z perspektywy ubioru. Moda była narzędziem przemocy – ale także – w postaci ubrań i rzeczy osobistych towarzyszyła ofiarom tej przemocy, stając się czasem ich taktyką oporu, sposobem na psychiczne przetrwanie i zachowanie poczucia człowieczeństwa w nieludzkim otoczeniu.
Karolina Sulej: Moda to iluzje i opowieści. Ważne, kto nimi rządzi

– Wykorzystaliśmy dwuznaczność sformułowania „system mody”, zaczerpnięty od Rolanda Barthesa, który wprowadził do humanistyki modę jako język budujący znaczenia, tworzący komunikaty o szerszej kondycji społecznej – wyjaśnia współkuratorka łódzkiej prezentacji Karolina Sulej – dziennikarka i kulturoznawczyni zajmująca się antropologią mody, autorka m.in. pionierskiej publikacji „Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady”. Jak tłumaczy, językiem mody opowiada się rzeczywistość określonego rodzaju: zazwyczaj to bajka, która oznajmia, że „będzie dobrze”, może dawać przyjemność, tworzyć iluzje. W zależności od tego, w czyich rękach się znajduje, do takich – nie zawsze szczytnych – celów może ostatecznie zostać użyta.
– W tytule mówimy o „systemie mody” także dlatego, że getto w Łodzi było wymyślone jako system wytwórstwa odzieży. Był to swego rodzaju „hub” produkujący ubrania, ale tworzący też całą oprawę graficzną i reklamową tej produkcji – wyjaśnia Sulej.

Wystawę zakomponowano tak, by odwzorowywać proces produkcji i dystrybucji ubrań. Od konceptu, pozyskania materiału przez produkcję, marketing i sprzedaż (ale również opór wobec produktu, alternatywne sposoby postępowania z odzieżą) aż po jego unicestwienie – śmierć, śmietnik, szmelc. Jakby powiedziała Rachela Auerbach – polsko-żydowska pisarka, która przeżyła i opisała warszawskie getto: podczas Zagłady los ludzi i rzeczy jest wspólny. W lustrzanym odbiciu opowiadane są tu więc losy jednych i drugich.
Ubrania z metką „Litzmannstadt Ghetto”

– Zdefiniowaliśmy sobie modę – dziedzinę życia, gospodarki i kultury – jako coś zależnego od dobrobytu, rozumianego komercyjnie i kapitalistycznie – mówi Sulej. – Dlatego trudno nam zobaczyć ten temat w połączeniu z Zagładą. Długo nie było języka, żeby o tych związkach opowiedzieć.
Dopiero kiedy na konferencji o Zagładzie w Wielkiej Brytanii poznała historyka sztuki Pawła Michnę, zrozumiała, że znalazła wspólnika do stworzenia dużej wystawy o „systemie mody”. Mieli wystąpienia po sobie – ona opowiadała o „Rzeczach osobistych” i związanych z nimi badaniach, on – o albumach biura graficznego z fabryki mody w łódzkim getcie, które analizował jako dzieła sztuki użytkowej.

– W getcie powstało biuro graficzne, w którym pracowali znakomici artyści, m.in. Pinkus Szwarc, uczeń Strzemińskiego – opowiada kuratorka. – Ci ludzie, żyjąc w strachu i poniżeniu, tworzyli „branding” getta, który miał je promować jako markę odzieżową i przyciągać kupców.

Na wystawie oglądamy reklamy produkowanego w getcie asortymentu, przykłady tworzonych na miejscu modowych „look booków” i sesji z udziałem mieszkanek getta. Kolorowe fotografie konceptualnych wystaw z bielizną czy ubrankami dziecięcymi, które przypominają dzisiejsze magazyny lifestyle’owe. To zdjęcia Waltera Geneweina, księgowego getta i fotoamatora, który korzystał z pierwszych kolorowych filmów firmy Agfa.
Karolina: – Ta pozłotka skrywa dramat. Kryją się pod nią osoby głodne, wycieńczone, pracujące pod presją śmierci, wykorzystujące maksimum swoich sił życiowych, żeby tworzyć piękne rzeczy. System mody tworzy zasłonę dymną dla tego, co się tutaj naprawdę odbywało.
Łódzkie getto – „doskonale działająca struktura” i „miasto pracy”

Szefem niemieckiej administracji cywilnej getta był Hans Biebow, handlowiec z Bremy, członek NSDAP (po wojnie uznany za zbrodniarza wojennego), który chciał na żydowskich niewolnikach zarobić. Jego koncept połączył się z wizją Chaima Mordechaja Rumkowskiego, szefa stworzonego przez Niemców Judenratu, który jako zaangażowany syjonista uznał, że właśnie praca będzie tym, co pomoże Żydom przetrwać, ponieważ staną się dla okupanta cennym zasobem. Biebow i Rumkowski stworzyli doskonale działającą strukturę tzw. resortów, czyli manufaktur, które zajmowały się wytwarzaniem towarów.
– Wszystko tu było przemyślane – stwierdza kuratorka. – Tak jakbyśmy dzisiaj mówili o chińskich fabrykach albo osiedlach robotniczych we Włoszech dla ludzi, którzy przybywają z drugiego, biednego końca świata, by pracować dla koncernu mody. Nieprzypadkowo wiele rzeczy na wystawie może się kojarzyć z dzisiejszym zapleczem Globalnego Południa, które produkuje „szybką modę” dla marek Północy w warunkach urągających standardom.

Czytamy z Karoliną obwieszczenia, które nakazują Żydom oddawać futra, skórzane buty, wszystko, co można spieniężyć. Rzeczy trafiały do wielkich magazynów w Łodzi jako materiały do produkcji modnych ubrań dla Berlina.
– Ubrania sortowano w okolicznych wsiach, jak Dąbrowa – opowiada kuratorka. – Potem były czyszczone np. w Pabianicach, wreszcie przerabiane w Łodzi. To był rodzaj upiornego recyklingu.

Łódzkie getto jest jednym z najlepiej obfotografowanych. Pracowali tu żydowscy fotografowie: Mendel Grossman i Henryk Ross, których zadaniem było dokumentowanie produkcji, przygotowywanie fotografii dla reklam i kolaży, a także wykonywanie pracowniczych portretów grupowych. Na fotografiach można oglądać etapy produkcji. Co tu powstawało? Piżamy, gorsety, spódnice, marynarskie ubranka dla dzieci, szlafroki czy bielizna. Na jednej fotografii plecione są paski, na innej dziewczyny robią dodatki do kapeluszy, suszą się pióra...
– W getcie pracowało 30 tys. ludzi – mówi Karolina. – Zarobkiem był kolejny dzień życia, a najważniejsza okazywała się wodnista zupa rozdawana w środku dnia. I dwie kartki na wątłe racje żywnościowe, w zależności od tego, co do getta przyszło. Największym rarytasem były ziemniaki.
Karolina Sulej: Opór można praktykować, po prostu się uśmiechając

Kolejne sale przynoszą zdjęcia pracowników fabryki, także te mniej oficjalne. Grossman fotografuje przyjaciół z młodzieżówek syjonistycznych i grup kibucowych, które działały również w getcie. Osoby na zdjęciach często mają jeszcze nastoletnie buzie, stoją w szeregu jak na szkolnym zdjęciu.

– Działacze lewicy związkowej czy ruchów komunistycznych w getcie uważali, że to, co robi Rumkowski, jest fałszywą obietnicą – tłumaczy badaczka. – Sabotowali więc jego wysiłki bicia rekordów produkcyjnych, organizowali strajki włoskie, odmawiali jedzenia zup w geście solidarności z poniżanymi osobami, psuli produkty. To było na tyle skuteczne, że Rumkowski czasem musiał interweniować. Im bliżej ostatecznego zamknięcia getta, im większy brak nadziei, tym więcej było strajków.
Na zdjęciach bywa też intymnie. Henryk Ross fotografuje Stefanię Schoenenberg, która została jego żoną w czasie pobytu w getcie. To czułe portrety różnego rodzaju – ona z papierosem, na trawie, na łóżku.
– Oboje przeżyli – opowiada Sulej. – Ross zakopał swoje negatywy w puszce i po wojnie je odnalazł. Chciałam, żeby te fotografie były tu właśnie po to, by pokazać ten osobisty opór codzienności. Są młodzi i wierzą, że przeżyją. Opór można też czasem praktykować, po prostu się uśmiechając albo już bardziej dosłownie – strajkując.
Rzeczy osobiste idą na szmelc
Największe wrażenie robią na mnie drobiazgi pokazane w ostatniej sali. Wyeksponowane pod szklanymi kloszami niczym biżuteria mgnienia materii – zbiór prywatnych rzeczy, które zostały po ludziach zagazowanych w obozie w Chełmnie nad Nerem, do którego wywożono mieszkańców getta. Spinki, koraliki, guziki, włókiennicza lupka, motylek z plastikowej masy. Jedyne osobiste rzeczy, które mogli przy sobie ukryć ludzie pozbawieni wszystkiego. Wykopała je grupa archeologów, która ostatnią dekadę spędziła w Chełmnie, odkrywając tzw. jamy śmietniskowe.

Dramatyczne historie z przeszłości komentują dzieła aktualnych artystów stworzone na tę wystawę. Paweł Żukowski wyszywa napisy lśniącymi tasiemkami z „Litzmannstadt Getto“ odnalezionymi na warszawskim śmietniku. Zuzanna Hertzberg dzierga sztandary celebrujące działaczki getta. Małgorzata Markiewicz owija drut kolczasty wełną, kalecząc palce, i wyszywa cytaty z Szekspirowskiego „Kupca weneckiego” dotyczące żydowskiego losu. Częścią tej pracy jest też rodzaj ikony, która opowiada o współczesnych „obcych”. Obraz tworzą ubrania pewnej matki z dziećmi, pochodzące z obozu dla uchodźców z Palestyny. Ta praca wita wchodzących, a zarazem jest też ostatnią, którą widzimy, wychodząc.
– To znak, że uniwersalny los ma swoje współczesne wcielenie – zaznacza kuratorka „Systemu mody”. – Choć wystawa opowiada o historycznym „tam i wtedy”, chcemy, by wybrzmiała również w kontekście dzisiejszych systemów mody i przemocy. Historia nie jest tylko podręcznikowym zestawem faktów, ale pewnego rodzaju doświadczeniem, wobec którego możemy odczuwać empatię. I choćby gdy kupujemy rzeczy, możemy robić to świadomie, wiedząc, co może kryć w sobie mamiąca iluzjami kapitalistyczna machina komercji.

„System mody. Ubrania w strategiach przemocy i taktykach przetrwania w getcie łódzkim” w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi potrwa do 1 lutego 2026 roku
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.